Выбрать главу

– A więc oznacza to, że Hedończycy nie są ludźmi?

– W pewnym sensie nie są. Jeżeli życie człowieka, na przykład twoje, przedstawić w formie wykresu o dwu koordynatach, to powstanie krzywa ze szczytem gdzieś w środku. Rozprostuj jej drugą część i poprowadź równolegle do osi odciętej, a otrzymasz wykres życia Hedończyka.

– Po co to wszystko?

– Co?

– Cykle. Powtórzenia. Sam przecież powiedziałeś, że w przyrodzie wszystko ma swój koniec.

– Nie wiem. To nie wchodzi w skład mojego zadania.

– Ale na czym to zadanie polega?

– Kierować. Regulować. Korygować ewolucję cyklów, stabilność technologii, pilnować poziomu.

– Czego?

– Informacji.

– Zdobytej w bójkach albo bezpłodnym wysiłku wyobraźni, w bydlęcych zabawach albo nieokiełznanych zachciankach?

– Masz rację. Informacja jest wszędzie. Wszystko, o czym się myśli i co się robi, zawiera informację.

– Ale informacja może być pożyteczna albo zbędna.

– Nie znam takiego podziału. Może być pełna lub niepełna.

– Na podstawie jakich kryteriów opracowana jest norma zasobu informacji?

– Kryterium jest jedno: wysiłek umysłowy.

– A tych, którzy nie uzyskali normy, do kotła?

– Do sal regeneracji. Całkowicie naturalny proces. Czyż nie usuwa się z mechanizmu detalu, który źle pracuje?

– Mechanizm to co innego, a ludzie to co innego.

– Dla mnie są to rzeczy identyczne. Jestem maszyną. Społeczeństwo to także maszyna, tyle że mniej doskonała.

– Wasze społeczeństwo owszem. Po co tyle kast, klanów, czy jak się tam one u was nazywają? Sirgowie, ksorowie, nadludzie, po co?

– Nie mogę wątpić w słuszność programu koordynującego moje działanie na tej planecie. Mogę wam tylko wyjaśnić to, czego nie możecie zrozumieć.

– Dlaczego magowie mogą znęcać się nad wolnymi?

– Podnoszą współczynnik nagromadzonej informacji.

– A nadludzie?

– Mają jeszcze wyższy współczynnik. Zwierzęca reakcja, zrozum mnie prawidłowo: zwierząt tu nie ma, używam tego terminu, ponieważ stosunkowo najdokładniej przekazuje znane wam pojęcie, dodaj do tego prędkość myślenia, umiejętność podejmowania najwłaściwszej decyzji, zwiększone wyczucie przestrzeni.

– No a sirgowie to też „wyczucie przestrzeni”?

– Sirgowie to osobna kasta. Jest ich mało i pełnią bardzo ważną rolę. Krótko mówiąc, są to moje zdalne czujniki, powiedzmy, oczy i uszy. Dlatego też obdarzeni są wielką umiejętnością sterowania przestrzenią. Przestrzeń to zarówno zła, jak i dobra siła. Sam widziałeś, jak działa.

– Zabija.

– Tylko tych, którzy z lenistwa nie uzyskali niezbędnej normy informacyjnej. Jeżeli ktoś jej nie uzyskał, to znaczy, że należy przebudować jego mózg, zmienić kastę. Używając waszego określenia – wymagania jest kuracja.

– Barbarzyńska kuracja.

– Masz na myśli sirgów? Zakrzywienie przestrzeni jest humanitarne.

– Skąd wiedzą, kogo przerabiać?

– Wydaję rozkaz. Idealnie dokładny.

– Niezła dokładność! O mały włos sam nie trafiłem na „stół operacyjny”.

– Cały czas cię obserwowałem. Nie przeszkadzałem, ponieważ zostało to zaprogramowane. Mam pomagać wam poznać i zrozumieć stabilność.

– Niczego nie rozumiem. Nie wiem nawet, gdzie się znajduję i co będzie dalej.

– Zaraz się dowiesz. Nie bój się.

Obcy głos przestał rozbrzmiewać w jego świadomości i z rozpływającego się mroku zaczęła się wyłaniać sala z długim szeregiem foteli, podobnych do fryzjerskich. Na każdym z nich na wpół leżał rozebrany do naga Hedończyk, połączony tym samym fryzjerskim „hełmem” z ekranem, po którym przebiegały kolorowe linie, to krzywe, to wydłużone, to zygzakowate i faliste. Przy ekranach krzątali się ci sami niscy ludzikowie w niebieskich kurteczkach i ciemnych trykotach.

Mechaniczne pranie mózgów – pomyślał Mały na głos i wzdrygnął się.

– Ciebie też to czeka – powiedział ktoś z tyłu.

Nawet nie odwracając się wiedział, że Kapitan mimo wszystko go odnalazł. Małego tak to ucieszyło, że nie zmieszał się ani trochę.

– Jak tu trafiłeś?! – zawołał, obejmując towarzysza.

– Szkoda gadać – gniewnie odparł Kapitan. – Przecież znam cię, durniu, jak zły szeląg. Od razu zgadłem, co wymyśliłeś. A kiedy zobaczyłem w kabinie twój promiennik, to popędziłem natychmiast z powrotem. Ledwo zdążyłem na to uprzątanie nieboszczyków.

– No, a potem?

– Co potem? Przez salę ze „stołami”, przez rurę i tutaj.

– Głos słyszałeś?

– Żadnych głosów. Wszyscy tutaj są niemi. A bo co?

– Nic. Opowiem później. Chodź do wyjścia.

– A gdzie to wyjście?

– Znajdziemy.

Przeszli obok ekranów i foteli z wskrzeszonymi nieboszczykami, płynącymi jak na taśmociągu w zamgloną dal. Niebieskoskórzy przy ekranach nawet nie zauważyli Kapitana i Małego. Zachowywali się tak, jakby obok nich poruszali się nie ludzie, ale jakieś niewidzialne istoty. Obaj kosmonauci doszli wreszcie do ostatniego fotela, stanęli obok i w dalszym ciągu nie zauważeni przez nikogo błyskawicznie znaleźli się na dziecięcym placyku w Zielonym Lesie. Nadzy Hedończycy baraszkowali w nieważkości i ssali ciecz ze znajomych rureczek.

– No, taak – chrząknął Mały – a jak znajdziemy „Portosa”? Przecież został w Aorze.

– Zapomniałeś o teleportacji?

Teleportacja była jak zwykle niezawodna. Po chwili już zdejmowali z pojazdu pole ochronne.

– Do domu? – upewnił się Mały. – Pospacerowaliśmy i dość na dziś.

– Dość – przytaknął Kapitan. – Nawarzyłeś sobie piwa i będziesz je pił. Gwarantuję ci pakę.

– Przebaczysz.

– A to niby dlaczego?

– Ale ja tu dowiedziałem się tego i owego.

I Mały prawie dosłownie przekazał Kapitanowi swoją rozmowę z Głosem w ciemności.

– Kto to był?

Mały tylko wzruszył ramionami.

– Koordynator?

– Nie wiem. W każdym razie przyznał się, że nie jest człowiekiem, tylko maszyną. Zresztą najważniejsze, że zdobyliśmy materiał do ostatecznej rozmowy z Nauczycielem.

– Materiał rzeczywiście mamy – przytaknął Bibl, kiedy wraz z Alikiem wysłuchali opowiadania o przygodach przyjaciół w Aorze – ale obawiam się, że w tej puszce Pandory jest jeszcze wiele niewyjaśnionych I tajemnic.

– Jedna z nich już została wyjaśniona – zauważył Alik, przyglądając się sceptycznie ubraniu Małego – posiadacz takiego stroju powróci na Ziemię jako niekwestionowany dyktator mody męskiej.

Część trzecia. Błękitne słońce

Rozdział I

Kapitan gniewa się. Jeszcze jeden „sezam”.

Zatrzymali się dwadzieścia metrów przed miastem.

– Tutaj się rozstaniemy – powiedział Kapitan – mam nadzieję, z nie na długo.

– Jeżeli nie wrócicie do jutra, pojedziemy po was „Portosem” – burknął Mały.

– Nie rób paniki.

– Cała ta heca mi się nie podoba. Dlaczego nie bierzecie „Portosa. W razie potrzeby mielibyście i pojazd, i twierdzę.

– Pojazd tamtędy nie przejedzie, a twierdza nie będzie potrzebna.

– Wierzysz Nauczycielowi?

– Wierzę.

– To niech Bibl pójdzie pierwszy. Ty nie masz prawa ryzykować życia.

– Zgadzam się – przytaknął Bibl.

– Pozwólcie mnie – wtrącił się Alik, bez cienia nadziei, że go wysłuchają.

– Pomilczmy chwilę – zaproponował Mały.

Zapadła cisza. W głębi duszy wszyscy, oprócz Kapitana, zgadzali a z Małym: „Portos” w niczym nie przeszkadzał. Ich zdaniem, Kapitan upierając się przy pieszej przechadzce niepotrzebnie zwiększył ryzyko wyprawy.

Dowódca uśmiechnął się.

– Minęliśmy granicę – powiedział, wskazując jaskrawe odblaski czarnym szkliwie pustyni. – I mimo to wszyscy żyjemy.

– Na razie – westchnął Mały. – Chodź, Alik. Nie żegnamy się.

Gramy – pomyślał Kapitan. – Wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy się boimy. Ale z»Portosa«mimo wszystko trzeba było zrezygnować. Na zaufanie trzeba odpowiedzieć zaufaniem”. Jeszcze raz przyjrzał się panoramie miasta. Z niewielkiej odległości przekształcała się ona w całkowicie niepojęty chaos form geometrycznych. Widoczności nie ograniczała ani mgła, ani pyłowe wichry. „Kolorowy nonsens – tak określił to Dok. – Miasto innego świata, być może, innego wymiaru, a mimo wszystko miasto”.