Выбрать главу

- Zdawało mi się, że króla, ale teraz już nie wiem... Jej urodziny... Pokażcie te zdjęcia, trzeba sprawdzić porę roku!

Po wnikliwych badaniach wspólnie z panem Muldgaardem doszliśmy do wniosku, że była to wiosna. Takie przynajmniej wrażenie nasuwały widoczne na zdjęciu kawałki gałęzi i drzew. A zatem urodziny królowej!

Pan Muldgaard postanowił zrobić duże powiększenie i przyjrzeć się dokładniej. Następnie westchnął rozdzierająco.

- Na nic - rzekł. - Giuseppe Grassani nie facet. Moje kolegi oglądały jego. Inny. Nie ten sam. Posiadamy zbytnio mało...

Zebrał zdjęcia, ułożył ładnie razem z filmami i listem Edka.

- Jest to powoda na podejrzenie - dodał, wskazując je palcem. - Zbytnio mało. Dowodu brak. Niepewne. Moje kolegi posiadają wiadomości, one wiedzą osoba morderca kto jest. Ja takoż wiem...

Nie odebrało nam głosu tylko dlatego, że sądziliśmy, iż pan Muldgaard nie to mówi, co chce powiedzieć.

- Co pan powiedział? - przerwała Zosia wręcz niegrzecznie. - Pan wie, kto jest mordercą?

Pan Muldgaard okazał uprzejme zdziwienie.

- Ja wiem. Tak. Oczywistość. Wszystkie moje kolegi wiedzą. Jednakowoż osoba morderca mało znaczona jest...

- O rany Boga! - wyrwało się Pawłowi. - Mało tatuowana czy jak...?

- Boże, zmiłuj się nad nami! - jęknęła Zosia. - Co on mówi?!

Po krótkich, acz intensywnych wysiłkach wyjaśniliśmy sobie wzajemnie różnicę pomiędzy tatuażem a znaczeniem i dopiero wtedy nami dobrze wstrząsnęło.

- Co takiego?! - powiedziała z oburzeniem Alicja. - Osoba, która usiłowała zamordować osiem osób...

- Dziewięć - poprawił Paweł.

- ...Dziewięć osób! Nie ma znaczenia?! Jest mało ważna?! To co, u diabła, jest ważne?! O co tu chodzi, czego tu się szuka?! Ma zamordować dziewięćdziesiąt?

- Nie ma dziewięćdziesiąt - odparł smutnie pan Muldgaard. - Tylko pięćdziesiąt osiem. Smutno pokrzywdzonych. Osoba wiemy, dowoda brak...

- Jak to pięćdziesiąt osiem? - przerwał śmiertelnie zdumiony Paweł.

Widząc, co narobił, pan Muldgaard poczuł się zmuszony udzielić szczegółowych wyjaśnień. Pojęliśmy z nich, iż głównym celem władz jest definitywne przyskrzynienie owej tajemniczej osoby razem z czarnym facetem, czego nie da się uczynić bez jakichś wyraźnych dowodów ich współdziałania. Zbrodniarza wykryto teoretycznie, drogą dedukcji, na podstawie poszlak, przy czym wiadomo, że dziewięć ofiar w Allerød i dziesiąta na autostradzie stanowi dla niego zupełną miętę z bubrem, ma za sobą bowiem co najmniej pięćdziesiąt osiem zbrodniczych akcji, w których niewątpliwie uczestniczył. Udowodnić mu tego nie sposób.

- Niemożliwoście działanie uczynić - ciągnął pan Muldgaard smutnie. - Potrzeby mnogo posiadamy. Pani - wskazał z kolei palcem Alicję - pani winna coś wiedzieć lub coś posiadać! Pamięć! Gdzie ona?

Na pytanie o pamięć Alicji moglibyśmy udzielić wielu rozmaitych odpowiedzi, wątpliwe jest jednak, czy którakolwiek z nich zadowoliłaby pana Muldgaarda. Alicja patrzyła na niego w zupełnym oszołomieniu. Zgłupieliśmy do tego stopnia, że nawet nie przyszło nam do głowy spytać, kto w takim razie jest owym znanym mu mordercą.

- Cholery można dostać! - powiedziała Zosia gniewnie. - Istny obłęd. Ja nie wiem, co oni wiedzą, ale skoro nie mają dowodów, to wiedzą tyle samo, co my! Ciągle to samo, Anita i Ewa! Czy my się nigdy nie odczepimy od jednej z nich?!

- Jest to cel i pragnienie - odparł pan Muldgaard uroczyście, z czego można było wnosić, że Zosia ma rację.

- A przez tego faceta? - spytałam. - Czy przez tego faceta nie można by dotrzeć?

- Kiedy przecież nie wiadomo, czy to ten sam, który spotykał się z Edkiem w Warszawie! - zniecierpliwiła się Zosia. - Paweł go tu nie rozpoznał!

- Jak miał rozpoznać, skoro go tu nie ma!

- A może tu mają jakieś zdjęcie tego podejrzanego? - ożywił się Paweł. - Może mógłbym rozpoznać ze zdjęcia? On miał taką gębę łatwą do zapamiętania!

Pan Muldgaard smutnie kręcił głową i wzdychał.

- Na nic. Nie posiadamy dobre, widzialne fotografie. Posiadamy nędzarne. Tajemna osoba ukradniła.

- A nawet jeśli go rozpoznasz, to co ci właściwie z tego przyjdzie? - spytała trzeźwo Alicja, która już odzyskała równowagę umysłową. - Jaki mamy dowód, że spotykał się z Ewą albo Anitą? Będzie miał napisane na twarzy?

- Co to za wielkie miłowanie? - spytała Zosia nieżyczliwie. - Czyje do kogo? Bo rzeczywiście, wielka miłość kojarzy się raczej z Ewą, Anita, o ile wiem, ma to w nosie.

- Owa osoba wielkie miłowanie do facet - wyjaśnił pan Muldgaard. - Informacje pewne niemal.

- To znaczy, że jednak Ewa - zawyrokowała Alicja bardzo niezadowolona. - Ale o niej też nic nie wiem. Przykro mi, że Ewa tak koniecznie chciała mnie zabić...

Pan Muldgaard oddalił się w końcu, zabierając ze sobą filmy i list i wraz z nimi unosząc nadzieję, że jego kolegi i wspólne robotnik! coś tam z tego wy-dedukują. Pozostałyśmy bardzo zmartwione i bardzo zdezorientowane.

- Słuchajcie no, o co właściwie chodzi w tej Grecji? - spytałam nieufnie, bo od lat obijało mi się o uszy, że coś tam jest, ale nie miałam pojęcia co. Międzynarodowe przestępstwa, odbijające się echem zbrodni w domu Alicji w Allerød, wydawały mi się ze wszech miar podejrzane.

- Nikt dokładnie nie wie - odparła Alicja, wzruszając ramionami. - Wyrzucili na zbity pysk króla i królową, co się tu bardzo nie spodobało, bo, jak wiesz, królowa jest siostrą Małgorzaty. Siedzą tam jacyś i mącą. W takim zamieszaniu, jakie tam panuje, handel nieźle idzie.

- To świństwo i idiotyzm wyrzucać taką piękną królową - powiedziałam ze zgorszeniem.

- Król wyjechał dobrowolnie - zauważyła Zosia.

- Pewne, co miał tam przebywać w towarzystwie jakichś chamów. Jeszcze by mu zelżyli tę piękną żonę. Zdaje się, że robią straszną forsę na handlu narkotykami i wszystkie sposoby dla nich są dobre. Nikt nie ma dla nich sympatii. W ogóle jeden melanż.

Wyjaśnienie zadowoliło mnie najzupełniej, bo nigdy nie miałam nabożeństwa do interesów. Znacznie chętniej zajęłam się rozpatrywaniem urody i charakterów panujących w różnych krajach świata.

Późnym popołudniem przyjechała, zgodnie z zapowiedzią, Anita spragniona wyjaśnień. Czas do jej przyjazdu spędziliśmy na kłótni, czy pan Muldgaard, zagadnięty o zasadniczą sprawę, powiedziałby prawdę, czy nie. Zważywszy, że było nas czworo, a zdania były równo podzielone, nie zdołaliśmy się wzajemnie przegłosować. Alicja i Paweł twierdzili, że tak. Zosia i ja, że nie, przy czym każdy z nas swoją opinię uzasadniał inaczej. Osobiście byłam zdania, że pan Muldgaard, razem z cała resztą owych wspólnych robotników, czeka na jakiś wyraźny, zasadniczy błąd pewnego siebie mordercy i nie może sobie pozwalać na wtajemniczanie osób postronnych, które brakiem opanowania mogłyby zdradzić sekret, Zosia upierała się, że tak samo, jak my, zwyczajnie nie umie dokonać wyboru pomiędzy Anitą i Ewą.

W ostatniej chwili udało nam się przypomnieć sobie, że powiązania z Grecją pan Muldgaard zdradził nam poufnie. Poinformowałyśmy zatem Anitę tylko o tym, że znalazł się list Edka i że według tego listu pozostaje nam do wyboru ona sama i Ewa.

- No i kiedy się wreszcie zdecydujecie, która z nas? - spytała Anita mniej przejęta niż zaciekawiona.

- Nie wiemy. Jeśli to ty, to możesz spać spokojnie. Nikt nie ma żadnego dowodu.

- A jaki dowód wam jest potrzebny? Może ja wam dostarczę?

- No, na przykład twoja znajomość z tym facetem, którego Edek spotkał w Warszawie. Masz może jakie zdjęcie w jego objęciach? Albo czułą korespondencję?