Выбрать главу

Dwumetrowa kiełbasa dymu, czarna, jak wypełzająca z iłu anakonda, pęczniała i rozrastała się, ogarniając paprotniki i skrzypy. Ciężki zaduch unosił się ku górze – zaczynało od niego mdlić i boleć w skroniach. „Co oni tam ponapychali – skrzywił się Mały – śmierdzi jak w trupiarni latem”. Czerwonoskórych już nie było widać: krztusząc się od dymu i torsji zdążyli ukryć się w zaroślach. Jak do tej pory, jeszcze żadnemu nie udało się przedostać do schodów.

– Może uciekli? – pomyślał na głos Alik.

– Nie sądzę. Popatrz przez okno.

Wideoskop nie był potrzebny. Z wiszącego nad skrzypami i lasem okna widać było, jak czerwonoskórzy w kąpielówkach omijali rozpełzającą się, dymną kiełbasę, usiłując przeskoczyć tam, gdzie dym rzedniał i rozpływał się.

– Obchodzą! – krzyknął Alik. – Rzuć jeszcze granaty z lewej i z prawej. Znowu czarny, kleisty kisiel legł pomiędzy atakującymi i twierdzą.

Mały cisnął jeszcze dwa granaty. Teraz „smog” kłębił się koło schodów, sięgając aż po podest. Zakrywając oczy i usta chusteczką, dusząc się obrzydliwym zapachem „smogu”, Mały i Alik wycofali się do pokoju i zatrzasnęli drzwi.

– Wrócimy, kiedy się to świństwo rozproszy – zadecydował Mały – może do tej pory im też znudzi się ta zabawa.

– Wydaje mi się, że są niewrażliwi na zapach. Widocznie receptory węchowe mają niezbyt czułe.

– Według mnie, jeden z nich wymiotował – odparł Mały.

„Gracze” rzeczywiście nie mieli zamiaru przerwać oblężenia, okazując godne pozazdroszczenia cierpliwość i upór. Alik przez chwilę manipulował pokrętłami wideoskopu i udało mu się dostrzec czerwonoskórych rozciągniętych wzdłuż całej zasłony dymnej. Korzystając z doświadczeń poprzednich starć, atakujący wiedzieli, że prędzej czy później dym się rozproszy i dostęp do twierdzy będzie swobodny.

Mały otworzył skrzynkę, zajrzał do niej i gwizdnął lekko.

– Z takim zapasem „smogu” możemy utrzymać się do nocy, a w nocy wszystkie miraże wygasną.

– A jeżeli spróbują przedostać się mimo dymu? – zauważył Alik. – Chyba przekonali się, że jest nieszkodliwy. Może od razu palnąć ich odbojnikiem?

Mały nie odpowiedział i tylko znowu wyszedł na podest schodów. Oczywiście można rzucić jeszcze parę granatów. Ale metoda przewlekła i niezbyt pewna. Chyba Alik ma rację. Po lewej stronie dym zaczął osiadać i ataku należało oczekiwać właśnie z tej strony. Mały skierował podobny do pyska buldoga wylot repellera i sprawdził przyciski. Nic nie nawalało. No, chodźcie tu, chłopięta!

– Lepiej kucnij – powiedział z tyłu Alik – i nie podpuszczaj ich zbyt blisko, bo mogą dosięgnąć paralizatorem.

Czerwonoskórzy, którzy, jak widać, zdołali już się oswoić z zapachem, przeniknęli przez czarną warstwę dymu i depcząc rude strzępy spalonego mchu, przybliżali się skłębioną gromadą. Alik zaczął ich liczyć na głos, ale Mały gniewnie przywołał go do porządku.

– Milcz! Ważna jest odległość, a nie liczebność.

Teraz atakujących dzieliło od nich nie więcej niż dziesięć metrów.

Dziewięć… osiem… siedem… sześć… – liczył szeptem Mały. Przy słowie „cztery” przycisnął klawisz spustowy odbojnika.

Potężny strumień powietrza, jak poryw huraganu, natychmiast odrzucił atakujących na dobre dziesięć metrów, a właściwie porozrzucał ich, jak ołowiane żołnierzyki, gdzie popadło. Jedni ugrzęźli w zaroślach, inni w nie wypalonych mchach, oszołomieni, może nawet przestraszeni: i w każdym razie pozbawieni poprzedniego zapału bojowego.

– Pociągnij z prawej strony! – szepnął z tyłu Alik.

Mały skierował paszczę repellera w przeciwnym kierunku, odczekał, odliczając tylko ruchem warg, aż do momentu, w którym odległości zmniejszyła się do minimum i odrzucił drugą kolumnę atakujących. Tych było więcej i rażący efekt działania fali powietrznej był jeszcze silniejszy: nawet nie można było dostrzec, gdzie odrzucił ich cios odbojnika.

– Nie za mocno? – zapytał Alik z przestrachem. – W ten sposób nie pozbierają kości.

– Pozbierają – machnął ręką Mały. – Wszędzie wokoło mają podściółkę, mchy i skrzypy. A jeżeli któryś nie wstanie, to tak czy inaczej, pójdzie na podziemny transporter do przeróbki.

– Spójrz! – zawołał nagle Alik.

– Co się stało?

– Las się wycofuje.

Rozdział V

Po bitwie. Wyjście jeńca.

Podmuch fali powietrznej odbojnika miał najwidoczniej również jakiś wpływ na międzyfazowe łącza, ponieważ zagrażający naszym bohaterom las zaczął się zmieniać dosłownie w oczach.

Najpierw schował swój długi, kosmaty język wysunięty w kierunku stacji, później powoli zaczął odpełzać w stronę horyzontu, ciągle najeżając się, aż do chwili, gdy skurczył się aż do rozmiarów unoszonego przez wiatr obłoczka, i wreszcie zniknął całkowicie, rozpłynąwszy się w płaskiej, kamiennej czerni.

Wszystko to Kapitan i Bibl obserwowali lecąc na „pasach” w stronę stacji ponad czającymi się w nagrzanym powietrzu skrzypami i paprotnikami. Nie byli już świadkami zniweczonych przez ich przyjaciół knowań lasu, ale widzieli jego odwrót, chociaż nie mogli pojąć, skąd, na przykład, wzięła się ta dziwna kupa rudych łachmanów, otaczająca stację półkolem w dość dużej odległości. Wyglądało to tak, jakby ktoś spalił przed nią brudne szmaty, a później odmiótł je daleko, żeby nie przeszkadzały.

Bibl wylądował i podniósł coś niezrozumiałego i kruchego, coś, co natychmiast rozsypało mu się w rękach.

– To nie szmata, Kep – powiedział do nadchodzącego Kapitana. To jakieś rośliny. Chyba spalony mech.

Małego i Alika znaleźli siedzących przy oknie w stanie całkowitej prostracji. Odwrót lasu obserwowali już stąd, ponieważ transformacja pejzażu przywróciła i korytarz z wszystkimi leżącymi w nim gratami i skrzynkami i zewnętrzną ścianę, zasłaniając w ten sposób wszystko to, co rozgrywało się za nią. A więc połączenie faz wcale nie likwidowało masy pochłoniętej substancji. To właśnie stwierdzenie kazało im pobiec do okna, a potem nastąpiła reakcja. Obydwaj padli w fotele i westchnęli z ulgą.

– Walczyliście? – spytał Kapitan. Zerwali się, uradowani.

– Poczekajcie – zatrzymał ich Kapitan. – Opowieści potem. Najpierw załóżcie hełmy. – Podał jeden Małemu, drugi Alikowi. – Wyjaśnienia również potem. Zapnijcie je tak, jak u nas. Nie zdejmujcie ich ani wieczorem, ani rano. Nawet na noc, w czasie snu. Te hełmy są bardzo wygodne, prawie się ich nie czuje.

Kiedy zakończono wymianę relacji, Kapitan podsumował całość:

– Bogaty dzionek. Zdjęta osłona siłowa z międzyfazowych łączy oczywiście może wywołać komplikacje, ale, jak wskazuje doświadczenie, jesteśmy lepiej uzbrojeni i przystosowani do obrony. A hełmy pomogą usunąć trudności w porozumiewaniu się z mieszkańcami Błękitnego Miasta. Teraz to jest najważniejszą rzeczą.

Alik wyraźnie się ucieszył. Jego przypuszczenia co do charakteru cywilizacji na Hedonie zostały wreszcie potwierdzone empirycznie. Gospodarze planety znajdują się nie w Aorze, lecz w Błękitnym Mieście. Twórcy technologii, której ludzki rozum nawet nie jest w stanie pojąć, cudów, w porównaniu z którymi biblijne cuda wyglądają jak dziecinne zabawy, prowadzą gigantyczny eksperyment nad pseudoludzkością, która została całkowicie uwolniona od wymogów racjonalizmu, pożytku społecznego, pracy i konieczności. Przecież ludzie na Ziemi również tworzą ogrody zoologiczne i małpiarnie, w których prowadzone są jakieś doświadczenia. Alik wysunął kiedyś taką hipotezę, a teraz uzyskała ona potwierdzenie w praktyce. Co prawda tutejszy ogród zoologiczny bardziej przypomina sanatorium dla nieuków i nierobów, ale w tym właśnie dają się dostrzec założenia eksperymentu. Człowiek, jako istota żywa, staje się w tym przypadku najcenniejszym materiałem, podobnym do pierwiastków transuranowych w reakcjach chemicznych. Ani w zielonym, ani w granatowym świecie nic człowieka nie kaleczy – ani technika, ani broń. Nie ma schodów, z których można by spaść; pojazdów, które mogłyby przejechać, nie zabezpieczonego ognia, który może oparzyć lub spalić. Nie ma gdzie się utopić – nie ma ani rzek, ani jezior, istnieją wyłącznie podskórne zasoby wodne, a oceany znajdują się najwidoczniej w jednej tylko fazie, czasoprzestrzeni odseparowanej od eksperymentalnych. Tutaj nawet w dzieciństwie nikt nie wspina się po drzewach i ma skał ani urwisk, z których można by spaść. Chwilowo niejasny cel tego doświadczenia, powód, dla którego mieszkańcy Błękitnego stale je prowadzą, ale większość niewiadomych w równaniu Hedony została już znaleziona.