Выбрать главу

A ci dwaj pochyleni biegli wzdłuż ulicy, potykając się i przycupując w załomach muru, szukając sposobności, by dać nura do najbliższej piwnicy.

Czarodziejowi zrobiło się żal tych ludzi.

Ale nigdy nie odwoływał własnych rozkazów.

XII

Wiecie, towarzyszu Chołowanow, ten pomysł zaczyna mi się podobać. Ale taka broń ma wyjątkowo donośny huk wystrzału…

– Pracujemy nad tym. Być może uratuje nas różnica prędkości pocisku i rozchodzenia się fal dźwiękowych. Pocisk, stopniowo wytracając prędkość, przebędzie dystans w czasie pięciu sekund. Dźwięk dotrze po dwunastu sekundach. Kiedy pocisk urwie komuś łeb, wybuchnie panika. Po kilku chwilach w ogólnym zamęcie rozlegnie się huk. Robimy co się da, żeby ten dźwięk był zdeformowany. Na obecnym etapie technologii nie da się zagłuszyć takiego huku bez korzystania z urządzeń wielkości pokoju. Można jednak próbować osłabić odgłos wystrzału, zniekształcić, skierować w bok, a najlepiej do góry. Opracowaliśmy kilka modeli tłumików. Jeden z nich wygląda jak wielki gumowy wachlarz, albo, jak kto woli, pawi ogon. Składa się z sześciu elementów przypominających gumowe płetwy, które mocuje się pod wylotem lufy…

– Nie za toporny?

– No, niestety.

– Co więc proponujecie?

– Zastosowanie odpowiedniej taktyki. Strzelec musi dysponować specjalnym ukryciem stacjonarnym, a może i ruchomym, w jakimś pokaźnym samochodzie z zamkniętą naczepą. Snajper może strzelić tylko jeden raz. Gdyby spudłował, musi odpuścić, a za miesiąc lub dwa spróbować ponownie. Nasz tłumik zniekształci dźwięk wystrzału i skieruje do góry. Przypadkowi świadkowie, którzy w momencie oddawania strzału znajdą się w pobliżu kryjówki snajpera będą szukać źródła dźwięku na niebie. Huk jest na tyle zdeformowany, że nikt go nie uzna za dźwięk wystrzału. Już prędzej za grom z jasnego nieba…

– Doskonale. Wykonajcie eksperymenty porównawcze, wybierzcie najlepszy prototyp, skierujcie do produkcji i wprowadźcie do wyposażenia specgrup.

– Zamierzamy przerzucić ten sprzęt nielegalnymi kanałami na tereny jego użycia w przyszłej wojnie i umieścić w tych naszych dziuplach.

– Bardzo dobrze. No, to do roboty.

– Tak jest!

– Towarzyszu Chołowanow, jeszcze jedno pytanie…

– Słucham, towarzyszu Stalin.

– A co z Mazurem?

XIII

Rudolf Mazur uścisnął dłoń dowódcy polskiego patrolu KOP, odepchnął łódkę od brzegu i wskoczył do środka.

Żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza nie stanowili problemu. Mazur wskazał w stronę sowieckiego brzegu i wyjaśnił:

– Chcę tam.

– Jak pan sobie życzy.

Kopiści nie stawiali żadnych przeszkód, nie pytali o personalia. Może go rozpoznali, a może, zaglądając w zniewalające źrenice, stracili chęć do zadawania pytań. Jedno ich zaintrygowało: dotychczas to stamtąd, z sowieckiego brzegu, czmychały po nocach łodzie, a za nimi sypały się kule. Po raz pierwszy widzą kogoś, kto sam po nocy śpieszy do Sowietów. Dobrowolnie.

Takich w Polsce na siłę się nie trzyma.

XIV

Towarzyszu Stalin, dowódca specgrupy Szyrmanow i jego ludzie namierzyli Mazura w Berlinie. Poprzez kontakty w półświatku przekazali mu prośbę o spotkanie. Mazur wyraził zgodę na rozmowę. Nasi ludzie podawali się za Amerykanów.

– Z riazańskim akcentem?

– Nie, to autentyczni Amerykanie, którzy od lat pracują dla nas. Bardzo owocnie. Zaproponowali Mazurowi współpracę i milion dolarów. Mazur odmówił miliona, a nasi ludzie nie zdążyli zaprosić go do odwiedzenia Związku Radzieckiego. Mazur przerwał kontakt, zanim jeszcze zdążyli mu wszystko wyłożyć. Nie wykluczone, że Mazur sam próbuje przedostać się do ZSRR.

– W jakim celu?

– Zgromadziliśmy relacje ze wszystkich jego publicznych wystąpień. Nigdzie otwarcie nie wygłaszał swoich poglądów, jednak analiza wystąpień nie pozostawia wątpliwości. Jest monarchistą.

– To po co się pcha do Związku Radzieckiego?

– Może na waszą koronację, towarzyszu Stalin.

XV

Po Moskwie krążą plotki. I po Pitrze. Po Barnaule i Nachodce. Od stolicy promieniują do najdalszych kresów. Ludziska gadają o czarodzieju. Czarodziej jest w Rosji. Pierwszy cudotwórca na Rusi od czasów Griszki Rasputina. To znaczy od 23 lat. W Rosji zdarzyło się wiele cudów, ale cudotwórcy jakoś nie było. Rosja oczekiwała na cudotwórcę. Była przygotowana na jego przyjęcie. I oto jest.

– Dlaczego NKWD go nie aresztuje?

– Czarodzieja? Bo kładzie lagę na NKWD.

– Cuda to zabobon. Opium dla mas. Za kratki z nim!

– Ciekawe jak…

– No, to kula w łeb. Przecież nie jest nieśmiertelny.

– A słyszeliście, jaki numer wywinął w Kijowie?

– Eee tam, w Moskwie nie takie rzeczy odstawiał!

– Poważnie? A co takiego?

XVI

Witajcie, towarzyszu Mazur. Nazywam się Chołowanow.

– Dzień dobry, Aleksandrze Iwanowiczu.

– Znacie mnie?

– Bynajmniej.

– To skąd wiecie, jak mam na imię?

– Zdawało mi się, że właśnie tak się nazywacie.

– Towarzyszu Mazur, mam zaszczyt przekazać wam zaproszenie od towarzysza Stalina. Na Kreml. Na jutro, na godzinę osiemnastą.

– Dobrze, zjawię się na pewno. Towarzysz Stalin, jeśli dobrze zrozumiałem, chciałby otrzymać jakiś dowód moich umiejętności.

– Dokładnie tak. Proszę zatem przynieść ze sobą milion dolarów.

– Nie mam takiej kwoty.

– W takim razie proszę ją zdobyć.

– Dobrze, przyniosę towarzyszowi Stalinowi milion dolarów, ale pod warunkiem, że po zademonstrowaniu oddam go tam, skąd wziąłem.

– Ma się rozumieć. Przepustka na Kreml będzie na was czekać…

– Dziękuję. Proszę się nie trudzić. Ja… bez przepustki. Chołowanow uśmiechnął się:

– Kreml jest największą i najpotężniejszą twierdzą w Europie. I ma najlepszą ochronę.

– Mimo wszystko dam sobie radę.

– Towarzysz Stalin będzie was oczekiwać w…

– Znajdę towarzysza Stalina.

– Towarzyszu Mazur, na Kremlu są pałace, świątynie, arsenał, muzea, koszary na cały pułk, samych budynków administracji jest…

– Nie trzeba się niepokoić, poradzę sobie.

XVII

Za dolara niezłe buty. Za pięć dolców – garnitur. Za tysiąc wspaniały Lincoln. Pięć tysięcy dolarów kosztuje piętrowy dom z garażem na trzy pojazdy, z przestronnymi piwnicami i pokojami na poddaszu, z własnym ogrzewaniem, kanalizacją, basenem i przyzwoitym ogrodem. To po co komu milion?

Mazur wydarł czystą kartkę ze szkolnego zeszytu i podał przez zakratowane okienko:

– Chciałbym wypłacić milion dolarów.

Łysiejący kasjer uważnie obejrzał czystą kartkę, skinął głową:

– W jakich banknotach?

– W największych. W setkach.

– Z przyjemnością zrealizuję czek, jednak taka kwota wymaga zgody dyrektora banku i głównego księgowego.

– Ma się rozumieć – zgodził się łaskawie interesant z życzliwym uśmiechem, dając dowód, że docenia powagę chwili i akceptuje zasady ustalone w tak zacnym urzędzie.

XVIII

Niejaki Alfred Brehm napisał kiedyś wspaniałą książkę – „Życie zwierząt”. W wielu tomach opisał ich życie: czym się żywią, jak się rozmnażają, na przykładach pokazywał ich zwyczaje, a same księgi wzbogacił wspaniałymi kolorowymi ilustracjami.

Instytut Rewolucji Światowej postanowił pójść w ślady Brehma i przygotował wielotomowe „Życie carów”. Podobnie jak w pierwowzorze, można tu odnaleźć wiele szczegółów z ich życia: jak mieszkają, czym się żywią, jak się rozmnażają, na konkretnych przykładach poznać carskie obyczaje. Jest też dużo poglądowych obrazków. Autorzy dzieła postanowili pójść o krok dalej niż staruszek Brehm i dorzucili do swej pracy jeden dodatkowy rozdział: „O zwalczaniu carów”. Ten właśnie rozdział sprawia, że całe opracowanie ma ściśle poufny charakter.