Выбрать главу

Alicja wzięta ode mnie przedostatniego papierosa.

- Fu, z nitrem... - mruknęła z obrzydzeniem. - Możesz rzucać, to bardzo możliwe. Lilian jest roztargniona, wepchnęła do torby wszystko, co było na stole, w tym moje papierosy. To już nie pierwszy raz. Potem zauważa, przeprasza i oddaje.

- Nie możesz jej odebrać od razu?

- Nie chce mi się. Ona mieszka na drugim końcu Allerød. Trzeba iść do automatu. Deszcz pada...

Poświęciłam się, wzięłam parasolkę, włożyłam jej stare gumiaki, wygrzebałyśmy wspólnie cztery korony w odpowiednich monetach i poszłam do najbliższego automatu, znajdującego się koło sklepu, zaraz za skrzyżowaniem. W automacie nie było ani moich looków, ani jej vikingów, kupiłam zatem tylko dziesięć sztuk, jedynych, jakie były, bez filtra.

- Przecież palisz z filtrem! - zdziwiła się Alicja.

- Ale ty wolisz bez filtra. Jestem szlachetna jednostka i zrobiłam ci przyjemność. Nawet nie pada tak bardzo, tylko trochę. Nie napiłabyś się kawy?

- A wiesz, że to bardzo dobra myśl. Może kawa zabije trochę tę kapustę?...

Dopiero przy kawie mogłam z nią spokojnie porozmawiać i rozważyć nowe przypuszczenia. Alicja z uwagą wysłuchała podejrzeń w kwestii tajemniczej organizacji.

- Coraz bardziej mnie ciekawi, kto to jest ten twój - mruknęła. - Co za organizacja, do diabła? Ewa, moim zdaniem, odpada. Roj to idiotyzm, w Anitę nie wierzę. Może jednak naprawdę ktoś z zewnątrz? Czaił się w krzakach...

- I zna twoje wszystkie zwyczaje oraz właściwości fizjologiczne? Ogłaszasz je w prasie? Edek krzyczał, że przyjmujesz takie osoby, nie zapominaj o tym. Narażasz się. To by się nawet zgadzało z organizacją...

- Czekaj - przerwała Alicja. - Zapomniałam ci powiedzieć, że rozmawiałam z panem Muldgaardem. Ten morderca jest niezwykle utalentowany. Nie zostawia żadnych śladów, nic kompletnie. Zdaje się, że właśnie dzięki temu, że niczego nie powtarza więcej niż dwa razy, za trzecim by już wpadł. Poza tym oni uważają, że ma wspólnika z samochodem. Robią powiększenia tych zdjęć spod domu, żeby rozpoznać tego kudłatego, bo to może być ten wspólnik. Będą go pokazywać naszym znajomym. Ale o żadnej organizacji nie było mowy, nic takiego im nie przychodzi do głowy.

- To niech przyjdzie. Ktoś, kto dużo jeździ i nie budzi podejrzeń...

- Jesteś pewna, że to ma sens?

Wyciągnęłam otrzymaną korespondencję i ponownie przeanalizowałam treść mniej prywatną. Wnioski wyszły te same.

- Alicja, ty musisz coś wiedzieć - powiedziałam stanowczo. - Na litość boską, przypomnij sobie, co robiłaś przez ostatnie pięć lat! Może gdzieś byłaś, może kogoś spotkałaś, może widziałaś coś podejrzanego? Gdzie byłaś w ogóle?!

- W Szwajcarii - powiedziała Alicja. - W Wiedniu. W Paryżu, we Florencji, w Monte Carlo, w Amsterdamie, w Sztokholmie. W Norwegii na północy. W Warszawie.

Przyjrzałam jej się z niesmakiem.

- Dużo jeździsz i nie budzisz podejrzeń... Alicja, przyznaj się, może to jednak ty?

- Sama się nad tym zastanawiam. Największym idiotyzmem było zniszczyć sobie samochód. Dobrze jeszcze, że domu nie wysadziłam w powietrze...

Rozważania uporczywie nie dawały żadnych rezultatów. Kapusta śmierdziała jak szatan. Byłyśmy w największym ferworze, kiedy znów zabrakło nam papierosów. Przeszukałyśmy wszystko, żeby uzbierać następne cztery korony we właściwej formie i tym razem poświęcić się postanowiła Alicja.

- A swoją drogą, intrygujesz mnie - powiedziała, zmieniając obuwie. - Kto to jest ten twój?

- Z całą pewnością mój życiowy rekord. Ten blondyn, którego mi przepowiadały trzy wróżki. Wymyśliłam go.

- Co zrobiłaś?

- Wymyśliłam go. Jest to bardzo dziwne wydarzenie, bo zaczęło się od tego, że wjechałam do lasu, żeby nazbierać kwiatków.

Alicja, pełna zainteresowania, zatrzymała się w przedpokoju z parasolką w ręku.

- I tam go spotkałaś?

- Przeciwnie. Tam się zabuksowałam na mur w takim bagnie, że krowę można utopić...

- Po cholerę wjeżdżałaś w bagno?!

- No przecież nie specjalnie! Nie było widać, że to bagno, wyglądało całkiem sucho i nawet zachęcająco...

Urwałam i zamyśliłam się.

- Wiesz, jeszcze nie tak. To nie od tego się zaczęło. Zaczęło się znacznie wcześniej. Przeznaczenie wtrąciło się zupełnie gdzie indziej i niesłychanie podstępnie... Przynieś te papierosy, to ci opowiem.

Alicja wyszła w mokrą ciemność bardzo zaciekawiona i bardzo dziwnie ubrana. Na nogach miała stare gumiaki, na sobie jakiś obszarpany, do niczego niepodobny kaftan, za duży na nią, w ręku zaś starą parasolkę, z której na wszystkie strony wystawały druty i którą wzięła przez pomyłkę. Pozostałam w rzewnej zadumie, a w moim umyśle na tle wspomnień dokonywały się pewne skojarzenia. Skojarzenia sprawiły, że nagle zerwałam się na równe nogi i wypadłam z domu.

Ostrożność...! Daleko posunięta ostrożność...! Przewidzieć wszystko...! Co za kretyński pomysł, żeby ona samotnie, w ciemnościach, wychodziła z domu!!!

Klapiąc rannymi pantoflami i gubiąc je, runęłam przez furtkę na ścieżkę i na ulicę. Dalekie latarnie słabo rozpraszały mrok. Na lewo, na skraju ogrodu Alicji, prawie na skrzyżowaniu, stał przy samym chodniku jakiś samochód, obok niego zaś poruszały się czarne sylwetki. Jedna z nich trzymała nad głową dziwny drapak, podobny do parasolki...

Otworzyłam usta, żeby krzyknąć cokolwiek, ale nagle wydało mi się to niewskazane, wręcz niebezpieczne, ruszyłam zatem w tamtym kierunku z otwartymi ustami i w ciszy. Jeśli oczywiście ciszą można nazwać przeraźliwe klapanie moich pantofli po mokrym chodniku. Samochód ryknął nagle silnikiem, odbił od krawężnika i oddalił się, na skrzyżowaniu zaś pozostała samotna sylwetka z drapakiem.

- Skąd się tam wzięłaś? - spytała zdumiona Alicja, kiedy już stwierdziłyśmy, że wypadając w pośpiechu, zatrzasnęłam za sobą drzwi wejściowe, i weszłyśmy do domu przez taras. - Wyleciałaś jak na zawołanie!

- Dusza mnie tknęła - odparłam, wycierając mokre pantofle papierem toaletowym. - To kretyństwo, żebyś w tej sytuacji latała sama w nocy dookoła domu. On jest uparty jak dziki osioł w kapuście. Co to było?

Alicja usiłowała w przedpokoju otrząsnąć wodę z parasolki.

- Nie wiem, teraz mam wrażenie, że chcieli mnie porwać albo zatłuc na miejscu, nie jestem pewna. Podjechali samochodem... Gdzie to się urwało?

Omal mnie nie zatchnęło.

- Na litość boską, zostaw te druty, mów wyraźnie! Skąd ten samochód?!

- Nie wiem. Stał na samym skrzyżowaniu, podjechał za mną, jak już wracałam od automatu. Zatrzymał się, wysiadł jakiś facet, drugi siedział przy kierownicy. Ten, co wysiadł, tak wyglądał, jakby się chciał na mnie rzucić i jakby mu się odwidziało.

- Ciekawe dlaczego? Nie spodobałaś mu się? Zrobiłaś na nim złe wrażenie?

Alicja zrezygnowała ze zreperowania parasolki na poczekaniu, wyjęła z kieszeni papierosy i nagle zaczęła głupio chichotać.

- Zdaje się, że nastąpiła pomyłka. Szłam i po drodze układałam sobie te zbrodnie chronologicznie. Właśnie byłam przy pani Hansen, bo przyszło mi na myśl, że, zwróć uwagę, jeżeli on do niej strzelał, zamiast uciec, to znaczy, że ona go widziała. Ona mogła go poznać...

- Na miłosierdzie pańskie, zostaw teraz panią Hansen! Mów o facecie!

- Kiedy to właśnie o nią chodzi. On wyskoczył i spytał mnie: „Pani Hansen?” A ja na to, zdaje się, powiedziałam: „Skąd, przecież pani Hansen jest w szpitalu”. On na to jakby zbaraniał i powiedział: „W szpitalu? Pani Hansen?” A ja na to: „Tak, pani Hansen została zastrzelona”. Na to ty wyleciałaś, a on odjechał. I dopiero wtedy przyszło mi do głowy, że to może chodzi o mnie.