Alicja nagle poderwała głowę i też zaplątała się włosami w konstrukcję.
- Anita!... Masz rację, Anita powie. Gdzie ja go mogłam położyć...? Trzeba powiedzieć, że był pijany.
- Po pijanemu człowiek miewa przypływy szczerości. Ważne jest, czy to w ogóle coś znaczyło, bo ja mam obawy, że tak. Nie wiem, ile chcesz ujawnić.
- Hej! - wrzasnął znienacka Paweł gdzieś na naszych tyłach. - Czy to już zawsze będzie tu widać tylko nogi bez reszty kadłuba?
- Czego on chce? - mruknęła niechętnie Alicja. - Nie rozumiem, co on mówi.
- Ja rozumiem. Czego chcesz?!
- Ja nic nie chcę. To ten facet chce, żebyście obie przyszły! Przerwał konferencję i czeka!
Odczepiłyśmy głowy od dna katafalku i zaczęłyśmy się wyczołgiwać na świat. Alicja się nagle zdecydowała.
- Dobrze, o krzykach mówimy, tego się nie ukryje. Ale o liście ani słowa. A w ogóle to bredził po pijanemu...
Pan Muldgaard dowiedział się zatem, że owszem, był incydent. Pijany Edek zrobił niezrozumiałą awanturę, wnosząc pretensje do Alicji, jakoby utrzymywała niestosowne znajomości. O jakie znajomości mu chodziło, nie mamy pojęcia i nie podtrzymujemy jego zdania. Wszystkie znajomości Alicji wydają nam się jak najbardziej na miejscu.
Dalsze badanie doprowadziło do tego, iż pan Muldgaard szczerze wyznał, że w istniejącej sytuacji wykrycie zbrodniarza wydaje mu się nad wyraz trudne i zgoła wątpliwe, nie należy jednak tracić nadziei. Na następny wieczór zapowiedział eksperyment śledczy, polegający na odtworzeniu wydarzeń, uprzejmie prosząc o zgromadzenie w Allerød niezbędnych gości. Doprowadził tym Alicję do stanu bliskiego apopleksji.
Późnym popołudniem oddalił się wreszcie wraz ze swoją ekipą i mniej więcej trzema kilogramami rozmaitych stalowych przedmiotów, wśród których znalazły się szpikulce do fondue, nożyce krawieckie, fragment starego świecznika i stalowa taśma miernicza, z zamiarem sprawdzenia, czy coś z tego da się dopasować do Edka. Sztyletu żadnego nie znaleziono.
W Allerød zapanował względny spokój. Wykończeni nadmiarem rozrywek goście rozleźli się po różnych zakamarkach i taktownie zajęli własnymi sprawami, usiłując na nowo nabrać sił w przewidywaniu dalszych wątpliwych atrakcji następnego dnia. Oszołomienie zbrodnią trwało nadal. Alicja stanowczo zapowiedziała, że w razie telefonów nie ma jej w domu i nie wiadomo, kiedy wróci.
Zgadzało się to nawet dość nieźle z rzeczywistością, obie bowiem zajęte byłyśmy wycinaniem pokrzyw w odległym kącie ogrodu, starając się wykorzystać resztki dziennego oświetlenia i przekonując się nawzajem, że fizyczna praca dobrze wpłynie na naszą psychikę. Za pokrzywami znajdował się podobno pień, który miałam wyciąć czy wygrzebać do spółki z Pawłem. Wycinaniem zasłaniających go całkowicie pokrzyw Alicja życzyła sobie zająć się osobiście, miała bowiem w stosunku do nich jakieś zamiary. Ze skąpych i dość chaotycznych wyjaśnień zrozumiałam, że postanowiła je zaparzyć, albo może zalać spirytusem, w celu trucia mszyc, czy czegoś w tym rodzaju. Nie wnikałam w szczegóły, było mi wszystko jedno, co chce z tym zrobić, bo nie mszyce miałam teraz w głowie.
Gwałtowna śmierć Edka dotknęła mnie niejako osobiście. Wyjechałam z Warszawy w trzy dni po nim z mocnym postanowieniem zadania mu pewnego pytania. Odpowiedź na to pytanie interesowała nie tylko mnie, ale także kogoś jeszcze, i to, co gorsza, kogoś, komu za nic w świecie nie chciałabym zrobić zawodu. Pytanie było niewinne, odpowiedzi mógł udzielić wyłącznie Edek, i nikt inny, i udzieliłby jej niewątpliwie, gdybym zdążyła go zapytać. Nie zamierzałam zresztą ukrywać, w jakim celu pytam. W ogóle rzecz cała była prosta, łatwa i niewinna, tyle że wymagała drogi bezpośredniej, nie zaś korespondencyjnej czy telefonicznej. No i pewnego pośpiechu.
A teraz nagle wszystko się skomplikowało i zrobiło wręcz podejrzane...
- Pojąć nie mogę, komu ten Edek tutaj przeszkadzał - powiedziałam z gniewem. - To było cholerne świństwo, tak go znienacka zadźgać! Że też o takich rzeczach nie wie się z góry!
Alicja wyprostowała się z pękiem pokrzyw w ręku.
- On coś wiedział - powiedziała w zamyśleniu. - Cały czas od przyjazdu robił jakieś takie uwagi. Koniecznie chciał mi coś powiedzieć.
Moje zainteresowanie tematem gwałtownie wzrosło.
- Nie tylko tobie, zdaje się. Nie wiesz, co to mogło być takiego?
Alicja nagle jęknęła, machnęła pokrzywami, oparzyła się w nogę i jęknęła rozpaczliwiej.
- Co za kretynka ze mnie, że mu nie pozwoliłam powiedzieć! Nie dałam mu dojść do słowa! Traktowałam go jak pijanego! Nie słuchałam, co mówił! Jak skończona idiotka, nie miałam czasu...!
- Daj sobie spokój z tymi wyrzutami, w końcu on był rzeczywiście pijany. Kto mógł przewidzieć, że go szlag trafi tak z dnia na dzień!
- A teraz już nic nie powie...
- No pewnie, że nie powie, zwariowałaś? Gdyby cokolwiek powiedział teraz, też byś nie słuchała, tylko uciekała w panice. Komu on jeszcze chciał to powiedzieć?
- Komu?
- Jakiemuś jemu. Powiedział przecież: „Jemu też powiem”.
- A rzeczywiście. Przytrzymaj tu nogą... Komu?
- A skąd ja mam to wiedzieć? Myślałam, że ty się domyślasz. Odniosłam wrażenie, że machnął ręką i pokazał kierunek. Stałaś obok, powinnaś widzieć na kogo.
- Cały czas machał rękami. Ciemno było. Kretyński pomysł z ta lampą. Zdaje się, że pokazał gdzieś między tobą a Ewą.
- Obie jesteśmy żeńskiej płci i żadna z nas nie była w spodniach - powiedziałam z niesmakiem, w ostatniej chwili unikając poparzenia twarzy następnym pękiem pokrzyw, którymi Alicja zamiotła mi przed nosem. - Czy nie mogłabyś usuwać tego zielska mniej energicznie? Reumatyzmu już się pozbyłam. Przez dwa tygodnie gryzły mnie czerwone mrówki.
- Dlaczego czerwone mrówki? - spytała Alicja z wyraźnym roztargnieniem.
- Bo akurat takie były tam, gdzie byłam...
- Czekaj. Czerwone mrówki...? Coś mi się kojarzy...
- Pewnie. Mrówki czerwone. Wszystko czerwone...
- Czekaj. Czerwone mrówki... Czy Zosia nie wie czegoś o Edku? Zdaje się, że słyszałam od niej o czymś takim. Właśnie jakby czerwone mrówki...
- Zosia może coś wiedzieć, widywała przecież Edka w Polsce. Trzeba ją spytać. A co z tym listem?
- Przepadł - powiedziała Alicja z ciężkim westchnieniem. - Musiałabym chyba rozebrać dom na kawałki, żeby go znaleźć. Ktoś mi tu musiał robić porządki, wszystko jest poprzewracane do góry nogami.
- Rewizja była - przypomniałam jej.
- Ale Zosia rzeczywiście może coś wiedzieć. Może on się z kimś spotykał w Polsce?
W środku drgnęło mi coś, zaskoczone jej nadzwyczajną intuicją. Z przejęcia puściłam przytrzymywane pokrzywy, które oparzyły mnie przez ubranie. Reumatyzm powinnam mieć definitywnie z głowy.
- Wygląda na to, że to coś, co wiedział, to było o kimś - powiedziałam ostrożnie, myśląc równocześnie, że chyba trzeba będzie wtajemniczyć Alicję w tę pierwotnie niewinną, a teraz podejrzaną sprawę. - I ten ktoś go zaszlachtował. Jak myślisz, ktoś z nas czy obcy?
Alicja przyjrzała mi się nieżyczliwie.
- Jeśli ktoś z nas, to kto? Ty?
- Zwariowałaś? Dlaczego ja?!
- Nie wiem. Ja nie. Możliwe, że ty też nie. Leszek i Henryk odpadają, ja też za każdym razem widziałam ich nogi. To kto? Zosia? Paweł? Elżbieta?
- Jeszcze zostają Anita, Ewa i Roj. Dlaczego ich pomijasz?
Alicja zamilkła na chwilę i w zadumie podrapała się łodygą pokrzywy w łokieć.
- Bo myślę logicznie. On nie miał z nimi nic wspólnego. Nie wierzę, żeby wiedział cokolwiek o kimś z Danii. Mam wrażenie, że tu chodzi o kogoś z Polski, nigdzie przecież nie jeździł. Bądź uprzejma wynieść się stąd na zbity pysk!