Выбрать главу

Zerwaliśmy się wszyscy.

Kap...Kap...Kap...Kap...

Z krawędzi klapy na antresolę kapała ciurkiem gęsta, ciemnoczerwona ciecz. Na podłodze rozlana była powiększająca się kałuża. Na ścianę chlapały czerwone bryzgi...

Krzyk Zosi zabrzmiał straszliwie. Zasłaniając sobie oczy, rzuciła się w tył, omal nie przewróciła Thorstena, padła na poręcz fotela.

- Nie...!!! Na litość boską, już nie...!!! Miał być koniec...!!!

- Przecież Anita jest zamknięta...! - powiedziała Alicja w niebotycznym oszołomieniu, tonem całkowitego osłupienia.

Trwaliśmy w wejściu do korytarzyka wpatrzeni w potworne zjawisko, niezdolni do myślenia i działania. Pierwsza oprzytomniała Elżbieta.

- Obawiam się, że trzeba tam zajrzeć - powiedziała z westchnieniem. - Chyba że wolicie poczekać na policję. Ale mnie się wydaje, że to musi być świeże...

- Boże...!!! - jęknęła ochryple Zosia.

- Kto...?! - spytała rozpaczliwie Alicja. - Na litość boską, kto tym razem...?!!!

- Na antresoli...? - powiedziałam z powątpiewaniem, czując, jak lodowate zimno przechodzi mi w środku w nieznośne gorąco. - Wlazł sam czy został wepchnięty...?

- To jest w ogóle niemożliwe - powiedział zdenerwowany Paweł. - Chyba rzeczywiście trzeba zadzwonić po tego policjanta...

Pana Muldgaarda nie było ani w domu, ani w miejscu pracy, ani w ogóle nigdzie. Po krótkiej, nerwowej naradzie zdecydowaliśmy się zajrzeć sami. Może ten ktoś jeszcze żyje...?

Starannie i z wyraźnym obrzydzeniem omijając kałużę, Alicja ustawiła drabinkę. Wlazł na nią dobrowolnie Thorsten, najmniej z nas wszystkich wyczerpany psychicznie. Uniósł ostrożnie klapę, w drugiej ręce trzymając latarkę, i zajrzał. Z góry pociekł strumień ciemnoczerwonej cieczy, mocniej rozbryzgując kałużę po ścianach.

Wzdrygnęliśmy się wszyscy ze zgrozą i wstrętem, bez tchu wpatrując się w czarny otwór. Thorsten poświecił latarką.

- Za kuferkiem - powiedział grobowo, co Alicja odruchowo przetłumaczyła od razu.

Skinął na Pawła i wręczył mu latarkę, gestem polecając sobie przyświecać. Wlazł górną częścią ciała w otwór, z pewnym wysiłkiem coś przesunął, odebrał Pawłowi latarkę i przez chwilę świecił w ciemną czeluść, przyglądając się czemuś z uwagą.

- Nie wiem, co to jest - powiedział po angielsku, złażąc z drabinki. - Alicja, ja myślę, że to twoje. Wyszło wszystko, zobacz sama.

- O rany boskie! - powiedziała Alicja dziwnym głosem i czym prędzej wlazła na drabinkę. Zapaliła latarkę i zajrzała.

- No tak - powiedziała po chwili milczenia. - Cały sok wiśniowy szlak trafił! Słój pękł. Jak wpychałam ten kuferek, to coś pękło, czułam to, ale nie miałam czasu sprawdzać. Zupełnie zapomniałam, że on tam stoi...

Przez chwilę wyglądało na to, że Zosia zareaguje zgodnie z zapowiedzią i będziemy mieli nowe, prawdziwe zwłoki, tym razem wreszcie Alicji. Na szczęście w mgnieniu oka opadła z sił.

- Czy nic więcej nie masz w domu...?! Czy ja nie mogę oglądać niczego w innym kolorze, tylko wszystko czerwone?!!! Do cholery, do diabła, zielone, fioletowe, niebieskie...? Ja już nie zniosę więcej czerwonego!!!

Uspokajający płyn szczęśliwie mieliśmy pod ręką. Nie było to czerwone wino, Zosia zatem napiła się bez oporu i nawet dość zachłannie.

- I pomyśleć, że Dania to jest podobno spokojny kraj - powiedziała z rozgoryczeniem. - Nawet nudny!... I ja tu przyjechałam spędzić urlop w spokojnym, nudnym kraju...!

- No to przecież nie u Alicji... - powiedział bardzo rozsądnie Paweł.

Thorsten zaproponował dokładne przeszukanie domu w celu upewnienia się, że nigdzie nie pozostał żaden relikt niedawnej krwawej przeszłości. Przy okazji znaleźliśmy pod kanapą zagubioną zapalniczkę Anity. Alicja wepchnęła pod łóżko swój czerwony szlafrok, usuwając go sprzed oczu Zosi...

Zrezygnowałam ostatecznie z zakupu polędwicy wołowej niezwykłej urody, którą zamierzałam nabyć w ostatniej chwili, żeby usmażyć z niej befsztyki natychmiast po powrocie do Polski. Zrezygnowałam nie tylko dlatego, że mogłaby nie wytrzymać drogi, ale też i dlatego, że musiałabym starannie ukrywać ją przed Zosią. Gdyby ją niespodziewanie ujrzała, na przykład przy okazji kontroli celnej, nie wiadomo, jaki byłby skutek...

Już na dworcu, w ostatniej chwili, odprowadzająca nas Alicja przypomniała sobie jeszcze jedną wątpliwość.

- Ty, słuchaj - powiedziała podejrzliwie. - Skąd oni właściwie wzięli to zdjęcie?

- Które zdjęcie?

- Tego czarnego gacha Anity. Miałam nadzieję, że sobie tego nie przypomni i nie będzie mnie pytać. Wiedziałam, oczywiście, skąd pochodziła upragniona przez duńskie gliny, a rąbnięta niegdyś przez Anitę podobizna. Nie na darmo ostatni list do Polski wysłałam ekspresem. Nie miałam najmniejszej ochoty teraz tego wyjaśniać, bo nie przewidując zaszłych w Allerød wydarzeń, nie uzgodniłam wcześniej z blondynem mego życia, co mogę mówić, a co powinnam utrzymać w tajemnicy. Na wszelki wypadek wolałam zatem nie mówić nic i pozostawić Alicję w przekonaniu, że tym razem znalazł się przy moim boku zupełnie zwyczajny facet.

Postawiłam nogę na stopniu wagonu, Zosia i Paweł byli już w środku.

- Słyszałaś przecież, dostali z Polski, przesłane tą naukową metodą, co to wiesz, kropki lecą...

- Ty mi tu nie mąć kropkami. Kto im to przysłał? Nie prosili o nie, bo im to przecież nie przyszło do głowy. Tam u nas siedzi kolektyw jasnowidzów?

Postawiłam na stopniu także i drugą nogę i weszłam wyżej do wagonu.

- No, nie... Chyba nie. Możliwe, że się orientowali, że to się tutaj przyda, a mieli przypadkiem... On tam robił interesy, nasze władze lubią wiedzieć, kto u nas robi interesy, szczególnie nielegalne...

Alicja spojrzała na mnie bystro.

- Pisałaś, zdaje się, listy? O tym, co się tu dzieje?

- Pisałam, bo co?

Alicja przyglądała mi się z wielką uwagą. Zaczęłam nabierać obaw, że realizacja zamiarów cokolwiek mi nie wyszła.

- Słuchaj no, kto to jest właściwie ten twój...?

- Taka jesteś genialna w skojarzeniach, jak nie ma po co - powiedziałam z niesmakiem. - Jak trzeba było dedukować w obliczu zbrodni, to cię nie było...

- Nie kręć. Kto to jest?

Uznałam, że ona jest stanowczo za inteligentna, jak na moje niektóre potrzeby.

- Jeden taki...

- To on załatwił wysłanie zdjęcia, tak? I on miał ten tajemniczy interes do Edka? Jemu było potrzebne nazwisko hochsztaplera, co?

- A nawet jeśli tak, to co?

- To kto to jest, do diabła?! W coś ty się tym razem wplątała?’

W tym momencie, na szczęście, pociąg ruszył.

- W nic takiego! - zawołałam z satysfakcją, wychylając się przez drzwi. - To jest bardzo długa i skomplikowana historia! Zupełnie inna, której dalszy ciąg dopiero nastąpi! A co było do tej pory, to ci opowiem przy okazji!

Konduktor zatrzasnął drzwi wagonu...

koniec

(dalszy ciąg prawdopodobnie nastąpi)