Выбрать главу

Zamurowało mnie na moment.

- Na litość boską, dlaczego?! - spytałam w przerażeniu. - Teraz zaraz?!

- Co? - spytała z roztargnieniem Alicja. - Paszła won! Co mi tu będziesz latała i gryzła!

Ochłonęłam nieco ze strasznego wrażenia dopiero na widok jej gestów.

- Myślałam, że mówisz do mnie, i nie wiedziałam, czy mam się wynieść z tych pokrzyw, czy w ogóle z Allerød. Rób może jakieś przerwy, zmieniając rozmówcę!

- Co...? Ach, ty myślałaś, że to do ciebie? A nie, to do tej osy. Moich gości nie traktuję jeszcze tak źle.

- Nie wiem, czy słusznie. Wnioskując z wczorajszych wydarzeń, Edek miał rację. Przyjmujesz u siebie jakieś najzupełniej nieodpowiednie osoby...

Zapadający zmrok oderwał nas od pokrzyw. Pnia nie udało mi się dojrzeć i sama Alicja zaczęła mieć wątpliwości, czy on w ogóle tam jest.

Wyciągnięta na taras i włączona do narady, Zosia zamyśliła się głęboko.

- Nie bardzo rozumiem, o czym wy mówicie - powiedziała z niezadowoleniem, nie kryjąc niechęci do tematu. - Dlaczego czerwone mrówki mają się kojarzyć z Edkiem? Nic takiego sobie nie przypominam... Paweł!

Oderwany od uprawiania korespondencji i również włączony do narady, Paweł okazał się bardziej przydatny. Zastanawiał się tylko przez krótka chwilę.

- A, wiem! - powiedział z przejęciem. - To przez tego faceta w czerwonej koszuli, o którym mówiłem. Nie mrówki, tylko czerwone...

- Rzeczywiście, mówił - przypomniała sobie Zosia. - Paweł widział Edka...

- Co za facet? - przerwała niecierpliwie Alicja. - Ktoś go zna?

Na to pytanie mogłam jej sama odpowiedzieć. Nie ulegało wątpliwości, że nie tylko mnie interesowały personalia owego osobnika, a rzecz polegała na tym, że właśnie nikt go nie znał...

- Nie wiem - powiedziała Zosia. - Paweł...?

- Nie znam go. Przecież wam opowiadałem! Jakiś czas temu, chyba już ze dwa miesiące, widziałem Edka z takim czarnym facetem w czerwonej koszuli. No mówiłem wam przecież!

- Możliwe, że ja niedokładnie słucham - wyznała Alicja. - Kto to był?

- No przecież mówię, że nie wiem. Zdaje się, że obaj byli na bani, to jest, chciałem powiedzieć na cyku... Stali na ulicy i machali rękami na taksówki. To był taki czarny facet, wyglądał na południowca, miał czerwona koszulę i w końcu odjechali taksówką bagażową. Przedtem zatrzymali furgonetkę od węgla i usiłowali do niej wsiąść. Właśnie dlatego im się przyglądałem, że byłem ciekaw, co jeszcze zrobią...

Paweł urwał, przyjrzał się nam i dodał ostrożnie:

- Nie chciałem się wtrącać, ale może już wiecie, kto go zabił?

- Co ma do rzeczy ten facet w czerwonej koszuli? - Skrzywiła się Zosia z niesmakiem.

- Na razie jeszcze nie wiemy - powiedziałam równocześnie do Zosi i Pawła. - Może wam coś przychodzi do głowy?

- Ja się w ogóle do tego nie chcę wtrącać! - odparła Zosia gwałtownie. - Nie życzę sobie mieć z tym do czynienia! Nie znoszę zbrodni! Nic nie wiem i nic nie chcę wiedzieć!

Alicja ocknęła się nagle z chwilowego zamyślenia.

- Facet w czerwonej koszuli o niczym nie świadczy - zawyrokowała stanowczo. - Edek po pijanemu mógł jeździć furgonem od węgla z byle kim.

Osobiście byłam zdania, że facet w czerwonej koszuli może mieć nadzwyczajne znaczenie. Stanowił zasadniczy element pytania, którego nie zdążyłam zadać Edkowi. Wstrzymałam się na razie z ujawnieniem swojej opinii.

- To nam nic nie daje - ciągnęła Alicja - Nie wiem, po co on chce tu jutro zrobić na nowo to całe piekło, przecież i tak nikt nic nie pamięta. A propos, czy ja muszę zrobić taką samą kolację? Nie ma nic do jedzenia, jest sobota, nic się nie kupi!

- A może on ma nadzieję, że morderca się rąbnie i też odtworzy swoje wszystkie czynności? - mruknął Paweł.

- Nonsens! - powiedziała gniewnie Zosia. - Bzdura, żadnej kolacji nie robisz! Niech się najedzą w domu!

- Kawę - powiedziałam równocześnie do Alicji. - Ewentualnie tę resztę wódki, której Edek nie zdążył wychlać...

- Wódki mi szkoda.

- No to bez wódki. Piwo. Duński wieczór na samym piwie. Ewa chyba będzie musiała przywieźć sok pomarańczowy...

Nie udało nam się dojść do żadnych sensownych wniosków. Nikt nic nie widział i nie rozumiał. Zosia odmówiła udziału w dalszej konwersacji na temat Edka. Leszek z góry wyłączył się z imprezy, oświadczając, że Edek był dla niego obcym człowiekiem i widywał go raz na parę lat wyłącznie z okazji wizyt u Alicji, Elżbieta wykazywała kamienną obojętność i całkowity brak zainteresowania, Alicja beznadziejnie usiłowała szukać listu.

Ewa oczywiście zapomniała o soku pomarańczowym. I tak już była głęboko przejęta wydarzeniami, a dodatkowo zdenerwowała ją konieczność przybycia na przymusową imprezę w takim samym stroju, co poprzednio. Dwa razy z rzędu mieć na sobie to samo, i to jeszcze w obliczu tych samych osób, to nie było coś, z czym mogłaby się pogodzić bez oporów. Wymagająca tego policja zapewne była zdania, że, być może, ktoś ukrywał sztylet w fałdach odzieży, i chciała sprawdzić dokładnie, czy było to możliwe. Jeśli miała w tym jeszcze jakąś dodatkową myśl, niczym nam jej nie zdradziła.

Pandemonium, jakie zapanowało tym razem, przerosło wszystko. Siedzący na miejscu Edka funkcjonariusz policji, którego zadaniem było we właściwym momencie krzyknąć cokolwiek i łupnąć szklanką w pudło, pomylił momenty i ustawicznie wydawał z siebie dzikie ryki, powodując nerwowe wstrząsy wszystkich obecnych. Wysłany do samochodu po puszkę soku, Roj przyniósł w zastępstwie puszkę oleju silnikowego. Na podręcznych stoliczkach mieliśmy bez mała z pół tony cukru, mąki i soli w różnych osobliwych naczyniach, każdy bowiem popełniał błędy odwrotne niż w wieczór zbrodni. Przez pomyłkę pamiętał o cukrze zamiast o nim zapomnieć, przyniósł go, po czym, odtwarzając swoje czynności, leciał po niego i przynosił drugi raz. W ten sposób cukru w kuchni w mgnieniu oka zabrakło i byliśmy zmuszeni posługiwać się artykułami zastępczymi. Zabrakło też piwa. Ściśle biorąc, nie tyle piwa, ile zamkniętych butelek, które Paweł powinien był otwierać. Zawartość ostatnich śmiało mogła nam wystarczyć na dwa tygodnie. Duńskie władze śledcze z panem Muldgaardem na czele przyglądały nam się z wyrazem lekkiego popłochu na obliczach.

Jedyny element spokoju wprowadzali Leszek i Henryk, którzy usiedli na swoich poprzednich miejscach i natychmiast pogrążyli się w dalszym ciągu piątkowej konwersacji.

Z całego tego piekła jedno wynikało niezbicie. Mianowicie każda z kursujących pomiędzy kuchnią i lampą osób prawie za każdym razem przechodziła za plecami Edka. Każda niosła na ogół jedną rzecz, którąś rękę miała wolną i każda mogła zrobić użytek z porządnie zaostrzonego noża, względnie sztyletu. Zaczęliśmy patrzeć na siebie wzajemnie z odrobiną podejrzliwości i zgrozy.

- Ja stawiam na mężczyznę - oświadczyła konfidencjonalnie Anita, obserwując Roja, plączącego się w mroku ze swoją puszką oleju silnikowego. - Trzeba mieć trochę siły w ręku, żeby to tak załatwić za jednym zamachem!

- Nie wiem, czy siły, chyba raczej umiejętności - sprostowałam. - Edek był na dobrym gazie. Można było spokojnie macać go po plecach w poszukiwaniu żebra. Nic by nie zauważył.

- Ale przecież on siedział oparty. Jak chciałaś macać, przez fotel?

- Pochylał się do przodu, kiedy sięgał po szklankę.

- Aha, i wykorzystać taki moment? Sięgał często... Potrzebna wprawa i doświadczenie. Kto wie, może masz rację? Kto z nas uprawiał tę profesję? Przyznajcie się, mordowaliście już kiedyś kogoś?