Szara bryłka komórek nerwowych zawieszona w akwarium przesłała swój bezdźwięczny odzew. Przy dużej dozie wyobraźni można w nim było nawet „usłyszeć” ironię.
– Czy praca, którą, jak mówisz, tak zachwycają się na Ziemi, nie jest dla człowieka źródłem rozkoszy?
Tym razem rozgniewał się Kapitan.
– Tak, jest – oświadczył. – Ale nie ogłupiająca i beztreściowa, wymagająca równie ogłupiającego wypoczynku. Taka praca na Ziemi wykonywana jest przez maszyny. Nie wiem, dlaczego nie zrobiono tego tutaj. Przecież nawet tam, gdzie wymagane są najwyższe kwalifikacje, nikt niczego nie tworzy, nie ulepsza, nie doskonali. Wykluczyliście wszelką twórczość, stłumiliście myśl wynalazczą, każdą próbę wymyślenia czegoś nowego, ulepszenia, zmiany. Wszystko jest stabilne, niezmienne i niewzruszone. I mimo wszystko to praca Błękitnego Miasta jest podstawą i fundamentem waszej cywilizacji. Jeżeli się go zniszczy, rozpadnie się i Aora, i Nirwana. Rozsypie się w nicość cała dwuwarstwowa konstrukcja waszego idealnego świata.
Tym razem akwarium nie przekazało repliki. Mózg milczał, jedynie gdzieniegdzie wyraźnie widać było pulsowanie. Być może, przesuwały się w nim daleko wyprzedzające ludzką myśl szeregi asocjacji, rozważając i oceniając sądy Ziemian. Kapitan i Bibl popatrzyli po sobie ze zdziwieniem. Co to takiego? Koniec rozmowy? Ale długo wyczekiwana odpowiedź doszła wreszcie do ich świadomości w lakonicznym sformułowaniu:
– Bez Aory i Nirwany nie potrzebuję Błękitnego Miasta. To jeden ze składników technosfery mojego świata.
– Jeżeli zniknie ziemska technosfera – odparł Kapitan – człowiek ją zrekonstruuje. Czy Hedończyk może zrobić to samo?
– Nie.
– Ale przecież można go nauczyć konstruować, budować, robić odkrycia.
– Nie. Cykle nauki są stabilne i niezmienne.
– A psychika? Myśl? Poszukiwanie?
– Byt żywej materii został zaprogramowany na wieki.
– Więc powtórzę myśli Bibla. W waszym świecie nie ma więcej życia niż w zamarzłym amoniaku na martwych planetach.
– Przemyślę wasze opinie i jeżeli uznam je za słuszne, dowiecie się o tym nie ode mnie.
Mózg zamilkł i natychmiast obaj Ziemianie bez uzgadniania i wahania, poruszani obcą, choć nieodczuwalną wolą, wyszli z białej piany sali na wydeptaną w niskich zaroślach łączkę, na której stał ich pojazd.
Łącze z czarną pustynią znaleźli po dziesięciu minutach i dopiero wtedy Kapitan ostrożnie zapytał:
– No i jak?
– On myśli sto razy szybciej od nas – odparł Bibl.
– I co z tego?
– Być może informacja została już przekazana Koordynatorowi. Mam na myśli poprawki do programu.
– Jakie?
– Wynikające z naszej rozmowy. On nie będzie się łudzić, ani oszukiwać, ani pocieszać iluzjami. – Bibl mówił zagadkowo, jakby niechętnie.
– Nic nie rozumiem – powiedział Kapitan. – Co pan ma na myśli?
– Obawy – Bibl bardzo blisko przysunął usta do ucha sąsiada. – A co się stanie, jeżeli zgodzi się z naszą oceną jego dzieła?
Kapitan zamyślił się.
– Trudno przewidzieć. To nie jest ludzki mózg. Nawet nie mózg geniusza. To supermózg.
– Wniosków, oczywiście, przewidzieć nie można. Ale można snuć przypuszczenia. Jeden z wariantów: zniszczyć stację i nas, bo nasze; świadectwo może mieć dla niego niepożądane skutki. Ale osobiście niewierze w takie rozwiązanie. Tak postąpiłby umysł niski, tchórzliwy, niedoskonały. Bardziej niebezpieczne jest coś innego: może zniszczyć siebie i swoje dzieło.
– Razem z nami?
– Być może, jeżeli mu się nie przeszkodzi.
– Kto?
– Choćby my. Kapitan chrząknął.
– A więc trzeba się pospieszyć.
Stacja już była blisko. Po kilku minutach na jej tle ukazały się figurki biegnące na spotkanie „Portosa”. Kapitan zatrzymał maszynę:
– Co się stało?
– Liliowe słońce zgasło – oznajmił Mały.
Rozdział V
Liliowego słońca rzeczywiście nie było. Rozrzucone łukiem od horyzontu do zenitu, odchylając się w bok od palącego słońca pustyni słabo świeciły granatowe, niebieskie i zielone, przypominające uliczne, karnawałowe lampiony, zapalone w dzień.
– Koniec Nirwany – powiedział Bibl.
– Może zgasło tylko odbite słońce – pomyślał głośno Kapitan. – Nie; wiem, jaką rolę grają te słońca w zamkniętych przestrzeniach światów.
Bibl spojrzał na zegarek.
– Minęło trzydzieści osiem minut od chwili naszego wyjścia. Zniszczyć przez ten czas cały świat bez śladu to zadanie, któremu, jak sądzę, nie podołałaby nawet ich technika.
– Dlaczego zniszczyć? Po-o co? – zapytał, jąkając się, Alik. Ani on, ani Mały niczego się nie domyślali. Bibl przedstawił im swoją hipotezę:
Zniszczenie Aory też nie wymaga długiego czasu. Zielone słonce zgaśnie później, ponieważ związany z nim świat stanowi zbyt wielką masę żywej materii. – Błękitne Miasto zostawią na koniec – Tam bowiem znajduje się mechanizm likwidacji. Najpierw zagładzie ulegną ludzie, potem maszyny. Następnie poziomy, chodniki i kabiny regeneracyjne. Na zakończenie samolikwiduje się Koordynator. Coś w rodzaju żądła skorpiona.
– A nasza stacja?
– Zaraz się dowiemy. W każdym wypadku, spróbujemy. Jedziemy.
– Dokąd?
– Do Nauczyciela. Dopóki zielone słońce nie zgasło całkiem.
Łącze znaleźli w tym samym miejscu. Zielona plama mgły z rozpływającymi się brzegami. Przeszli je tak samo, jak pół godziny temu. Na wszelki wypadek włączyli deflektor, ale wskazówka indykatora, która sygnalizowała opór pola, stała w miejscu: energetyczne przegrody już nie działały.
Jechali milcząc, w napięciu, skoncentrowani. Tylko Alik się gorączkował:
– Nie rozumiem, dlaczego to robi. Szok nerwowy czy też słabość ducha.
– On nie ma duszy.
– No to woli. Woli oporu, walki. Bardziej logiczne byłoby zniszczyć nas.
– Bardziej logicznie dla umysłu ludzkiego – wtrącił Bibl. – Ale to nie umysł. To worek z informacjami. Nowa informacja, którą wprowadziło nasze działanie, sprawiła, że poprzednia stawała się logicznie bezwartościowa, niszczyła przekonanie o doskonałości modelu. A skoro nie ideał, to błąd. Naprawić błędu nie można, program nie przewidział poprawek. Ale uwzględniał prawdopodobieństwo błędu i samolikwidacja, być może, była zaprogramowana. Potrzebny był impuls. I myśmy go dali.
Kapitan zatrzymał „Portosa”. Wszystko było jak poprzednio, z tą tylko różnicą, że w białą mgłę weszło nie dwóch, lecz czterech. Wydawało się, że w jej wnętrzu nic się nie zmieniło. Pośrodku ciągle wisiała przezroczysta bryła akwarium i szara grudka, podobna do gigantycznej galaretowatej meduzy, była widoczna chyba jeszcze wyraźniej. Jednakże Kapitan zauważył różnicę. Akwarium wydawało się bardziej przezroczyste i szara grudka opuściła się niżej na dno, jeżeli dnem można by nazwać jego dolną, przezroczystą płaszczyznę. Już nie poruszała się i nil pulsowała.
– Płyn został wypuszczony – stwierdził Kapitan, podchodząc bliżej! Mały i Alik, którzy po raz pierwszy znaleźli się w tej białej kipieli, rozglądali się wokoło nic nie rozumiejąc.
– To on? – spytał Alik, wskazując galaretowatą masę. – Nauczyciel?
– To co było Nauczycielem – powiedział Bibl. – Odżywczego płynu I już nie ma. Teraz niszczą całą jeszcze zachowaną żywą i martwą materię.