Выбрать главу

Marzenia ziściły się. Nikt już nie tropi Stalina: wytłukł wszystkich, którzy kiedyś go ścigali, i tych, którzy mogli ścigać. Wiatr huczy nad Moskwą, z czarnej otchłani walą ciężkie płatki, kołaczą w potężne, czarne okna kremlowskie, złoszczą się, że Stalina nie mogą dosięgnąć. Nie sforsują kamiennych murów ani szyb. Tych nawet kula nie przebije. Niech więc wyje wiatr w kremlowskich kominach, niech się piekli, jak wróg ludu w karcerze lefortowskiej tiurmy!

W gabinecie Stalina jest cicho i przytulnie. Śpi Moskwa, ale Stalin czuwa. Kąty pokoju spowija mrok. Mrok ciepły, dobry, życzliwy. Na biurku stoi lampa z zielonym kloszem, druga na niskim stoliku z gazetami. Dwie wysepki zielonego światła w życzliwym mroku. I dwa nakrycia na stole. Kawalerski posiłek. Butelka wina z etykietką własnej roboty. W nazwie tylko jedno słowo, wpisane kopiowym ołówkiem, i gruzińskie wzorki. Pikantne szaszłyki, pół na pół mięsa i ostrej papryki. Oprócz papryki sporo innych przypraw, wyciskających łzy z oczu.

Rozmowa toczy się, jak leśny strumyk po kamykach. Czasem natrafia na ostry głaz.

– No, jak, towarzyszu Chołowanow? Smakuje wam mój szaszłyk?

– Wyborny, towarzyszu Stalin.

– Towarzysz Lenin powiadał, że Stalin byłby niezłym kucharzem, gdyby nie nadużywał ostrej papryki.

– Towarzysz Lenin też się czasem mylił.

– Nie, towarzyszu Chołowanow. Towarzysz Lenin nie mylił się nigdy.

VII

Berlin śpi. Pod żółtymi latarniami wysepki światła, a dalej już tylko wilgoć: promienie nie rozchodzą się w gęstej mgle i deszczu. Wielkie, wspaniałe miasto pogrążone we śnie. Cisza.

Zielone światło na skrzyżowaniu. Bezruch.

Wspaniale wygląda zielone światło w gęstej mgle. Zyskuje nowe, niepowtarzalne, trudne do wyrażenia słowami odcienie. Szkoda, że nikt nie podziwia tego piękna. Tylko on, przemoczony i zziębnięty. Szkoda, że musi iść przed siebie, choć nie ma dokąd. Jest mu źle, bo to wielkie miasto raptem stało się dla niego obce. Jest mu źle, bo za mokrymi murami są suche, przytulne pokoje.

Tam, w pokojach, pod suchymi powłoczkami, z nosami w puchowych pierzynach śpią mieszczuchy.

Źle jest człowiekowi, który nie ma ciepłego, suchego pokoju ani pierzyny.

Poza tym przemoczony wiedział: za kołyszącą się latarnią, za tym oklejonym mokrymi afiszami słupem, za węgłem odrapanego gmachu czeka go nieszczęście.

Nieszczęście, któremu nie zdoła zapobiec.

VIII

Nalać wam jeszcze, towarzyszu Chołowanow?

– Nie, dziękuję, towarzyszu Stalin.

– No, to do rzeczy. Jak postępuje szkolenie grupy hiszpańskiej?

– Według planu. Dziewczyny robią spore postępy.

– Wybór trzynastego?

– Tak jest, towarzyszu Stalin.

– Uważacie, że wybierzemy odpowiednią?

– Jest sześć, a potrzebujemy jednej. Każda ma mocniejsze i słabsze strony, ale jedną wybierzemy bez problemu.

– A gdyby tak zwiększyć grupę?

– Placówka szkoleniowa przewidziana jest na sześć kandydatek…

– No to jest sześć… I jedna rezerwowa. Dobra?

– Jak rozkażecie, towarzyszu Stalin.

– Nie rozkazuję. Zróbcie, jak uważacie. Potrzebuję odpowiedniej kandydatki…

– Możemy dołączyć siódmą jako rezerwową, ale dziewczyny z grupy są już mocno zaawansowane. Żeby tylko dała sobie radę.

– Ona? Na pewno! Przecież ją znacie.

IX

Gdzieś w oddali zgrzyta po torach spóźniony tramwaj.

Przemoczony wstrzymał oddech, potem wykonał głęboki wydech i zdecydowanym krokiem skręcił za róg.

Zawsze wychodził na spotkanie losu z podniesionym czołem.

X

– No, i na koniec, towarzyszu Chołowanow… Obiecaliście powiedzieć mi coś na temat Rudolfa Mazura, czego bym nie wiedział.

– Nasza siatka agenturalna donosi, że Amerykanie próbują go namierzyć.

Stalin wstał, podszedł do okna i długo obserwował krople z kryształkami w środku.

– Jacy Amerykanie?

– Wywiad wojskowy.

– I nie mogą go znaleźć?

– Nie mogą. Nikt nie może go znaleźć.

– Co to znaczy: nikt? Czy poza Amerykanami kogoś jeszcze interesuje osoba Rudolfa Mazura?

– Wywiad brytyjski. Poza tym Abwehrę, Gestapo, policję kryminalną.

XI

Przemoczony skręcił za róg i zaraz snop światła uderzył go w oczy:

– Stać!

I druga latarka z gęstej mżawki:

– Dokumenty!

Tuż koło prawej dłoni poprzez zimne krople poczuł gorący oddech psa. Pies nawet nie musnął ręki i był całkowicie niewidoczny, ale człowiek całym swoim jestestwem czuł wyraźnie: jest tuż obok. Nie patrząc na psa (no bo co można dojrzeć w ciemności, mając dwie latarki skierowane prosto w oczy) określił nieomylnie: rottweiler, suka.

Zbliżył się trzeci reflektor, maleńki, ale oślepiający, i też prosto w oczy:

– Patrzcie, jaki podobny do Mazura. Ale numer! To M-a-a-zur? We własnej osobie. Ręce na mur!!!

XII

Dziwne rzeczy dzieją się u was, towarzyszu Chołowanow. Amerykański wywiad tropi Rudolfa Mazura, brytyjski wywiad tropi Rudolfa Mazura, hitlerowski wywiad tropi Rudolfa Mazura. A dlaczego, jeśli łaska, stalinowski wywiad nie tropi Rudolfa Mazura?

Rozdział 2

I

Kiedyś był tutaj klasztor. Teraz jest Instytut Rewolucji Światowej. Otwierają się stalowe wrota, wjeżdża długa, czarna limuzyna. Z kabiny wysiada Chołowanow. Warczy coś półgębkiem. Po klasztorze roznosi się wieść: Gryf wrócił z Kremla, wkurzony do nieprzytomności. Ale zaraz będzie!…

II

Raptem podłużne krople deszczu zmalały, zmatowiały, wyostrzyły się ich kontury. Spowolniły swój swobodny lot, zawirowały wokół latarni, przemieniając się w leniwe, pierzaste płatki śniegu. Śnieżyca spowiła poczciwe miasto Berlin.

Zatrzaskuje się bransoleta na lewym przegubie czarodzieja, iluzjonisty i hipnotyzera. I na prawym. Wzorzysta śnieżynka ląduje mu na rękawie. Wraz z tą śnieżynką wtłaczają go w wąski, obity blachą korytarzyk więźniarki. Cios gumową pałą w wątrobę natychmiast koryguje tor jego ruchu: do boksu! Zakute przeguby – do wspawanej w ścianę obrączki. Z trudem przewlekają – przez nią łańcuch z kłódką. Kłódka zamyka się z trzaskiem. Brzęczący łańcuch przyspawany do stalowej belki, belka dokręcona na fest do stalowej ściany. I psa sadzają na wprost. Chcesz znowu hipnotyzować? Spróbuj na początek naszego azorka.

Aresztancki boks ma podwójne drzwi. Pierwsze wykonane ze stalowych prętów, pociągniętych czarną olejną farbą. Czarna farba, podobnie jak szary podkład, zeszła całkiem tam, gdzie więzień ma dłonie. Lśni goły metal, wypolerowany na blask tysiącami aresztanckich palców. Drugie drzwi, to stalowa płyta z judaszem. Łomotnęła stalowa krata, ale drzwi z okienkiem zostawili otwarte na oścież… Żeby pies miał na oku całą postać aresztanta, od stóp do głów. Żeby psi oddech ogrzewał mu twarz. Żeby nie stracić kontaktu.