Śniło mu się rozstrzelanie dziewczyny o oczach dużych, jak u ważki.
Rozstrzelanie to praca jak każda inna. Egzekucje nigdy nie budziły w nim większych emocji. Czy rzeźnik denerwuje się, rąbiąc wieprzowe tusze? To dlaczego egzekutor miałby się stresować? Więc Makary zawsze zachowuje spokój. Dopóki nie śpi. A we śnie to wszystko przeżywa: strzela i cały jest w nerwach, wpycha do dołu – to samo, podprowadza następnego – i znów drżenie. We śnie egzekucje trawią jego duszę jakąś nieokreśloną tęsknotą. Czasem aż przenika go dreszcz. Wtedy budzi się z krzykiem. Dzisiaj też Makary rzucał się przez sen i jęczał. Dzisiaj przyśniło mu się, jak chwat Chołowanow zabijał dziewczynę. Sam Makary widział tę egzekucję tylko na filmie, a teraz we śnie. To nie on ją sfilmował, tylko wujaszek Wasia. Makarego wtedy nie było w sektorze specjalnym: za wybitne osiągnięcia w pracy otrzymał skierowanie do sanatorium i wypoczywał wraz z wybitnymi górnikami. Spacerował po lesie, oglądał filmy o świecie, który się śmieje i o Czapajewie. Ale teraz, we śnie, Makary nie wiedzieć czemu uczestniczył w tej kaźni. Chołowanow celował, a Makary mu przeszkadzał, nie pozwalał strzelić…
Cały dzień Makary przespał jak zabity w dusznej kabinie operatora, coś szeptał, klął, przewracał się z boku na bok, próbując się obudzić, znowu milkł, uspokajał się – i wtedy powracała ona. Makary słyszał, że u kapitalistów pojawiły się filmy w kolorze, gdzie prócz czerni, bieli i szarości czasami mignie jakaś czerwień i zieleń. Prawdę mówiąc, nie dawał wiary opowieściom o kolorowych filmach… Ale nie we śnie. Śniąc wierzył we wszystko. We śnie raz za razem puszczał tę pogodną taśmę jedynemu widzowi, i był to film kolorowy, jak u kapitalistów. Potem dziwnym zbiegiem okoliczności sam trafiał do tego filmu i brodził po tamtym wiosennym lesie. Gdzieś w pobliżu strzelano raz za razem, a on zbierał krokusy. Dla niej. Wiedział, że rozstrzelają ją na końcu. Cały czas starał się zebrać jak największy bukiecik, ale i nie spóźnić się na egzekucję.
Makary gania po lesie, zrywa kwiatki, dużo i szybko i same najładniejsze. I sam się pogania: prędzej, prędzej! Żeby tylko zdążyć! Zdążyć jej podarować, zanim Chołowanow pociągnie za spust… Makary chciałby zerwać jeszcze ten kwiatuszek, i tamten. I jeszcze jeden. Bo kwiaty są przepiękne. W ogóle cały sen w błękitach i fioletach. A oczy dziewczyny-ważki głęboko granatowe.
Podbiega do wykopanego rowu, gdy Chołowanow unosi lufę”. Makary rzuca się na pistolet: – Gryfie, zaczekaj! Tylko podaruję jej kwiaty, potem strzelaj. No bo jak tak bez kwiatów?
XVI
Jeżeli nie umiecie pracować z wielkim audytorium, to ja was nauczę. Przede wszystkim trzeba uwierzyć, że to nic trudnego. Trzeba tylko chcieć, a wszystko samo wyjdzie.
Zacznijmy od rzeczy najprostszych. A co jest najprostsze? Odpowiadanie na pytania publiczności, oczywiście!
Odpowiadanie na pytania jest proste dlatego, że zużywa się mniej energii. Działa się nie na całe audytorium, a tylko na jednego osobnika.
Najważniejsze jest właściwe posortowanie pytań. Widownię trzeba rozruszać prostymi pytaniami. Trudniejsze, bardziej skomplikowane zostawcie na koniec. Natomiast odpowiedź na ostatnie pytanie musi wprawić publiczność w ekstazę. Ot, i cały sekret.
Proste. Jak wszystko w życiu.
A zatem, wkraczamy na arenę. Dopóki słychać aplauz, dopóki publiczność hojnie nas oklaskuje, spróbujmy zorientować się, kto jakie zada pytanie. Bowiem pytania są wypisane na twarzy. Zlokalizujmy tego, który ma najciekawszą kwestię i odłóżmy go na potem, na deser.
Teraz wybierzmy z tłumu pięć osób, które mają w zanadrzu dość trudne zadania. To one poprzedzą kulminację. Może nawet nie zdążyliście jeszcze odczytać ich pytań do końca, ale już wiecie, że są niebanalne.
Na razie wszystko idzie jak z płatka: zaczniemy od bzdetów, potem przejdziemy do bardziej skomplikowanych pytań, później do trudnych, a zakończymy wirtuozowsko!
O, koleś w piątym rzędzie unosi rękę w górę. Od razu widać, że pytanie jest banalne. Zaczniemy od niego.
– Prosimy!
– Powiedz, czarodzieju, jak ma na imię moja żona? Cóż prostszego?
W czasie, gdy naiwniak zadaje pytanie, zestrajamy się z nim. Niektórzy nazywają to wyemitowaniem wiązki energii. Ale nazwa nie gra roli. Jeżeli wiązka energii wam odpowiada, to niech tak zostanie. Ustawiamy więc wiązkę między jego oczami i pytamy w myślach: „A więc jak się nazywa twoja żona?”. Wtedy odpowie: „Klara”. Można próbować ustalić również jego imię: „A ty jak się nazywasz?”. Odpowie: „Klaus”.
Owe bezgłośne pertraktacje pochłaniają trochę czasu. Dlatego trzeba odwrócić uwagę publiczności. Przykładowo: „Bo co, zapomniałeś, kolego, jak żona ma na imię?”.
Nim ucichnie salwa śmiechu, zamykamy naszą dyskretną konwersację, ogłaszając:
– Mój drogi Klausie! Twoja żona ma na imię Klara! Oto ona, u twego boku!
Akurat żeby to stwierdzić, nie trzeba być czarodziejem. Każdy dobrze wie, że mężczyzna zapyta o imię żony tylko wtedy, gdy ślubna jest w pobliżu. Tacy już są faceci: jeśli żony nie ma w pobliżu, to nigdy nie zadadzą takiego pytania.
Może się zdarzyć, że pytający ma z jednej strony żonę, a z drugiej postronną sąsiadkę. Przecież w cyrku panuje ścisk. Ale to żaden problem. Wystarczy wymienić imię: „Klara!” – i zaraz jedna z nich się rozpromieni.
No, a jeśli wciąż nie ma pewności, która z nich to żona, zerknijmy na obie i zapytajmy:
– Nie cisną cię, Klaro, te brązowe pantofle, które wczoraj kupiłaś w sklepie Franza Mauera?
Huknie salwa śmiechu, cała sala będzie bić brawa. Niezły początek. Bardzo ważne, żeby już na wstępie pozyskać bezgraniczne zaufanie audytorium. Nikt nie będzie legitymował Klausa, nikt nie zapyta Klary czy rzeczywiście tak ma na imię i czy ma na sobie brązowe pantofle od Franza Mauera. Każdy i tak wie, że czarodziej się nie myli. Tylko najbliżsi sąsiedzi mogą dostrzec reakcję zdumionych Klausa i Klary, pozostałym wystarcza ufny ton czarodzieja. No dobrze, a gdybyśmy i my postanowili zająć się czarodziejstwem? Jak odgadnąć, że Klara kupiła buty? Jakie? Kiedy? Gdzie?
Nie ma nic prostszego. Wystarczy na nią spojrzeć.
Teraz znów udzielamy głosu, znów komuś z prostym pytaniem:
– Powiedz, czarodzieju, ile mam pieniędzy w prawej kieszeni?
Dobrze, że pytanie jest długie. Zanim dopowie do końca, zdążymy się zestroić, skierować kontrpytania, uzyskać odpowiedzi…
– Mój drogi Gerhardzie, w prawej kieszeni nie masz ani grosza. Bo masz tam dziurę.
Taka odpowiedź musi wywołać salwę śmiechu. A my zyskamy czas potrzebny na oszacowanie, co też Gerhard może mieć w lewej kieszeni. Zresztą, możemy to robić na głos.
– No dobrze, mój drogi Gerhardzie, policzmy wspólnie. Wczoraj odebrałeś tygodniówkę. Tak? 27 marek 40 fenigów. Natychmiast pobiegłeś do piwiarni, strzeliłeś sobie trzy sznapsy i trzy browary. Nie ma w tym nic złego, Gerhardzie. Człowiek pracy ma prawo raz na tydzień, w sobotę, w dzień wypłaty zaprawić. Ja też lubię strzelić sobie pilsnerka. A dzisiaj przyprowadziłeś całą rodzinę do cyrku – żonę Martę, malutką Anię, Heinza i Martina. Co też pozostało ci w kieszeni? Odejmijmy od tygodniówki trzy piwa i trzy sznapsy. Odejmijmy dwa normalne i trzy ulgowe bilety w siedemnastym rzędzie. Ile to będzie? Aha, w lewej kieszeni, mój przyjacielu, masz trzy marki i dziesięć fenigów. A dziesięć marek twoja żona Marta schowała za szafę. Szczęściarz z ciebie, Gerhard, twoja Marta to dobra gospodyni, troskliwa i oszczędna. Wczoraj trochę ci obiła gębę, ale pieniędzy na tydzień powinno wam starczyć. Dobrze uczyniłeś, Gerhardzie, przyprowadzając całą rodzinę do mnie do cyrku. Czasy są ciężkie, pieniędzy nikt nie ma, ale mogę ci obiecać, że twoje maluchy się nie zawiodą. Przez cały wieczór będę pracować tylko dla nich. Obiecuję ci, Gerhardzie, że będą się śmiać.