Выбрать главу

– To świetnie, towarzyszu Zawieniagin, że towarzysz Beria was wspiera. A jaki jest wasz osobisty, towarzyszu Zawieniagin, stosunek do towarzysza Berii?

XI

Wszyscy już poszli. W piwnicy zapanowała cisza. Wujaszek Wasia został sam. Żegna się ze swoim losem. Jak ślepiec delikatnie dotyka ukochanych, pooranych kulaml murów z betonu. Późno, za późno trafił do tej roboty. Dane mu było rozstrzeliwać tylko przez 21 lat. A Makary spędzi przy tej robocie całe życie. No i dobrze, niech ma. Niech też będzie szczęśliwy, jak szczęśliwy był on, wujaszek Wasia.

Przez te lata ciągłych egzekucji Wasia hołubił w sercu miłość do sztuki. Nigdy nikomu nie zdradził swej najskrytszej tajemnicy. Niech myślą, że tylko wypełniał obowiązek wobec klasy robotniczej. Niech wierzą, że został po prostu skierowany na ten trudny, ale zaszczytny odcinek i po prostu pracował.

A przecież to nie była zwyczajna praca! Wkładał w nią całą duszę!

Po jego ospowatych policzkach spływają łzy. Wasia nie wyciera ich. Wie, że tu nikt go nie zobaczy, że tutaj nie ma się kogo wstydzić.

XII

Kapitan bezpieczeństwa państwowego Melor Kabaława, komendant specpociągu ludowego komisarza Berii, uchylił prawe oko, jęknął i ponownie zamknął.

Pierwsze i jedyne życzenie: natychmiast umrzeć.

Boli go dosłownie wszystko: głowa, ręce, nogi. Piecze spuchnięty język wywalony z wyschniętych ust. A w ustach… lepiej nie wspominać. Trzewia rozszarpują mu tysiące pił i toporów. Wywraca go na drugą stronę. Gdyby jakiś lekarz był w stanie sobie wyobrazić, co dzieje się we wnętrzu Kabaławy, bez wahania postawiłby diagnozę: ostre zapalenie trzewi. A w głowie dudnią stachanowskie wagoniki.

Spróbował unieść głowę, lecz poczuł przypływ mdłości tak gwałtowny, że serce na moment odmówiło posłuszeństwa i ponownie runął w otchłań wirującej, skrzącej się magmy. Przez parę chwil leżał gapiąc się w sufit. Pamięć wracała stopniowo…

Przypomniał sobie, jak poprzedniego wieczoru opuścił specpociąg, żeby skontrolować warty i przy okazji rozprostować kości. Sprawdził wartowników i okolicę. Wszędzie spokój, stoją obok siebie puste składy osobowe. Wtedy mignęła mu przed oczami ona… Właśnie ta, o której marzył – niewysoka, ognistoruda, korpulentna. Uśmiechnęła się olśniewająco. Potem uległa jego namowom i zgodziła się wejść z nim do pustego wagonu pasażerskiego. Ot tak, żeby pogadać.

Wcześniej przeszli przez dziurę w ogrodzeniu, w sklepiku kupili butelkę, wrócili na dworzec, weszli do wagonu, Kabaława rozlał, wypiła… Wszystko to pamięta doskonale. On też wypił, ledwie zamoczył usta – i cały wagon wywrócił się kołami do góry. Później coś łomotało i zgrzytało, Kabaława spadał w dół, a pociąg zwalał się z nasypu, oplatany pogiętymi torami. Potem Melor Kabaława ujrzał pod sobą otchłań… ale nie, inaczej – najpierw spadał w przepaść, a potem pociąg turlając się wzbił się w niebiosa, tonął w oceanie, wynurzał się, obijał dachem o księżyc, strącił go z nieba i księżyc rozpadł się, rozsypał na skrzące odłamki. Potem nastąpił koniec… Nie, najpierw był koniec, a potem ktoś stał nad nim i śmiał się szyderczo, potem ganiały go demony, później coś błyskało, wreszcie nastała ciemność…

– Gdzie ja jestem?

– Jesteście, panoczku, w dobrym miejscu. Kabaława rozchylił jedną powiekę. Straszliwy ból przeszył mu skroń. Lepiej zamknąć.

– Gdzie ja jestem?

Postanowił na razie nie otwierać oczu, tylko stopniowo zerkać przez zmrużone powieki. Z pomarańczowych oparów nadpłynęła jakaś twarz i równie szybko odpłynęła. Nie wiadomo dlaczego Kabaława uznał, że ma przed sobą polskiego pułkownika. Sam nie wiedział, dlaczego akurat polskiego. Tak po prostu uznał, i tyle. Chyba najbardziej z powodu wąsów, dokładnie takich, jak na karykaturach z podobizną Płłsudskiego.

– Kto ty jesteś?

– Panoczek nie powinien się tak gorączkować.

– To ty mi podstawiłeś tę bladź?

– Niech pan nie klnie.

– To ty mnie wczoraj otrułeś? Rozwalę cię, ścierwo, w try miga!

– Panoczek nie powinien się rzucać. Panoczek nie ma pistoletu.

Kabaława chwycił za kaburę. Pusta! Chciał się poderwać, ale zamiast tego zwalił się jak długi.

– Przecie mówię wyraźnie: niech się pan uspokoi. I niech się pan nigdzie nie wybiera. Nie ma pan w kieszeni legitymacji partyjnej, ani przepustki NKWD.

– Gdzie są?!

– Legitymację partyjną był pan łaskaw przepić. A legitymację NKWD sprzedał pan polskiemu wywiadowi.

– Kuurrr… – ryczy Kabaława.

– Wybór jest prosty, panie Kabaława. Może pan zameldować panu Berii, że przepił pan całą noc z kurwami, zwierzając się z sekretów pana Berii…

– Niczego nie opowiadałem!…

– Opowiadał pan, i to jak! Tylko wyfrunęło to panu z głowy. Opowiadał pan, ile dziewuch pan Beria trzyma w piątym wagonie, jak mają na imię, jak pan Beria studiuje z nimi Lenina… Ulubione dzieło, to „Materializm i hiperiokretynizm”.

– Nie-e-e! – wyje Kabaława.

– Pan Kabaława może też udać się do najbliższego komisariatu milicji i zeznać, co też on nam wczoraj o panu Stalinie naopowiadał…

– O-o-o…

– A teraz niech pan spada, panie Kabaława. Jeżeli chce pan ujść z tego z życiem, niech pan wpadnie jutro, sprezentuję panu zdjęcia, na pamiątkę… Nieźle się pan zabawiał… Niech pan wpadnie, może znajdziemy wspólny język, a może znajdzie się legitymacja partyjna.

– Oddaj spluwę. Nie mogę wrócić bez pistoletu.

– Proszę, bierz pan. Bez naboi. To nie pański, tylko milicjanta zastrzelonego w Gruzji.

– Nie wezmę cudzego, i to jeszcze truposza.

– No to będziesz pan paradować z pustą kaburą, póki panowie podwładni nie zauważą. Niech pan Kabaława wybiera. Może pan chodzić bez pistoletu, albo – tymczasowo – z cudzym. Jak się panu podoba. Jeżeli będzie się pan dobrze zachowywać, może odszukamy pod wagonami pański pistolet… Może w jakichś śmieciach odnajdzie się też przepustka NKWD.

– Nie mogę pójść. Mój zastępca zamelduje, że nie było mnie całą noc.

– Nie zamelduje. Idź.

XIII

Jaki jest wasz osobisty, towarzyszu Zawieniagin, stosunek do towarzysza Berii?

Zawieniagin spojrzał w straszliwe oczy. Ujrzał przed sobą nie Stalina, lecz boadusiciela, szykującego się do decydującego skoku. Wąż zwinął się w fotelu, powoli pręży kolejne zwoje. Żółte oczy Stalina są puste, jak oczy węża. Stalin zadał pytanie i czeka na odpowiedź. Czeka cierpliwie, jak gadzina, której obce jest pojęcie czasu.

Zawieniagin zajrzał w żółte zmętniałe oczy. Zobaczył otchłań. Pojął, że nie wykrzesa z siebie dość sił, żeby oderwać wzrok, albo przynajmniej mrugnąć. Już wiedział, dlaczego szczur w klatce nie ucieka przed wężem. Szczur nie potrafi się odwrócić. Chcąc uciekać, trzeba odwrócić mordę w przeciwnym kierunku, ale pod takim spojrzeniem każda żywa istota traci zdolność poruszania się. Gdyby szczur zdołał mimo wszystko oderwać wzrok od hipnotycznego spojrzenia – i tak nie znalazłby sił na ucieczkę. Dziwne, ale oszalały z przerażenia szczur widzi tylko jeden ratunek: pełznąć tym oczom na spotkanie. Ucieczka po prostu nie wchodzi w grę!

Zawieniagin nie był niczym więcej niż szczurem. Wielkim, czarnym, wyliniałym. Żeby nie pełznąć ku żółtym ślepiom, z całych sił wczepił się w poręcze fotela, łamiąc sobie paznokcie i rozdrapując starą dębinę.

– Jaki jest wasz stosunek do towarzysza Berii? – dobiegło go z oddali. Zawieniagin poczuł nagle, że Stalin widzi na wylot i odgaduje każdą myśl. Jasne! Słyszał, że Stalin kręci coś z czarodziejami, czegoś się od nich uczy. Mówiono, że Stalin widzi każdego na wskroś i jak z otwartej księgi odczytuje najskrytsze myśli. Do tej pory Zawieniagin nie dawał wiary plotkom. Ale teraz wszystko stawało się oczywiste: przecież on, Zawieniagin, opowiadał na lewo i prawo o tym, jak uwielbia Ławrentija Berię. Nigdy nie powiedział na jego temat złego słowa. A tymczasem Stalin potrafił przejrzeć jego najskrytsze myśli. Zawieniagln wie, że nie zdoła go oszukać. Wie, że gra jest skończona. Że nie ma co oszukiwać Stalina. Że nie ma już sił na ciągnięcie tej gry.