Nowicjuszka ma potężne trudności z przyswajaniem. Cała grupa stara się wbić jej do głowy, że dyslokacja agenturalna jest to zespół działań podejmowanych przez służbę wywiadowczą w celu tajnego przerzucenia wywiadowcy albo agenta w rejon wykonywania zadania bojowego. Ona z kolei zdaje się to wszystko rozumieć, jednak wszystkie pojęcia przekłada na własny język, schodząc do poziomu niedopuszczalnej prostoty, w której zatraca się cała złożoność i głębia akademickich sformułowań.
– A co to jest legalizacja?
– Trzeba tak zrobić, żeby nikt nie pytał kim jestem i skąd się wzięłam. A jeżeli zapyta, trzeba mieć w zanadrzu taką odpowiedź i takie dokumenty, żeby dali sobie spokój z dalszymi pytaniami.
– A co to jest baza werbunkowa?
– To są moi zagraniczni przyjaciele: im więcej, tym lepiej. Przynajmniej jeden spośród setki jest interesujący dla mnie i dla wywiadu. Może się też zdarzyć, że dziesięciu na stu.
Nie, no ludzie! Co ona gada?! Tak przecież nie można. Toż ta mała nic a nic nie kapuje! Legalizacja, to również zespół działań podejmowanych… A baza werbunkowa, to zespół instytucji i osób fizycznych… Jak zmusić tego prymitywa, żeby używała ogólnie przyjętych definicji naukowych?
X
Towarzyszu Stalin, rozpracowaliśmy koncepcję Jeżowa nowatorskiego wykorzystania rusznicy przeciwpancernej. Wydaje się ciekawa. Jeżeli zamierzalibyście, powiedzmy, zlikwidować Trockiego w Meksyku, to trudno o lepsze rozwiązanie.
– O, nie! Nie pozwolę zabić Trockiego kulą ani dynamitem. Zbytek łaski – podarować Trockiemu natychmiastową śmierć. Lepiej nasłać człowieka z toporem… Macie człowieka z toporem?
– Oczywiście, mamy.
– No, więc poślijcie go. Z toporem. Zresztą, towarzyszu Chołowanow, nie powinniście się tym zajmować osobiście. Niech się tym zajmie NKWD. Mają odpowiednich specjalistów. Na przykład Seriebriański. Czy waszym zdaniem Seriebriański dysponuje człowiekiem z toporem?
– Na pewno.
– Świetnie. Niech się bierze do roboty.
– Z Trockim – rozumiem. Ale za granicą mamy tysiące innych wrogów, których nie można zlikwidować przy pomocy NKWD. W takich przypadkach rusznica przeciwpancerna byłaby wymarzonym instrumentem.
– Tak uważacie?
– Towarzyszu Stalin, jestem o tym przekonany. Na całym świecie używa się rusznic przeciwpancernych kalibru standardowego karabinu. Niemcy zastosowali kaliber 7,92. Nasi konstruktorzy podnieśli poprzeczkę, przeskoczyli kaliber większości wukaemów – 12,7 mm – i zaprojektowali rusznicę przeciwpancerną 14,5 mm. Takie zwiększenie kalibru wymusza spory wzrost masy pocisku, a za tym idzie zwiększenie jego prędkości początkowej i energii rażenia. Używany u nas pocisk do karabinu i kaemu waży 9,6 grama przy prędkości początkowej 880 m/s. Pocisk rusznicy przeciwpancernej waży 64 gramy i ma prędkość początkową 1.012 m/s.
– Widzę, towarzyszu Chołowanow, że jesteście wielbicielem tej broni.
– To prawda, towarzyszu Stalin. Nasze rusznice przeciwpancerne są najlepsze na świecie pod względem płaskiego toru pocisku, celności, zasięgu, przebijalności pancerza, niezawodności, prostoty produkcji i użytkowania… Moc rażenia rusznicy pozwala zwalczać czołgi z lekkim opancerzeniem na odległość do kilometra. Natomiast my wykorzystalibyśmy jej siłę nie do przebijania pancerza, lecz do wystrzelenia pocisku na większą odległość.
– Na jaką?
– Do czterech kilometrów.
– A skuteczność rażenia?
– Rusznica przeciwpancerna ma bardzo długą lufę i potężny pocisk, dlatego celność jest znakomita. Poza tym nie mówimy o masowej produkcji, tylko o krótkiej serii. Zamiast ogromnych dostaw rusznic do walki z niemieckimi czołgami powinniśmy zamówić krótką serię wykończoną z jubilerską precyzją, jak przy produkcji karabinów wyborowych. Również pociski powinny być bardzo starannie wykonane. Z tej broni korzystaliby tylko specjalnie przeszkoleni strzelcy wyborowi.
– Damy radę z optyką?
– Pod warunkiem zastosowania najlepszych soczewek.
– Jaki byłby rozmiar i waga tego cuda?
– Nad rusznicą przeciwpancerną pracują Rukawisznikow, Szpitalny, Władimirow, Simonow, Tokariew, Diegtiariew. Mamy już kilka przyzwoitych prototypów. Wszystkie są ponaddwumetrowej długości i ważą około dwudziestu kilogramów. Z celownikiem, futerałem, pociskami i osprzętem do trzydziestu kilogramów.
– Strasznie ciężkie i nieporęczne.
– Zgadza się. Jednak strzał zostanie oddany z tak dużej odległości, że nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby tam kogoś szukać. Każdą akcję przygotujemy bardzo starannie. Zabezpieczymy odpowiednią kryjówkę. No i w końcu padnie tylko jeden, jedyny strzał…
– Raz strzelicie, a będziecie poszukiwani przez kilka dni.
– To raczej mało prawdopodobne, towarzyszu Stalin. Fakt istnienia tej broni zachowamy w ścisłej tajemnicy. W tym celu opracowaliśmy specjalną taktykę. Ważne osobistości zazwyczaj spędzają urlop nad morzem, nad jeziorem, nad rzeką, słowem – nad jakimś zbiornikiem wodnym. Z reguły w takich okolicach są też jakieś góry albo wzgórza. Umieszczamy snajpera na wzniesieniu, w maksymalnej skutecznej odległości od celu. Strzelec powinien tak się ustawić, żeby mieć cel na tle akwenu. Dalej wszystko jest proste. Przy celnym trafieniu pocisk przeciwpancerny z ceramicznym rdzeniem odrywa ludzką głowę, roztrzaskuje ją w drobne kawałki, a sam leci dalej jeszcze dobry kilometr. Jeżeli z tyłu znajduje się zbiornik wodny, wówczas nikt nie odnajdzie pocisku i nikt się nie dowie, co naprawdę się zdarzyło. Pozostanie wrażenie, że głowa eksplodowała pod działaniem jakiejś niepojętej siły…
– Podoba mi się wasza pasja, towarzyszu Chołowanow. Bardzo obrazowo opisujecie wybuch czaszki. I ze znawstwem. Czyżbyście już weszli w fazę prób?
XI
Rudolf Mazur raźnym krokiem przemierzył ciemne przejście i skręcił za róg. Wiedział: za węgłem stoi dwóch policjantów. Bez psa. Nie miał wyboru. To była i tak najlepsza droga. Na pozostałych policji było znacznie więcej.
– Stać! Kto idzie? Dokumenty!
Rozmowa nie trwała długo. Przez moment wahał się nad właściwym rozwiązaniem. Poprzednio pozbawiał wrogów pamięci. Może dziś warto spróbować czegoś nowego? Na przykład gdzieś ich wysłać. Ale dokąd skierować tych dwóch czerstwych młodzieńców? Może najprościej kazać im pojechać do Ameryki. Wtedy odwrócą się na pięcie i tak jak stoją, w policyjnych mundurach, z gumowymi pałkami i pistoletami udadzą się na dworzec kupować bilety do USA… Jasne, że zostaną zatrzymani i skierowani w odpowiednie miejsce. Ale przez całą resztę życia będą wyrywać się do dalekiej i nieznanej Ameryki, jak łosoś który z narażeniem życia próbuje dotrzeć do źródeł nieznanego, rwącego górskiego potoku.
– Chłopaki, chcecie do Ameryki?
Policjanci pokornie milczą. Są gotowi na wszystko. Nawet na Biegun Północny. Albo Południowy.
– Dobra, daruję wam Amerykę. Możecie zostać w Berlinie. Ale w innym czasie. Przeszłość jest zbyt mroczna. No to może przyszłość. Mamy rok 1939. Proponuję wam środek przyszłej dekady. A więc – witajcie w marcu 1945!
– Tak jest! – ryknęli jednogłośnie i twarze ich wykrzywił grymas. Obaj rzucili się w kierunku najbliższego muru, schylili się i pobiegli przed siebie, osłaniając rękami głowy. Tak zachowują się ludzie pod ostrzałem artyleryjskim albo podczas nalotu… Jakby dłonią można było ocalić głowę.
Czarodziej nie był człowiekiem z gruntu złym. Chciał jak najlepiej. Nie miał pojęcia, co się wydarzy w Berlinie w marcu 1945 roku. Po prostu jeszcze się tym nie interesował. Przyszłość zawsze wydaje się radosna i świetlana. Dlatego wysłał ich w przyszłość. A z wrodzonej dobroci posłał ich w przyszłość nieodległą. Odległa przyszłość mogła kryć wiele niewiadomych.