Wytrwały i jego towarzysz usiedli bezpośrednio na dachu, nad zagadkowym placykiem, na którym miał się odbyć ni to sąd przejmujący wszystkich wokoło strachem, ni to tajemniczy obrzęd rytualny. Niemniej jednak nadludzie przyszli, wzgardziwszy niebezpieczeństwem, o którym najwidoczniej wiedzieli i z którym się liczyli. Cóż ich tu sprowadziło? Prawa gościnności w stosunku do Ziemian, chęć pokazania im wszystkiego, co w mieście zasługuje na uwagę? Chyba nie, doszedł do wniosku Kapitan. Kosmonauci nie spotkali tu altruistów, a oprócz tego Ziemianie byli dla przedstawicieli wyższych klanów Aory tylko wolnymi, niewykształconymi ludzikami ze znikomym zapasem tak wysoko cenionej tu informacji. Nie, zapewne to właśnie strach ściągnął tutaj nadludzi. Człowiek obdarzony wolną wolą zawsze stara się przełamać swą słabość i Hedończycy nie byli tu wyjątkiem.
Wszyscy trwali w bezruchu: kobiety bezwolnie, widzowie z wytężoną uwagą, sirgowie beznamiętnie, jak kapłani, którzy zastygli przed obrzędem w takich samych, hieratycznych pozach. A obrzęd właśnie się zaczął.
Mgiełka wokół kobiet stała się wyraźniejsza, szklana kolba czy też plastikowy worek. Rósł powoli, rozdymał się, jego ścianki rozpełzały się na boki i kobiety również popłynęły w powietrzu, pozbawione jakiejkolwiek opory.
– Cyrk – szepnął Mały, trąciwszy Kapitana łokciem. Ale ten spojrzał na niego surowo: jeżeli nie rozumiesz, to nie gadaj głupstw. Lecz trudno było zrozumieć to, co się działo. Kobiety przerwały lot, zamarły, powstrzymane jakimś niewidzialnym ogrodzeniem areny i nagle coś jakby pękło w otaczającej je przestrzeni, a może to sama przestrzeń przełamała się na dwoje tworząc szklany cylinder przecięty po przekątnej. Widok był do tego stopnia straszny i nieprawdopodobny, że Kapitan na chwilę zamknął oczy – maligna czy halucynacja? Ale to nie była maligna. Razem z przestrzenią „przełamały się” i kobiety: coś niewidzialnego obcięło je od dołu, pozostawiając tylko górne połowy ciał zawieszone w powietrzu. Dolne wyparowały bez śladu, zniknęły. Może to efekt optyczny? Kapitan popatrzył na siedzących obok nadludzi: w ich zahipnotyzowanym spojrzeniu nie można było odczytać żadnej myśli. Ale milczące pytanie Kapitana zostało „usłyszane”.
– One, te kobiety, już nie żyją. Prosto stąd poszły do sal regeneracyjnych.
– Dlaczego?
– Nikt nie może wytrzymać zakrzywienia przestrzeni.
Kapitan aż gwizdnął ze zdziwienia:
– Zakrzywienie przestrzeni! Bez hipergeneratorów? Bzdura, psiakrew! Psów na Hedonie nie było i określenia „psiakrew” Hedończyk nie zrozumiał. Nawet oczyma zamrugał, zaskoczony, ale nie zablokował myśli.
– Bzdura to zrozumiałe, ale nieprawdziwe. Zejdź na dół i sprawdź, jeżeli się nie boisz.
– Czego mam się bać?
I ruszył w stronę krawędzi dachu. Mały poderwał się również, ale Kapitan go powstrzymał:
– Zostań, bohaterze. Pomożesz, jeśli zajdzie potrzeba.
Był już na dole i szedł skrajem, starając się trzymać tuż przy ścianie tunelu i jak najdalej od przezroczystej błonki hiperpola, w której – widniały już tylko kobiece głowy. Nie odczuwał żadnego współczucia w stosunku do skazanych na zagładę. Gdyby go spytano, skąd w nim takie okrucieństwo, zdziwiłby się. Dawno już doszedł do wniosku, że nie uważa Hedończyków za ludzi. Ludzi nie w biologicznym, ale moralnym aspekcie tego słowa. Myśl ta nie była jeszcze sprecyzowana, nie uzyskała należytego kształtu i chwilowo wywoływała tylko dziwną obojętność, jakby przejętą od Wytrwałego i jego współbraci.
Teraz bardziej zainteresowała go techniczna strona zagadnienia: hiperpole wytworzone przez sirgów nie wiadomo w jaki sposób. Orientował się, że takie zakrzywienie przestrzeni wymagało kolosalnej ilości energii. Jakiej energii i skąd przekazywanej, także nie wiadomo. Może otrzymywali ją skądś z zewnątrz, ze zdalnie sterowanego źródła? Sirgów jest czterech, a więc hiperpole ma cztery punkty oparcia. Ciekawe, co by się stało, gdybym usunął jeden z nich?
Kapitan podszedł bezszelestnie do jednego z sirgów i przykucnął za nim. „Dlaczego uważani są za nieuchwytnych? – pomyślał. – Przecież można podejść i wziąć ich gołymi rękami”.
I nagle usłyszał cudzą, bezdźwięczną myśclass="underline"
– Nie radzę. Możesz siedzieć z tyłu, ale nie przeszkadzaj.
Kapitan aż się wzdrygnął, zaskoczony. Przecież zablokował myśl.
– Blokada nie jest dla mnie przeszkodą – znowu „usłyszał” – uprzedzam jeszcze raz: nie przeszkadzaj, bo będzie źle. Kiedy doświadczenie się skończy, odpowiem na wszystkie pytania.
– A więc to jest doświadczenie?
– Oczywiście.
– Ludzie w charakterze królików doświadczalnych.
– Nie wiem, co to znaczy „królik”, ale to nie są ludzie.
– A kto?
– Wiedźmy. Skazane. Tak czy owak trafiłyby do sal regeneracyjnych.
– Dlaczego?
– Nie zgromadziły koniecznego zasobu informacji.
– Ale dlaczego „wiedźmy”?
– Nie przeszkadzaj.
Kapitan zastanowił się, skąd tu wiedźmy? Dlaczego sens, który nadają temu pojęciu Hedończycy, nabiera w świadomości Ziemianina takiego właśnie znaczenia? Wiedźma to upostaciowanie siły nieczystej i, być może, jest to po prostu nazwa złej, niegodnej przebywania wśród ludzi kobiety. Może tak właśnie rozumieją to Hedończycy? Śmieszne. Chcemy przez jedną dobę poznać cały ten świat, a przecież nawet przez rok nie będziemy w stanie odkryć wszystkich zagadek, określających zasady jego funkcjonowania. Nie chodzi tu o zagadki techniczne, ich rozwiązanie zależy tylko od poziomu ziemskiej wiedzy, ale społeczne, których my, zadowoleni z siebie, nawet nie traktujemy poważnie. Przecież pozornie wszystko widoczne jest jak na dłoni, dostępne dla każdego. Lecz dłoń nagle zaciska się w pięść i nie można rozprostować jej palców, nawet jeżeli gospodarze sami wyciągają do ciebie ręce.
Tymczasem zdarzyło się coś nieprzewidzianego. Towarzysz Wytrwałego skoczył w dół. Nie zrobił tego bynajmniej ze współczucia dla skazanych, ani ze strachu przed tym, co działo się na placu. Takich emocji jak żal czy współczucie Hedończycy w ogóle nie znali, a bali się tylko o siebie, o swe prawo do nieograniczonych i niezakłóconych żądań. Dlaczego więc towarzysz Wytrwałego schwycił nóż elektronowy? Może po prostu chciał spróbować swych sił w walce z godnym tego przeciwnikiem?
Ciśnięty celnie nóż nawet nie zdołał dolecieć do sirga. Przezroczysta błonka hiperpola rozciągnęła się, ugięła jak batut pod uderzeniem ciała, napięła się, zawinęła wokół atakującego Hedończyka jak kokon i wróciła z powrotem do sirga, „punktu oparcia”, ale już pusta. Ciało towarzyszącego Wytrwałemu gatra zniknęło bez śladu.
– Co z nim zrobiłeś? – Kapitan chwycił sirga za ramię.
– Puść mnie i poczekaj chwilę: doświadczenie zaraz się skończy. A gdzie jest tamten, nie wiem. Gdzieś daleko.
– Żyje?
– Oczywiście, że nie. Człowiek nie może wytrzymać uderzeń hiperpola.
Kapitan spojrzał ku górze. Wytrwałego już nie było, a Mały siedział na krawędzi dachu, zwiesiwszy w dół nogi, jak chłopak na moście nad rzeką. Brakowało mu tylko wędki w ręku.
– Gdzie jest Wytrwały?! – zawołał Kapitan.
– Poszedł sobie. Nawet adresu nie zostawił.
Tutaj nikt nie zostawia adresu – skrzywił się Kapitan – i nie chodzą w goście, to nie jest przyjęte. Spotkaliście się, rozstaliście się i cześć. Przypadkowi towarzysze podróży w przypadkowym świecie”.
Zakończono doświadczenie. Hiperpole zniknęło. Zniknęły i kobiety przerzucone poprzez zero przejście do sali regeneracji. Sirg podniósł się gestem przywołał pozostałych współuczestników. Podeszli i zaczęli wpatrywać się w Kapitana nieruchomymi, podobnymi do bryłek lodu, oczyma. „Ryby – pomyślał Kapitan – zimnokrwiste, drapieżne. Rekiny Aory”.
– Czego się gapicie – zapytał grubiańsko. – Nie widzieliście takich?
– Nie widzieliśmy – przekazał odpowiedź sirg. – Tylko słyszeliśmy.