– Do Nauczyciela. Dopóki zielone słońce nie zgasło całkiem.
Łącze znaleźli w tym samym miejscu. Zielona plama mgły z rozpływającymi się brzegami. Przeszli je tak samo, jak pół godziny temu. Na wszelki wypadek włączyli deflektor, ale wskazówka indykatora, która sygnalizowała opór pola, stała w miejscu: energetyczne przegrody już nie działały.
Jechali milcząc, w napięciu, skoncentrowani. Tylko Alik się gorączkował:
– Nie rozumiem, dlaczego to robi. Szok nerwowy czy też słabość ducha.
– On nie ma duszy.
– No to woli. Woli oporu, walki. Bardziej logiczne byłoby zniszczyć nas.
– Bardziej logicznie dla umysłu ludzkiego – wtrącił Bibl. – Ale to nie umysł. To worek z informacjami. Nowa informacja, którą wprowadziło nasze działanie, sprawiła, że poprzednia stawała się logicznie bezwartościowa, niszczyła przekonanie o doskonałości modelu. A skoro nie ideał, to błąd. Naprawić błędu nie można, program nie przewidział poprawek. Ale uwzględniał prawdopodobieństwo błędu i samolikwidacja, być może, była zaprogramowana. Potrzebny był impuls. I myśmy go dali.
Kapitan zatrzymał „Portosa”. Wszystko było jak poprzednio, z tą tylko różnicą, że w białą mgłę weszło nie dwóch, lecz czterech. Wydawało się, że w jej wnętrzu nic się nie zmieniło. Pośrodku ciągle wisiała przezroczysta bryła akwarium i szara grudka, podobna do gigantycznej galaretowatej meduzy, była widoczna chyba jeszcze wyraźniej. Jednakże Kapitan zauważył różnicę. Akwarium wydawało się bardziej przezroczyste i szara grudka opuściła się niżej na dno, jeżeli dnem można by nazwać jego dolną, przezroczystą płaszczyznę. Już nie poruszała się i nil pulsowała.
– Płyn został wypuszczony – stwierdził Kapitan, podchodząc bliżej! Mały i Alik, którzy po raz pierwszy znaleźli się w tej białej kipieli, rozglądali się wokoło nic nie rozumiejąc.
– To on? – spytał Alik, wskazując galaretowatą masę. – Nauczyciel?
– To co było Nauczycielem – powiedział Bibl. – Odżywczego płynu I już nie ma. Teraz niszczą całą jeszcze zachowaną żywą i martwą materię.
– Kto niszczy?
– Maszyny. Doczekały się swojej chwili. Trzeba się stąd wynosić, dopóki działa teleportacja.
Teleportacja działała. Pojazd czekał z włączonym silnikiem, łącze znaleźli natychmiast. Czarne lustro pustyni otwierało drogę do Błękitnego Miasta.
– Granatowe również gaśnie – powiedział Mały, spojrzawszy na i niebo.
Granatowe słońce rzeczywiście już zblakło. Mętny, ultramarynowy; krąg rozpuszczał się powoli w błękitnym niebie. Poniżej, na przecinającym zenit łuku, pozostały tylko dwa niewygasłe pozorne słońca – zielone i niebieskie. „Jeszcze pół godziny” – pomyślał Bibl spojrzawszy na zegarek. Program likwidacji hedońskiego modelu świata działał z bezlitosną konsekwencją. Zniszczenie przestrzeni Zielonego Lasu zajmie nie mniej niż godzinę, a może nawet więcej – objętość żywej masy była zbyt wielka. Czy w mieście zdają sobie z tego sprawę? Trzeba natychmiast porozumieć się z Fiu albo z Druhem. Ale jak mają się porozumieć, jeżeli spotkanie takie nie było przewidziane? Może wypróbować emocjonalne echo?
– Słuchajcie. Wezwijmy razem Fiu albo Druha. Lepiej Fiu. On wie więcej. Wywołujemy wszyscy razem.
Fiu zgłosił się od razu. Jego ptasi głosik zapiszczał w hełmach.
– Jestem gotów.
– Nauczyciela już nie ma – powiedział głośno Kapitan. – Najprawdopodobniej na jego rozkaz Koordynator wypuścił z pojemnika odżywczy płyn. Mózg zginął.
– Przewidzieliśmy tę możliwość – natychmiast rozległa się odpowiedź Fiu. – Słyszeliśmy waszą rozmowę z Nauczycielem. Wiele nowego, wiele myśleć.
– Myśleć należy o jednym – jak ocalić Błękitne Miasto. Obecnie Koordynator niszczy planetę. Nirwana została spalona, rozpylona albo starta. Liliowe słońce zgasło. Teraz gaśnie granatowe. Za nim zniknie zielone Jeżeli jest możliwość powstrzymania Koordynatora, nie zwlekajcie. Macie niewiele ponad godzinę ziemskiego czasu.
– Mogę w przeciągu dwóch minut spalić Koordynator. Promiennik mam ze sobą w wozie – wtrącił się Mały.
– Nonsens – przerwał mu Kapitan. – Koordynator nie powinien być zniszczony. Jeszcze się przyda ludziom.
– Wiemy o tym – znowu odparł Fiu. – Czekamy na was w „cyrku”. Spieszcie się. Przy wejściu do miasta spotka was Druh.
Dotarcie do Błękitnego Miasta zajęło mniej niż pięć minut. Wyłaniało się stopniowo, ukazywało się jak fotograficzny obraz w wywoływaczu, w błękitnej mgiełce nad czarną pustynią: najpierw mętny, z rozmytymi konturami, później, kontrastowo i żywo; wyraźnie i stereoskopicznie. Ale cała ta geometryczna gmatwanina płaszczyzn i uskoków, przemieszczonych poziomów i tęczowych chodników ulic nagle zmniejszyła się do wymiarów maleńkiej plamki – ludzika w lazurowej kurteczce, oczekującego ich przy znajomej granicy.
Nie ruszył się z miejsca, dopóki nie zatrzymali pojazdu i nie podeszli blisko. Jego twarz, zazwyczaj żywa, przyjaźnie uśmiechnięta, teraz była nieruchoma jak maska i tylko ta nienaturalna nieruchomość zdradzała uczucia, jakie go ogarniały. Nie wyrzekł ani słowa, tylko wskazał ręką przesuwający się obok chodnik i ruszył po nim, nie oglądając się wstecz. Czterej Ziemianie podążyli za nim” nie pytając o nic. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył Alik, obejrzawszy się za siebie, był dysk zielonego słońca, który zaczynał już mętnieć po brzegach.
Zeszli przy skrzyżowaniu „ulic” – chodników, przed znajomym wejściem do „cyrku”, w którym cicho poćwierkiwały dziesiątki, a może i setki prawie niemożliwych do odróżnienia ludzików w kurteczkach. Ziemianie, ubrani w takie same kurtki, odróżniali się od nich jedynie wzrostem. Wreszcie na centralnym placyku pojawili się: Fiu, Si i Os, jednakowi jak bliźniacy. „Dlaczego czterech? – pomyślał Alik. – Pewnie dlatego, że towarzyszyli Ziemianom w czasie ich pierwszej przechadzki po mieście. A może dlatego, że nauczyli się naszego języka. Przewodnicy, tłumacze. Allach wie…” Alik nie zastanawiał się nad tym zbyt długo, uderzyła go całkiem inna atmosfera sali, sprawiająca wrażenie jednej, jedynej, naprężonej do granicy wytrzymałości struny. Jeżeli napiąć ją jeszcze trochę, pęknie. Nikt się nie uśmiechał, nie witał. Twarze, podobnie jak twarz towarzyszącego im w milczeniu Druha, również Przypominały maski ulepione z plasteliny.
– Mamy mało czasu – stwierdził Kapitan. – Liczy się każdy ułamek sekundy. Czy wyjaśnienia są potrzebne?
– Nie – Fiu pokręcił głową.
– Co wiecie?
– Izolowane przestrzenie są mechanicznie przekształcane. Materia się rozpada. Mechanizm zniszczenia jest automatyczny.
– Możecie go wykryć?
– Nie.