Przypomniałam sobie liczne rozmowy z Anitą, jakieś jej aluzje, wspomnienia, jakieś zdania, które mnie niekiedy trochę zaskakiwały. Wynikało z nich, że istniała w jej życiu jakaś wielka miłość, nie w pełni odwzajemniona i nad wyraz skomplikowana. Był jakiś facet, dla którego porzuciła swojego pierwsze go męża, i sądziłam, że ów facet już dawno znikł z jej życiorysu. Tymczasem, okazuje się, istniał przez cały czas...
- Jeżeli taki potwornie bogaty, to jeszcze mogę to jako tako zrozumieć - powiedziała Alicja jadowicie. - Nie wierzę, żeby Anita do tego stopnia kochała ubogiego...
Przy pomocy pana Muldgaarda mniej więcej odtworzyłyśmy wydarzenia.
Z nadmiaru uczuć do faceta Anita zgodziła się z nim współpracować, przy czym wyglądało na to, że rodzaj współpracy był jej całkowicie obojętny. Na jego polecenie poślubiła Henryka, żeby uzyskać duńskie obywatelstwo. Stała się dla niego szczególnie cenna w chwili, kiedy część Europy zamknęła przed nim swoje granice. Jeździła w liczne delegacje, kontaktowała się z mnóstwem osób, przewoziła najcenniejszą kontrabandę, nie budząc żadnych podejrzeń, i ciągle bała się, że zostanie porzucona. Usiłowała go ze sobą związać, urodziła mu syna, wyrzekła się tego syna, oddając go na wychowanie greckiej babce, przesiedziała siedem miesięcy w Grecji, symulując pobyt w Izraelu, żeby tę sprawę załatwić po cichu i w tajemnicy, uczestniczyła w zbrodniach i porwaniach. Facet był bezwzględny i miał nieograniczone wymagania, a ona spełniała je wszystkie. Jej pozycja, jako żony Henryka i duńskiej dziennikarki, była podstawą jej działalności, bała się panicznie, że z chwilą utraty tej pozycji ukochany z niej zrezygnuje. Dogadzała Henrykowi i oszukiwała go wszelkimi siłami.
Jedno głupie zdanie z ust pijanego Edka rujnowało jej całą egzystencję i obracało wniwecz wszystkie plany i zamierzenia!
- Popadła w amok - stwierdziłam smutnie. - A przy tym weźcie pod uwagę, że po tych poprzednich zbrodniach, które popełniała w jego towarzystwie, jedna mniej, jedna więcej nie robiła jej już różnicy.
- Do tego jeszcze trzeba mieć odpowiedni charakter - zauważyła Zosia z dezaprobatą. - Zawsze byłam zdania, że ona jest nastawiona egoistycznie. Chciała mieć tego faceta i reszta jej nie obchodziła. Z zimną krwią mogła wymordować pół Europy!
- No tak - przyznała Alicja. - Załamała się teraz, bo faceta diabli wzięli. Już on się do niej nie przyzna, to pewne. Tylko skąd Edek o tym wiedział?
- Zaraz - przerwał Paweł. - Anita Anitą, a przecież tu był jeszcze facet! To facet przejechał Elżbietę. Kto to był?
- A! - powiedział pan Muldgaard i wyciągnął z sakwojażu niewielką paczkę. - Epidemia panuje na pamięć. Dama od przejechany winna rozpoznać. Wszystkie osoby ja proszę świadki!
Z doskonałą obojętnością i bez chwili wahania Elżbieta z dziesięciu zademonstrowanych jej rękawiczek wybrała jedną. Pan Muldgaard kiwnął głową.
- Zgadza się - rzekł. - Jest to wspólny pracownik, mała flądra...
- Jaka znowu flądra, jak rany? - szepnął z rozpaczą Paweł.
- Płotka - mruknęła wyjaśniająco Alicja.
- Nędzarna osoba do podła pomoc. Posiadamy jego. Złapano.
- A! Taki podrzędny pomocnik do mokrej roboty?
Po pewnym namyśle pan Muldgaard zgodził się na to określenie. Po nieco dłuższym namyśle zdradził nam, że Anita została odesłana na badania psychiatryczne do szpitala i ostatecznie jedna osoba będzie mogła się z nią zobaczyć.
- Idź ty! - powiedziały natychmiast do mnie Zosia i Alicja. - Może od niej się dowiesz, skąd, u diabła, Edek o tym wiedział!
Odczekawszy niezbędny okres, zdecydowałam się ją odwiedzić. Debaty i rozważania, czy to ma sens, czy w ogóle wypada odwiedzić sprawczynię tylu zbrodni, czy nie wypadnie to jak rodzaj aprobaty dla jej poczynań, czy nie będzie nietaktem i czy wobec tego nie należałoby udawać, że się o niczym nie wie, doprowadziły do tego, że w końcu nie wiedziałam, komu składam wizytę. Zakamieniałej zbrodniarce czy osobie ciężko chorej. Wszystko razem wydawało mi się dość przygnębiające.
Anita, która już przyszła do siebie i otrząsnęła się z chwilowego szoku, w mgnieniu oka rozproszyła ponury nastrój.
- Głupie jesteście wszystkie - oświadczyła beztrosko - Nie mam nic przeciwko Alicji i bardzo ją lubię. Wcale nie chciałam jej zabić.
Zbaraniałam na to nieco i wytrzeszczyłam na nią oczy.
- Tylko co, na litość boską? Chciałaś jej zrobić przyjemność, usuwając jej z domu nadmiar gości?!
- To też dla niej pewna korzyść, nie? Ale niezupełnie o to mi chodziło. Teraz już ci mogę powiedzieć. Nie chciałam jej zabić, ale musiałam...
Urwała i westchnęła ciężko. Patrzyłam na nią jak sroka w gnat, a włosy stawały mi dęba na głowie.
- Wiedziałam przecież, że Alicja spotkała mnie we Florencji i że robiła te swoje idiotyczne zdjęcia. Wiedziałam, że da się na nich rozpoznać Andrzeja...
- Chryste Panie, jakiego Andrzeja...?!
- Mojego... jak by tu powiedzieć... No, tego mojego. On ma na imię Andreas. To są jedyne zdjęcia, na których jest ze mną, sama rozumiesz, że musiałam je wydostać. To ja ukradłam tutejszej policji jego fotografię, z tym że z policją było łatwiej, bo oni to mają uporządkowane. U Alicji w żaden sposób nie można nic znaleźć. Musiałam ją zabić, żeby móc spokojnie przeszukać jej dom, a poza tym bałam się, że ona to znajdzie wcześniej i wtedy sobie przypomni. Nie masz pojęcia, ile miałam kłopotu z tymi staraniami, żeby nikogo innego nie skrzywdzić.
- Ale Edka... - zaczęłam i ugryzłam się w język, niepewna, czy to nie będzie zbyt duży nietakt. Anita znów westchnęła.
- Przy Edku trochę straciłam głowę - wyznała ze skruchą. - Chciałam go uciszyć i nie wiedziałam jak. Chyba jednak za dobrze mi wyszło... Chciałam jej także rąbnąć kalendarz z tamtego roku. Doskonale wiem, że Alicja ma wszystko pozapisywane w kolejnych kalendarzach i bez nich niczego sobie nie skojarzy...
Dziwne niedołęstwo mordercy i nadmiar szczęśliwych przypadków wreszcie stały się dla mnie zrozumiałe. Oszołomiona zgrozą, ucieszyłam się, że Anita przejawia jednak jakieś ludzkie cechy. Nikogo innego nie chciała skrzywdzić... Bez oporów odpowiadała na moje zachłanne pytania, oświadczyła, że o wiadomościach Edka nic nie wie i sama się dziwi, po czym kazała mi przeprosić Alicję za nastawanie na jej życie,
- A w ogóle to sama rozumiesz, że ja jestem wariatka - powiedziała w końcu stanowczo. - Zapewniam cię, że zdrowe zmysły straciłam na zawsze i żadna ludzka siła mnie nie wyleczy. Nic mi nie zrobią...
Owszem, to miało sens. Duński wymiar sprawiedliwości wychodzi z założenia, że każdy zbrodniarz jest szmyrgnięty, i znacznie chętniej kieruje na leczenie niż zamyka w więzieniu. Sama byłabym skłonna mniemać, że ona jest chora psychicznie, gdyby nie ta bezbłędnie wybrana linia obrony.
Anita zamyśliła się na chwilę, westchnęła jeszcze raz i dodała:
- Ale życie mam jednak zmarnowane... Słuchaj, zrób mi przyjemność. Powiedz mi, gdzie ona to trzymała?
- W pralni, na placu Świętej Anny - odparłam, wytrącona z równowagi rozważaniem jej cech umysłu i charakteru. - W ogóle nie wiedziała, że to ma, i gdyby nie Herbert... i nie remont poddasza, i nie skrupulatność naszych byłych dobroczyńców. Słuchaj, a pani Hansen? Chciałaś ją zabić dlatego, że cię poznała?
Zgłupiałaś chyba, po cóż miałabym zabijać niewinną staruszkę? Wcale mnie nie poznała, ale pchała się do pokoju i poznałaby za pięć minut. Musiałam temu jakoś zapobiec, prawda? Gdybym wiedziała, że to jest na placu Świętej Anny...! Ta Alicja jest jednak naprawdę nieobliczalna!...