Выбрать главу

- Znaczy, zamiast zamknąć oczy i spać, zaczęłaś drzeć gębę? - powiedziałam z rezygnacją. - Pomyliłaś czynności?

- Niezupełnie. Zapomniałam, gdzie śpię. Rozmawiałam przez chwilę z Elżbietą, a propos, jak Elżbieta...?

- Dziękuję, nieźle - odparła łagodnie Elżbieta od drzwi.

- To chwała Bogu. Potem poszłam do łazienki, napiłam się wody, jeszcze czekałam, aż będzie leciała zimna, a potem odruchowo poszłam do swojego pokoju i usiadłam na łóżku. I wyobraźcie sobie, usiadłam na kimś...!!!

- Na kukle... - mruknęła Zosia z rozgoryczeniem.

- No tak, ale ja zapomniałam, że tam śpi ta maszkara. Zrozumcie, jakie to wrażenie, jak człowiek siada na kimś we własnym łóżku! W ogóle idiotyczny pomysł z kukłami! Możliwe, że trochę krzyknęłam...

- Trochę...!!! - prychnęła z oburzeniem Zosia.

- Myślałam, że tym razem cię jednak zamordowali - wyznał Paweł. - Tak to jeszcze nikt tu nie krzyczał,

- Nikt nie siadał na kukłach...

- Jest nas pięcioro - powiedziała melancholijnie Elżbieta, oparta o drzwi. - Czy każdy po kolei zamierza coś zrobić? Czy ja też muszę?

- Nic nie musisz. Trzy osoby odpadły. Paweł, ty jak?

- Ja odmawiam - odparł kategorycznie Paweł i ziewnął przeraźliwie. - Mnie się chce spać.

- Boże, co za koszmarna noc! - powiedziała Zosia z rozdzierającym jękiem. - Daję wam słowo, że dłużej tego nie zniosę. Alicja, rób, co chcesz, myśl, szukaj, sprawdzaj, jeśli sobie nie przypomnisz, co wiesz, jeśli nie odbierzesz tej paczki od Herberta, jeśli nie wyczerpiesz wszystkiego, żeby złapać tę zbrodniarkę, przysięgam wam, że ja zacznę mordować!!!

- Nie dziś, proszę cię - powiedziała Alicja błagalnie. - Zacznij od jutra. Pozwól nam się przedtem trochę przespać!

- Nie wiem, czy warto próbować - powiedziałam z powątpiewaniem. - Będę zdziwiona, jeśli tej nocy nie wybuchnie w Allerød pożar albo cokolwiek innego...

- Chyba nie zdąży, bo już zaczyna świtać - powiedział Paweł pocieszająco, patrząc w okno.

Rzeczywiście nie zdążył, chociaż tej nocy nie zdziwiłoby nas już prawdopodobnie nic. Ani pożar, ani powódź, ani trzęsienie ziemi. Gdyby Alicja hodowała kota albo psa, klepanie ogonem w podłogę lub też drapanie się za obrożą postawiłoby znów cały dom w stan alarmu.

Zdopingowana ostatnimi wydarzeniami i pogarszającą się atmosferą, Alicja postanowiła potraktować rzecz poważnie i odzyskać tajemniczą paczkę, nie mając zresztą pojęcia, czy będzie to na cokolwiek przydatne. Skutek był taki, że poszukujący jej pan Muldgaard przez cały dzień nie zdołał jej złapać. Poruszony nerwowymi telefonami Herbert w przypływie nadgorliwości znów zabrał pakunek do samochodu i udał się do niej. W tym samym czasie zniecierpliwiona Alicja udała się do niego. Wrócili do siebie równocześnie, mijając się w drodze, za nimi zaś podążał pan Muldgaard. W ten sposób wszyscy troje spędzili dzień pracy, ganiając się nawzajem bezskutecznie po mieście. W ostatecznym rezultacie wysiłków Herbert spotkał Alicję wysiadającą z pociągu na stacji w Allerød, gdzie przyjechał jej szukać. Podrzucił ją do domu, odmówił wstąpienia, a ze względu na pośpiech omal nie zapomniał w ostatniej chwili wręczyć jej przyczyny tego całego zamieszania.

Z paczuszką w ręku Alicja triumfalnie wkroczyła do mieszkania.

- Proszę, jest! Jeśli teraz się okaże, że tam są, na przykład, stare pończochy do łapania...

Rzuciłyśmy się na nią zachłannie. W paczce znajdował się mały, kieszonkowy słowniczek polsko-włoski, kalendarzyk sprzed kilku lat, jeden wiszący klips z jakichś zielonych kamieni, bardzo oryginalny, pudełko ceramicznych płytek na mozaikę i zaginione zdjęcia z Florencji. Dwa filmy i kilkanaście odbitek.

- Wyglądacie jak wygłodniałe hieny - zauważył krytycznie Paweł, przyglądając się nam, kiedy wyszarpywałyśmy sobie wzajemnie upragnione fotografie.

- Jest! - zawołała Alicja rozradowana, patrząc pod światło na film. - Tu mi właśnie ten kapelusz wlatuje do fontanny!

W tejże samej chwili pan Muldgaard zapukał do drzwi. Otworzył mu Paweł, bo my wszystkie byłyśmy zbyt zajęte. Wraz z panem Muldgaardem przybył jakiś nie znany nam osobnik, wyglądający na bardzo ważną personę. Pan Muldgaard witał się i usiłował być dobrze wychowany, dokonując prezentacji, towarzyszący mu osobnik natomiast, zaniedbując całkowicie formy towarzyskie, rzucił się na klips jak głodny szakal na padlinę.

Na chwilę zapanowało lekkie zamieszanie, wszyscy bowiem usiłowali od razu wyjaśnić wszystko. Skąd zdjęcia, skąd klips i o co chodzi temu panu. Mniej więcej po kwadransie udało się ustalić kolejność udzielania odpowiedzi. Pan okazał się najważniejszy.

- Pamiętam, oczywiście - powiedziała Alicja z radosnym ożywieniem. - Cała paczka zawiera rzeczy z Florencji. Ten klips znalazłam na poczcie, tam właśnie spotkałam Anitę, teraz to sobie przypominam dokładnie. Wlazłam na niego, poczułam go pod nogą i podniosłam bezmyślnie, bo był taki ładny. Nie wyrzuciłam, bo w końcu trochę głupio wyrzucać złoto...

- Hej! - przerwał Paweł, oglądający odbitki przez lupę. - Słuchajcie, tu jest chyba Anita!

Alicja machnęła na niego niecierpliwie ręką, bo ważny facet zażądał od niej dokładnego sprecyzowania czasu pobytu we Florencji, chwili spotkania Anity i godziny znalezienia klipsa. Bez kalendarza z odpowiedniego roku Alicja nie byłaby w stanie spełnić jego życzeń w najmniejszym stopniu, na szczęście jednak kalendarz, jak na zamówienie, był pod ręką. Słuchając jej pełnych satysfakcji odpowiedzi, na zmianę polskich i duńskich, oglądałam zdjęcia, wydarłszy Pawłowi lupę.

- Siedemnastego maja - powiedziała Alicja, patrząc w kalendarz upstrzony notatkami. - Wysyłałam karty, wszystkie w kupie, tylko jeden raz, i wtedy właśnie byłam na tej poczcie. Godzina... Zaraz, godzina... Przedtem był u mnie Stefan, spotkałam się z nim w hotelu, co tu jest napisane...? O jedenastej. Tak, o jedenastej, mam zapisane, na poczcie mogłam być najwcześniej o wpół do pierwszej.

Zarówno pan Muldgaard, jak i jego towarzysz okazali coś w rodzaju wzruszenia. Kilkakrotnie upewnili się, czy istotnie właśnie wtedy spotkała Anitę i czy może to zaświadczyć publicznie.

- Hej! - powiedziałam. - Mnie też się wydaje, że tu jest Anita. Alicja, niech sobie to obejrzą, będą mieli dowód.

Tak zdjęcia, jak i lupa zostały mi natychmiast odebrane. Fotografia przedstawiała jeden z licznych pięknych widoków, w perspektywie starej uliczki widoczne były budynki. Z drzwi jednego z nich ktoś wychodził. Jakaś osoba z jedną nogą już na chodniku, z drugą jeszcze na stopniu, z głową nieco odwróconą do tyłu, jakby do kogoś, kto majaczył w głębi. Wszystko razem było małe i bardzo niewyraźne, ale istotnie wychodząca osoba wyglądała na Anitę.

Obaj panowie rzucili się z kolei na filmy, żądając od Alicji określenia czasu, w jakim zdjęcia były robione. Towarzysz pana Muldgaarda dostał wypieków. Przejęta Alicja zdobyła się na niezwykły wysiłek pamięci.

- Rano - powiedziała. - To znaczy akurat te, to z Anitą, o i te... Aż do fontanny. Wyszłam z tym Stefanem z hotelu, pamiętam, po drodze robiliśmy zdjęcia i dopiero potem poszłam na pocztę. A, nie! Tu jeszcze jest zdjęcie na poczcie, to nie doświetlone, ostatnie, jakie Stefan robił, bo uparł się sprawdzić, czy wyjdzie wnętrze. Nie robiłam z tego odbitki... A fontanna była tuż koło poczty.

Pan Muldgaard podniósł się nagle z fotela i z wielką energią, uroczyście, potrząsnął kilkakrotnie jej ręką.

- My wiemy wszystko - rzekł. - Oto dowoda, który brakowało. Było mówienie, pani wie! On poszukiwał to!

- Co? - spytała Alicja, nieco zdezorientowana.

- To - odparł pan Muldgaard i wskazał kolejno klips, kalendarzyk i zdjęcia. - To poszukiwał. Pani wielce mądra, wielce rozwaga, nie ukryć to w domie.