Kapitan popatrzył na Bibla: zrozumiałeś coś z tego?
Bibl roześmiał się:
– Bawimy się ni to w durnia, ni to w chowanego. I walka „biczami” na śmierć i życie jest grą, i działania na wieloznakowych liczbach w myśli – również. Jedni rozwijają wyobraźnię, inni gryzą. Pamiętasz, jak błękitny, nawet padając, jeszcze próbował ugryźć. A dwanaście, nawiasem mówiąc, podnosił w pamięci do czwartej, czy do piątej potęgi. I jak się tu mamy zorientować, kiedy plotą trzy po trzy, a kiedy mówią o rzeczach istotnych.
– Nie zamknęliście swoich myśli – natychmiast padła bezosobowa odpowiedź. – Możemy wyjaśnić. Istotne jest wszystko. Czasami za celne uderzenie „biczem” dolicza się więcej jednostek niż za nieudolne zestawienie barw na tablicy, a w krytycznej sytuacji, gdy liczba uzyskanych jednostek nie osiąga normy, oryginalna receptura obiadu łatwiej może uchronić przed regeneracją niż szablonowy wariant wyobraźni.
– Niczego nie rozumiem – skrzywił się Kapitan. – Wszystko na bakier.
Tym razem Hedończycy popatrzyli po sobie. Bez pośpiechu, uważnie, jakby pytali się nawzajem lub naradzali.
– Nie rozumiemy reakcji – padła odpowiedź.
– Wy nie rozumiecie, my nie rozumiemy – warknął Kapitan, z trudnością hamując gniew. – W ten sposób do niczego się nie dojdzie! Może zaczęlibyśmy od tego, że opowiecie nam o waszej planecie, o świecie, który was otacza, o waszym społeczeństwie, o jego strukturze społecznej…
Bibl trącił Kapitana łokciem: Hedończycy już nie „słuchali”. Znowu długo i bezdźwięcznie rozmawiali spojrzeniami. Dziwny to był widok: zupełnie jak scena z epoki niemego kina bez napisów. Wreszcie zredagowano odpowiedź. Teraz Kapitan i Bibl wiedzieli, że udzieli jej Hedończyk z jaśniejszymi włosami.
– Nie możemy spełnić waszego życzenia. Żadnych dokładnych wiadomości o otaczającym nas świecie nie ma. Każdy może tworzyć swoje własne wyobrażenia o planecie i społeczeństwie nie odwołując się do realnej rzeczywistości. Osobiście mogę zaproponować zaledwie osiem wyobrażalnych wariantów konstrukcji naszego świata, wszystkie ze wskaźnikiem dodatnim.
– A ja dwanaście – wtrąciła się kobieta.
Bibl domyślił się tego po jej gwałtownym ruchu ku przodowi.
– Dziękuję – podziękował ironicznie – ale ja również wolę ścisłe wiadomości. – I już nie szeptem, lecz pełnym głosem, nie ukrywając rozczarowania i niezadowolenia, powiedział do Kapitana: – Pudło, Kep. Albo świadomie nas mistyfikują, albo zetknęliśmy się tu zupełnie z nową wartością społeczno-biologiczną, całkowitym brakiem zainteresowania w stosunku do wszystkiego, obojętne co by to nie było. I w jednym, i w drugim wypadku niczego nie uzyskamy. Nie ma wspólnych zainteresowań, nie ma kontaktu.
– Spokojnie, Bibl – przerwał mu Kapitan. Patrzył wyłącznie na Bibla, ignorując Hedończyków. – Zdaje się, że zapomniał pan o tym, co jest najważniejszą cechą badacza kosmicznego. Wynika z tego, że będziemy musieli zbierać te tak tu niepopularne ścisłe informacje po troszeczku. Mimo wszystko są i takie. Czego, na przykład, uczą ich w szkole?
– Bójek, gier i tworzenia mitów – roześmiał się sarkastycznie Bibl.
Hedończycy milczeli.
– Dlaczego nam nie przerywacie? – zapytał Kapitan.
– Przecież porozumiewacie się między sobą. Myśl jest zamknięta
– Mówimy o ścisłej wiedzy. Uważam, że taka jednak u was istnieje – powtórzył Kapitan. – Czym nas obezwładniliście?
Jasnoskóry Hedończyk machnął ręką – Bibl gotów był przysiąc, że wykonując ten ruch nie miał on niczego w dłoni – i pokazał Kapitanowi coś w rodzaju klucza francuskiego z bladoniebieskiego metalu.
– Paralizator. Strzela molekułami gazu usypiającego. Możesz sobie wziąć.
Rzucił Kapitanowi błękitny pseudoklucz i natychmiast podał oszołomionemu Biblowi drugi taki sam.
– Widziałeś cudeńka? – roześmiał się Kapitan i zapytał: – A dlaczego „granatowy”, którego okładano „biczami”, nie użył paralizatora?
Nieoczekiwanie odpowiedział atleta siedzący obok:
– Bo takie są zasady gry. Tym „granatowym” byłem ja. W tych samych warunkach co „błękitni”. Nawet bez koszuli ochronnej. – Dotknął jednego z jej sznureczków.
– A pan wątpił, że posiadają oni jakieś ścisłe informacje – powiedział Kapitan – Widać, że o niektórych sprawach są dobrze poinformowani. Ciekawe, jak się do siebie zwracają? Mam nadzieję, że nie jednym z dwunastu wymyślonych wariantów?
Odpowiedź otrzymali od razu. Znowu odpowiadał jasnoskóry, najwidoczniej cieszący się wśród Hedończyków największym autorytetem. I co ciekawe, mimo braku intonacji myśli nie zawsze były anonimowe! Czasami ich natężenie pozwalało odgadnąć autora.
– Imiona nasze są ustalone, choć niestałe – wyjaśnił. – W kręgu niemowlęcym obchodzą się bez nich, „błękitni” wybierają je opierając się na wskazówkach maszyn liczących. Najczęściej są to nazwy przedmiotów i zjawisk otaczającego świata, czasem oddzielnych pojęć. „Granatowi” mogą zmienić imię: ich horyzonty są szersze, a w związku z tym większa możliwość wyboru. Ja zachowałem poprzednie – Grom.
Hedończyka, którego kosmonauci poznali podczas pierwszej rozmowy w „kolbie” nazywano Biczem. Imię atlety, który wytrzymał walkę z „błękitnymi”, zabrzmiało różnie. Kapitan „usłyszał” Mężny, a Bibl – Wytrwały. Przyjęli Wytrwałego. Imię kobiety dawało jeszcze większą możliwość wyboru: Drzazga, Igiełka, Szpilka. Wybrali Igiełkę.
– A czego uczą was w szkole oprócz gier i wyobraźni? – zapytał Bibl.
– Dlaczego „i”? Wyobraźnia to także gra.
– No, a nauki ścisłe? Matematyka, fizyka, chemia?
Odpowiedź nie padła od razu. Hedończycy znowu popatrzyli po sobie.
– Ostatnie dwa pojęcia są u nas w ogóle nie znane. Uczymy się tylko matematyki.
– Podstawowej czy wyższej?
– Rozumiemy wasze pytanie następująco: podstawowa to liczenie na tablicy za pomocą cyfr, wyższa to działania na dowolnych liczbach w pamięci.
– A geometria, algebra, analiza matematyczna?
– Pewne elementy o wyższym stopniu trudności matematycznej są nauczane już w kręgu dojrzałości. Ale również jako gra czy też hobby.
– To nawet zabawne, że nasze myślowe tłumaczenie zaczyna zahaczać o żargon – szepnął Bibl do Kapitana.
– Nie zabawne, lecz straszne. Wynikałoby z tego, że nie znają ani wytrzymałości materiałów, ani mechaniki budowlanej. Jak więc budują?