Выбрать главу

- Przy kierownicy siedział facet - wtrąciła Elżbieta.

- Co za facet? Widziałaś go? Słuchaj, obejrzałaś się przecież, może coś pamiętasz?!

- Owszem, pamiętam - odparła Elżbieta ze spokojem. - Rękawiczki.

- Jakie rękawiczki?

- Jego. Trzymał ręce na kierownicy i jedyne, co dostrzegłam, to rękawiczki. Mogę wam je opisać.

- No to opisz, na litość boską! Nareszcie jakiś ślad mordercy!...

- Bardzo ciemnoszare, nawet marengo. Samochodowe, takie z dziurą na grzbiecie i z małymi dziurkami dookoła. Z grubymi szwami, szytymi czarną nitką, z bardzo krótkim mankietem, zapięte na czarne guziczki. W razie potrzeby mogę rozpoznać guziczki.

- O rany, genialne! - westchnął z zachwytem Paweł.

- Jakim cudem tak je zapamiętałaś? - zdziwiła się Alicja.

- W ogóle nie widziałam nic innego. Miałam wrażenie, że wjeżdżają na mnie rękawiczki i utkwiły mi w oczach. Cały czas je widzę. Obie ręce trzymał z lewej strony kierownicy. Jeśli koniecznie wam na tym zależy, mogę złożyć zeznania.

- Pan Muldgaard! - krzyknęła Alicja i zerwała się z miejsca. - Niech tu natychmiast przyjeżdża!...

Dopiero po odjeździe pana Muldgaarda, który przybył w pół godziny w towarzystwie dwóch specjalistów, zebrał informacje, obejrzał miejsce wypadku, wydedukował rodzaj uszkodzeń na samochodzie, pokiwał głową i odjechał, przypomniałyśmy sobie o paczce Herberta.

- Zostawił ją w biurze - powiedziała Alicja beznadziejnie. - Zabrał z samochodu, który zabrała żona, i zostawił w biurze, a ja się z nim spotkałam u adwokata. Nie chciało mi się jeszcze potem jechać do jego biura, zwłaszcza, że on się śpieszył. Umówiłam się, że mi jutro podrzuci.

- Ja do was nie mam zdrowia - stwierdziła Zosia ponuro i nagle odwróciła się do Pawła. - Dlaczego krzyknąłeś przez okno, że Alicja idzie?

- No jak to, przez ten kapelusz - odparł, nieco wystraszony, bo Zosia zadała mu pytanie wręcz napastliwie. - Wczoraj, jak szedłem spać, zostało uzgodnione, że go będzie nosić. W ogóle nie mogłem zrozumieć w pierwszej chwili, dlaczego ta ofiara to nie Alicja, tylko Elżbieta. Byłem pewien...

- Morderca też był pewien - mruknęła Alicja z nietaktowną satysfakcją.

Elżbieta czuła się nieco rozbita. Chodzić wprawdzie mogła, ale z największym trudem, zdecydowała się więc zostać na noc. Problem, gdzie ją położyć, żeby nie narazić na następny zamach, zajął nam resztę czasu. Prawdopodobnie zgłupiałyśmy już z tego wszystkiego do reszty, bo wiadomo było przecież, że zbrodniarz posiedzi spokojnie, dopóki się nie przekona, że znów trafił kogoś niewłaściwego. Ulokowaliśmy ją w końcu w pokoju po Włodziu, Marianne, Agnieszce i Bobusiu, na łóżku Alicji zostawiłyśmy kukłę, Alicja zaś przygotowała sobie posłanie na kanapie. Pozamykałyśmy starannie wszystkie drzwi i okna i uznałyśmy, że powinno być bezpiecznie.

Umyłam się, jak zwykle, ostatnia, pogasiłam światła i zamierzałam iść spać, ale po krótkim namyśle zdecydowałam się zrobić sobie jeszcze trochę herbaty. Od emocji zaschło mi w gardle. Zasunęłam zasłonę, żeby światłem nie obudzić Alicji, która już pochrapywała, i sięgnęłam ręką do kontaktu. Sięgnęłam od góry, macając po ścianie, i trafiłam prosto w przymocowany nad kuchnią słój z solą. Okropnie nie lubię wkładać ręki do soli, bo mi włazi za paznokcie, wzdrygnęłam się zatem i wyszarpnęłam ją nieco zbyt gwałtownie. Słój wyskoczył z podstawki i runął na kuchnię, a z niej na podłogę, zrzucając przy okazji patelnię.

W pięć sekund później w kuchni byli wszyscy, z wyjątkiem Elżbiety. Zosia i Paweł wypadli z korytarzyka. Alicja zaplątała się w zasłonę. Nie mając już przeszkody w postaci soli, znalazłam kontakt i zapaliłam światło.

- Boże, miej litość...! - jęknęła Zosia, chwytając się za głowę i gnąc się jak złamana lilia nad blatem kuchennym. - Co robisz...?!

- Czy ty chcesz nas do reszty wykończyć? - spytała Alicja złowieszczo. - Co, do cholery, wyprawiasz?!

- Nic, rany boskie, chciałam sobie wziąć herbaty - odparłam ze skruchą. - Idźcie do diabła, sama tu posprzątam. Kretyńskie miejsce na sól.

Zmiotłam sól, posprzątałam, nalałam sobie herbaty i na palcach udałam się do atelier, sprawdzając po drodze, czy Alicja i Elżbieta oddychają. Oddychały, wszystko było w porządku.

Miałam wrażenie, że ledwo zasnęłam, kiedy obudził mnie potworny hałas. Tłuczone szkło sypało się na jakieś blachy. Przeraźliwy brzęk, szczęk, jakby trzask wybijanej szyby, rozległy się gdzieś za moją głową, za ścianą, w pokoju Zosi. Zleciałam z katafalku, szarpnęłam drzwi, po drodze dostrzegłam, że Elżbieta siada na łóżku, w korytarzu zderzyłam się z Alicją i Pawłem i wszyscy troje runęliśmy na drzwi pokoju Zosi. Zosia, bliska płaczu z wściekłości, usiłowała się wyplątać z czegoś niewidocznego. Nocna lampka u sufitu słabo oświetlała jej wysiłki.

- Żyjesz...! - jęknęłam z ulgą, łapiąc oddech.

- Do cholery z tym bezpieczeństwem! - wrzasnęła Zosia z furią. Przepchnęłam się bliżej i ujrzałam na podłodze przed łóżkiem olbrzymią kupę potłuczonego szkła, po większej części z butelek, przykrywki od garnków i jakieś blachy. Zosia odplątywała sobie z nóg cienką nitkę.

- Co, na miłosierdzie pańskie, zamierzałaś zrobić z tym wszystkim?! - spytałam, nieopisanie zdumiona, bo Zosia na ogół zachowywała się raczej normalnie.

- Nic, do diabła! - warknęła. - Trzeba mnie było nie budzić tą solą! Robisz jakieś kretyńskie hałasy i potem jest taki skutek!

- Potłukło się od hałasu? - zainteresował się Paweł.

- Odczepcie się! Nie mogłam zasnąć, nie umiem spać przy zamkniętym oknie! Więc otworzyłam i zrobiłam urządzenie alarmowe! Żeby nikt nie wlazł! Zapomniałam o tym i sama w to wlazłam.

- To znaczy co zrobiłaś? - spytała nadzwyczajnie zaciekawiona Alicja. - Usiłowałaś wejść przez okno?

- Następny urlop spędzę zamknięta w piwnicy! - zagroziła półprzytomna Zosia. - Nie brałam nic czerwonego!... Ustawiłam tu butelki i otoczyłam dookoła nitką, i przywiązałam ją do okna, jakby kto chciał uchylić, to musiał je zepchnąć, a pod spodem położyłam to wszystko i zaplątałam się w tę nitkę! Do diabła! Idźcie stąd!!! - wrzasnęła nagle. - Idźcie spać i pilnujcie Elżbiety!!!

Zostawiliśmy ją, nie chcąc się jej zbytnio narażać, i posłusznie poszliśmy spać, po drodze wyjaśniając Elżbiecie, co się stało.

- Czy są jeszcze jakieś urządzenia alarmowe? - spytała Elżbieta, granitowo spokojna. - Mam na myśli to, czy są jakieś na drodze do łazienki. W razie gdybym chciała tam pójść... Czy rozlegnie się może dzwon albo syrena?

- Nic się nie rozlegnie, na litość boską - odparta Alicja z rozpaczą. - Chyba że oni... Przyznajcie się, czyście może też coś zrobili?

- Nic, jak Boga kocham! - przysiągł Paweł.

- Odczep się - mruknęłam i wróciłam na katafalk.

Z pewnością nie minęło więcej niż pięć minut, kiedy okropny, krótki krzyk poderwał mnie znów na równe nogi. Zdawało mi się, że to głos Alicji. Jeden krótki, straszny krzyk i potem cisza...!

Omal nie wywichnęłam sobie ręki, naciskając kontakt ukryty pod ramą od obrazu. Kanapa była pusta, Alicji na niej nie było! W korytarzyku usłyszałam rumor i głosy Pawła i Zosi. Zabrakło mi oddechu, na szczęście zanim zdążyłam zacząć się dusić, dostrzegłam Alicję, żywą, w całości, poruszającą się w mroku przedpokoju.

- Strasznie was przepraszam - powiedziała z bezgraniczną skruchą i zakłopotaniem. - Pomyliłam się...

Zosia, chwiejąc się, bez słowa, pomacała ręką za sobą. Paweł złapał ją i troskliwie posadził na fotelu. Usiadłam na sąsiednim.