Bibl nawet nie zdążył porozumieć się z Kapitanem, gdy zaatakował drugi kłąb, a po nim trzeci. Obydwa spotkał ten sam los – osłona działała bez zarzutu. „Mglak-matka" nawet odsunął się dalej, żeby samemu nie oberwać. Teraz można było odetchnąć i porozmawiać z Kapitanem. Bibl odwrócił się i zamarł.
Kapitana już nie było. Od stóp do głowy otoczyła go brązowożółta, kłębiąca się i wzdymająca pęcherzami mgła. Koniec. Bibl opuścił bezużyteczny emitor. Zakrył oczy dłonią i… wszystko zniknęło. I „mglaki”, i Kapitan.
A Kapitan cały i zdrów stał pośrodku zielonego pola i rozglądał się zdezorientowany. Żadnych śladów Bibla i „kolby”. Może wrócić? Ale nie miał dokąd wracać: mimo że przyglądał się uważnie, próbował patrzeć pod innym kątem, nie mógł dojrzeć przezroczystej błonki ściany. Najwidoczniej Bibl rozmyślił się w ostatniej chwili, ostrożność wzięła górę. A błonki z zewnątrz nie widać. Kapitan zrobił krok wstecz, przebiegł wzdłuż i w poprzek kwadrat, w którym mogła znajdować się „kolba”, ale jej nie znalazł. No cóż, trudno. Tak czy owak ich znajdą, gospodarze tego świata wszystko widzą, wszystkie miejsca są dla nich dostępne i nie boją się figli czasoprzestrzeni. A więc nie ma powodu do niepokoju, można się troszeczkę poopalać. Kapitan dotknął ręką trawy: sucha. Wyciągnął się na niej: miękko. Szerokie i sztywne źdźbła nieznanej trawy rosły blisko siebie, gęsto, jak włos dywanu. I Kapitan, umościwszy się jak najwygodniej, zamyślił się.
Co już wiedzą o tym świecie? Pięć słońc, pięć faz, „wejścia” i „wyjścia” otwarte dla pojazdu otoczonego polem ochronnym, i niedostępne dla człowieka, bo grozi mu tam śmiertelny cios energetyczny. To chyba nie wyładowanie elektryczne, o którym mówił Doktor. Coś bardziej skomplikowanego. I jeszcze jedno – dlaczego Doktor jest sparaliżowany? Ledwo chodzi. Wspominał o uderzeniu „bicza”. A więc znalazł się na linii oddzielającej takie „wejście” od czarnej pustyni. „Bicz” dosięgnął go już z drugiej fazy. Ale czy to coś wyjaśnia, czy dostarcza nowych danych o cywilizacji Hedończyków? Nie.
I jakże skryte, przypadkowe i nierozszyfrowane są te dane! Fizycznie Hedończycy nie zmieniają się od niemowlęctwa do końca życia. Starości nie ma. Śmierci nie ma. Jest jednak regeneracja, czyli przywrócenie do życia. Od czego rozpoczyna się to życie, jak długo trwa i jak się kończy? Jest szkoła, ale czego w niej uczą? Sądząc z ukrytej, ale widocznie wysoko rozwiniętej techniki tej cywilizacji, tutejsza szkoła przekazuje wyjątkowo bogaty i głęboki zasób wiedzy w zakresie nauk ścisłych. Ale czy tak jest w istocie? Wyobraźnia jako dyscyplina naukowa. Zastąpienie wiedzy iluzją. Nie ma takiego bodźca, jakim jest ciekawość. Czym więc spowodowany jest postęp? Może gromadzeniem jednostek informacji? Ale jakich jednostek i jakich informacji? Kontakt telepatyczny zamiast mowy. I związane z tym pytanie: czy jest to bogactwo intelektualne, czy ograniczenie duchowe? A po każdym pytaniu pojawiają się tysiące innych. Co to za Aora czy Aera, o której wspomniał przywódca „błękitnych”? Instytut czy miasto? Jeszcze jeden „półkrąg” tego świata? Znowu pojawiają się pytania bez odpowiedzi, dlaczego półkrąg i czy ten świat porozumiewa się z innymi światami, czy też rozumne formy życia występują tylko w zielonym? Kim są i gdzie się znajdują gospodarze tej formy życia i jakie zasady leżą u jej podstaw?
Kapitan zamknął oczy i zasnął.
Rozdział VII
Obudził się w znanej sobie „kolbie”, w tym samym przezroczystym fotelu. Obok rozglądał się wokoło zdziwiony Bibl. Oprócz nich po bokach rozmieściło się półkolem czworo Hedończyków – trzech mężczyzn i jedna kobieta. Wśród mężczyzn, mimo ich pozornej identyczności, nasi podróżnicy dzięki jakimś niejasnym oznakom natychmiast rozpoznali swego poprzedniego rozmówcę, równie jak pozostali niedostępnego i surowego. Tym jedynie różnił się od innych, że jego oczy uśmiechały się. W oczach pozostałych Hedończyków nie było uśmiechu. Jeden z nich miał nieco jaśniejsze włosy i mniej smagłą skórę. Kobieta, identycznie ostrzyżona, w takiej samej siatkowej koszuli, niewiele różniła się od Mężczyzn. Dwumetrowa koszykarka z prawie męskim torsem, chuda i płaska, według ziemskich kryteriów nie była piękna. Tego, że jest to kobietą, Kapitan i Bibl domyślili się wyłącznie na podstawie jakiejś różniącej ją od innych charakterystycznej gracji ruchów. Upuściwszy coś, nie oglądając się wygięła plecy do tyłu z łatwością cyrkowej akrobatki, dziwnie nie po człowieczemu wykręciła rękę i podniosła to, co jej upadło – przybór toaletowy czy może część miniaturowego mechanizmu
– Coś was niepokoi? – jednocześnie „usłyszeli” Kapitan i Bibl. – Może brak barw, do których jesteście przyzwyczajeni?
I natychmiast fotele stały się błękitne, ściany różowe, a sufit biały.
– Dziękujemy – powiedział Bibl – ale chcielibyśmy wiedzieć, co to wszystko znaczy?
– Co?
– Wyjście, które okazało się pułapką. Zniknięcie zielonego pola. Halucynacja. I znowu spotkanie już w rozszerzonym towarzystwie.
Nikt z Hedończyków nie wymienił spojrzeń, nikt nie decydował, kto z nich ma pierwszy odpowiadać na pytania, ale któryś z nich odpowiedział. Kto, trudno było zgadnąć: Hedończycy nie poruszali wargami, a myśl nie ma „głosu”. Odezwała się w świadomości Ziemian bezdźwięcznie, bez żadnej intonacji i wyrazu.
– Wyszliście, ponieważ zapragnęliście tego. Ściana jest nie zamknięta. Żadnego zielonego pola nie ma, to dekoracja. Halucynacja to płód twojej wyobraźni. Nawiasem mówiąc określiliśmy jej wskaźnik.
– Jaki?
– Czwórka. Powyżej granicy, ale poniżej normy. A u tego bez brody zero. Woli dokładną wiedzę.
Kapitan nie obraził się. Nie cenił wyobraźni zbyt wysoko. Zapytał tylko:
– A kto stawiał stopnie?
– Koordynator.
– Kto?
Wyjaśnienia nie było. Hedończycy nie reagowali. Po prostu siedzieli jak cztery posągi. Ale Kapitan nie ustępował:
– Człowiek czy maszyna?
– Nie wiadomo. Ale jest związany z wszystkimi mechanizmami obsługującymi. Wyznacza współczynniki. Ustala zasady gry.
– Jakiej?
– Każdej. W każdym kręgu życia.
– Czy życie to gra?
– Oczywiście. I jak każda gra jest podporządkowane zasadom. W kręgu dzieciństwa są inne. W kręgu szkolnym również. Krąg dojrzałości jeszcze nie nastąpił.
Kapitan popatrzył na Bibla: zrozumiałeś coś z tego?
Bibl roześmiał się:
– Bawimy się ni to w durnia, ni to w chowanego. I walka „biczami” na śmierć i życie jest grą, i działania na wieloznakowych liczbach w myśli – również. Jedni rozwijają wyobraźnię, inni gryzą. Pamiętasz, jak błękitny, nawet padając, jeszcze próbował ugryźć. A dwanaście, nawiasem mówiąc, podnosił w pamięci do czwartej, czy do piątej potęgi. I jak się tu mamy zorientować, kiedy plotą trzy po trzy, a kiedy mówią o rzeczach istotnych.
– Nie zamknęliście swoich myśli – natychmiast padła bezosobowa odpowiedź. – Możemy wyjaśnić. Istotne jest wszystko. Czasami za celne uderzenie „biczem” dolicza się więcej jednostek niż za nieudolne zestawienie barw na tablicy, a w krytycznej sytuacji, gdy liczba uzyskanych jednostek nie osiąga normy, oryginalna receptura obiadu łatwiej może uchronić przed regeneracją niż szablonowy wariant wyobraźni.
– Niczego nie rozumiem – skrzywił się Kapitan. – Wszystko na bakier.
Tym razem Hedończycy popatrzyli po sobie. Bez pośpiechu, uważnie, jakby pytali się nawzajem lub naradzali.
– Nie rozumiemy reakcji – padła odpowiedź.
– Wy nie rozumiecie, my nie rozumiemy – warknął Kapitan, z trudnością hamując gniew. – W ten sposób do niczego się nie dojdzie! Może zaczęlibyśmy od tego, że opowiecie nam o waszej planecie, o świecie, który was otacza, o waszym społeczeństwie, o jego strukturze społecznej…
Bibl trącił Kapitana łokciem: Hedończycy już nie „słuchali”. Znowu długo i bezdźwięcznie rozmawiali spojrzeniami. Dziwny to był widok: zupełnie jak scena z epoki niemego kina bez napisów. Wreszcie zredagowano odpowiedź. Teraz Kapitan i Bibl wiedzieli, że udzieli jej Hedończyk z jaśniejszymi włosami.