Выбрать главу

- Nie mam. Ale można by zrobić fotomontaż. Zdjęcia faceta nie macie?

- Nikt nie ma...

- Albo może przyznaj się po prostu - zaproponowałam.

- W końcu trzeba będzie - westchnęła Anita. - Któraś z nas będzie musiała się przyznać, ja albo Ewa, bo wyraźnie widzę, że nic innego nie pozostaje. A wy tego faceta nie znacie?

- Nawet jeśli znamy, to żadna z nas nic o tym nie wie.

- Szkoda. Ale jak wam znów wyjdę następnym razem, to bardzo was proszę, dzwońcie o jakiejś innej godzinie...

Aż do poniedziałku panował niezwykły spokój. W poniedziałek Paweł znowu został wezwany przez pana Muldgaarda i w ciągu kilku godzin dokonywał oględzin licznych podobizn rozmaitych facetów. Jedyne zdjęcie, na którym z całą pewnością znajdował się właściwy osobnik, prezentowało go od tyłu, w płaszczu i kapeluszu. Pomiędzy kapeluszem a kołnierzem płaszcza widoczne było ucho, które, powiększone do nadnaturalnych rozmiarów, kazano Pawłowi rozpoznać.

- Zwariowali chyba - powiedział z niesmakiem. - Czyja się znam na uszach? Wielkie takie, na całą ścianę, do niczego niepodobne, skąd mam wiedzieć, czy jego?

We wtorek późnym wieczorem przybyły z zagadkowym wyrazem twarzy pan Muldgaard doczekał się wreszcie Alicji, która odbywała konferencję z Herbertem i została dłużej w Kopenhadze. Wydawała się trochę niezadowolona.

- Nie tylko ja mam sklerozę - powiedziała gniewnie. - Herbert też, chociaż młodszy. Taka byłam ciekawa, co jest w tej paczce, i okazało się, że jego żona wozi ją w samochodzie. On był piechotą. Umówiłam się, że dostarczy mi ją jutro, a możliwe, że dopiero pojutrze, jeśli znów nie zapomni. Jest coś nowego?

- Jest nowe - odparł pan Muldgaard. - Obca osoba strzygała żywopłot.

Zdziwiliśmy się wszyscy, a Alicja najbardziej. Pan Muldgaard wyciągnął znane nam już fotografie, robione w dniu, kiedy uszkodzono Agnieszkę. Fragmenty zdjęć zostały powiększone prawie tak, jak ucho podejrzanego osobnika.

- Jakaś mania powiększania... - zauważył Paweł krytycznie.

Pan Muldgaard sprawdzał powoli, ale wszystko, okazało się, że magistrat owego dnia żadnego pracownika do tej dzielnicy nie przysłał. Żadnych prac porządkowych nie wykonywano, nikt nie strzygł Alicji żywopłotu, ponadto nikt nie zna osobnika widocznego na zdjęciu. A zatem musi to być postać podejrzana.

Z nadzwyczajną uwagą obejrzeliśmy kawałki człowieka w roboczym kombinezonie. Miał krzaczaste brwi, nieznacznie przyciemnione okulary, wąsy i krótką brodę. Daszek od czapki krył jego twarz w cieniu. Kombinezon robił wrażenie wypchanego gdzieniegdzie, a drewniaki były na wyjątkowo grubej podeszwie. Wyraźny kamuflaż, w rzeczywistości powinien być niższy, szczuplejszy, zapewne gładko ogolony, a możliwe, że w ogóle był kobietą.

Powiększone fragmenty prezentowały różne części ciała. Na jednym widoczna była pięta, nie w całości wprawdzie, ale w stopniu dostatecznym, żeby specjaliści, jak poinformował nas pan Muldgaard, uznali, iż ubrana jest nie w męską skarpetkę, ale w damskie rajstopy koloru prawdopodobnie czarnego. Na drugim znajdował się kawałek grdyki, według naszej oceny zbyt subtelnej jak na męską. Inne elementy były naszym zdaniem zbyt zamazane, żeby z całą pewnością stwierdzić, do jakiej płci należą.

- W każdym razie jedno jest pewne - powiedziała Alicja z żywą satysfakcją. - Rachunku mi nie przyślą, a żywopłot mam ostrzyżony...

Na zakończenie konferencji pan Muldgaard powiadomił nas, że zostaną dokonane próby powiększenia podobizn Anity i Ewy. Być może którąś z nich uniewinni się wreszcie definitywnie. Odnieśliśmy nieodparte wrażenie, że mówi to specjalnie po to, żeby utrzymać nas w stanie niepewności co do osoby mordercy i że ma w tym swój cel.

- Gdyby teraz był jakiś napad, dopóki Ewa leży w szpitalu, wiedzielibyśmy, że to Anita - powiedział smutnie Paweł. - Ale jak na złość akurat teraz spokój!

- Przestań, bo jeszcze wymówisz w złą godzinę - powiedziała Zosia.

Przez trzy spokojne dni oddawałam się intensywnym rozmyślaniom. Rzecz wydawała się beznadziejna. Edek zetknął się przypadkowo, czy może nie przypadkowo, to obojętne, w Warszawie z facetem, który uprawiał nielegalną i niesympatyczną działalność na rzecz greckich aferzystów. Wykrył, iż facetowi pomaga jakaś osoba z otoczenia Alicji i zaniepokoił się możliwością wplątania Alicji w aferę. Przyjechał, usiłował ją ostrzec, po pijanemu zdradził, że wie za dużo, wobec czego padł trupem. Gdyby potem zginął tylko Kazio Elżbiety, który siedząc z miłości w krzakach, mógł dojrzeć mordercę, wszystko byłoby jasne i zrozumiałe. Zbrodniarz zabija Edka, żeby mu zamknąć gębę i zabija Kazia, żeby nie zostać wykryty. Tymczasem Kazio zjadł truciznę przez oczywistą pomyłkę, morderca natomiast upodobał sobie Alicję i od kilku tygodni czyni uporczywe starania, zmierzające do zgładzenia przede wszystkim jej. Logicznie wnioskując, należy mniemać, że Alicja bezwzględnie jest dla niego niebezpieczna.

Jakim sposobem, do diabła, Alicja może być dla niego niebezpieczna? Po wyjściu pana Muldgaarda zebrałam do kupy wszystkich, Alicję, Zosię i Pawła, i kazałam im się nad tym zastanawiać. Protestowali nawet dość krótko, bo nadmiar atrakcji, połączonych z niepewnością, stał się wręcz nie do zniesienia i rozwikłanie sprawy wydawało się szczytem szczęścia.

- O przeczytanie listu mu nie chodziło, to pewne - stwierdziła Zosia. - List jest, przeczytany, i co z tego? Nic.

- Mógł nie wiedzieć, co Edek tam napisał, i bać się, że napisał więcej - zauważyła Alicja.

- Dajcie spokój listowi - powiedziałam zniecierpliwiona. - Już uzgodniliśmy, że prędzej się znajdzie po śmierci Alicji niż za życia. To musi być coś innego. Alicja, ty powinnaś znać tego faceta!

- Mam zażądać, żeby mi się przedstawił?

- Głupiaś. Mam na myśli przeszłość. Musiałaś go chyba znać i widywać z Anitą albo z Ewą, tylko sobie tego nie przypominasz. Albo może jeszcze z kimś innym i morderca się boi, że sobie to przypomnisz. Może jednak rusz pamięcią?

- Anitę widywałam z jej pierwszym mężem. Zresztą, ty też... Jasny blondyn w typie skandynawskim. Przemalować się mógł, ale nosa sobie nie zmienił.

- Słusznie sięgasz w odległe lata...

- Zaraz - przerwał bardzo zamyślony Paweł. - Może on myślał...

- Może jednak słuszniej byłoby mówić „ona” - zaproponowała Zosia. - Na tapecie mamy dwie baby. Mówmy wprost.

- Niech będzie - zgodził się Paweł. - Może ona myślała, że Edek powiedział Alicji coś więcej i ona to wie? Albo że coś przywiózł, co jej nasunie jakąś myśl? I nikomu innemu tylko Alicji?

- Przecenił mnie - mruknęła Alicja. - Nic mi się nie nasuwa.

- Bo Edek nic nie przywiózł...

- Owszem, wódkę.

- Wódka ci też nic nie nasuwa?

- Nawet dość dużo, ale raczej bez związku,

- Może obejrzyj jeszcze raz te zdjęcia? - powiedziałam beznadziejnie. - Może obejrzyj jakieś stare notatki, kalendarze czy ja wiem co... Starą korespondencję, stare buty...

- Stare torebki, stare rękawiczki, stare kapelusze...

- Przestańcie się wygłupiać, ja mówię poważnie.

- Z tego wszystkiego mogę obejrzeć tylko stare kalendarze i stare kapelusze - powiedziała Alicja melancholijnie. - Tak się składa, że akurat wiem, gdzie są. Wątpię, czy to coś da, ale mogę spróbować.

- Masz jeszcze stare kapelusze? - spytała Zosia, bardzo zainteresowana.

- Mam, i nawet łatwo dostępne. Stoją w pudle w piwnicy, musiałam je zdjąć z antresoli przedwczoraj, jak wyciągałam walizki.

- Nie do wiary! Pokaż!

Rozważania nam trochę okulały, czemu niekoniecznie trzeba się dziwić. Alicja lubiła kapelusze i przed laty miewała bardzo piękne, przy czym, nigdy nic nie wyrzucając, a za to uzupełniając je swoimi i cudzymi oryginalnymi pomysłami, dysponowała w końcu olśniewającą kolekcją. Możliwość obejrzenia tego wszystkiego to była rzadka okazja, bo zazwyczaj trzymała je w miejscu niedostępnym i nie miała ochoty wyciągać i pokazywać.