III
Chołowanow rzucił mokrą teczkę na biurko. Strumyki wody ściekają z płaszcza na kamienną posadzkę. Chodzi z kąta w kąt, nie zdejmując okrycia. Patrzy pod nogi: – Wezwać Szyrmanowa.
IV
Węźniarka jest zaprojektowana na sześciu delikwentów, nie licząc eskorty. Ale tym razem przewożą tylko jednego. Pozostałe pięć boksów świeci pustkami – taki aresztant zasługuje na oddzielny transport. A czasy przecież takie, że wszystkie budy berlińskie przekraczają plany, trzeszczą w szwach, przeładowane pracują aż do zatarcia silników. Zwłaszcza w godzinach szczytu: między czwartą a szóstą nad ranem, kiedy potencjalni aresztanci śpią smacznie, odwracają się na drugi bok. Wtedy się ich zwija! I ładuje budy do oporu. Że szpilki nie ma gdzie wetknąć.
Więźniarki są bardzo różne. Jedne mają celę zbiorową, inne nie, a jeszcze inne mają celę zbiorową i tuzin pojedynczych. Są pojazdy o ograniczonej pojemności i są o nieograniczonej, nieskończonej. Więźniarki o ograniczonej pojemności służą do przewożenia ważniaków. Dlatego taką dzisiaj podstawiono. Tak naprawdę, to właściwie nie więźniarka, tylko autobus policyjny z potężnym silnikiem diesla wysuniętym do przodu jak taran, z wielkim zderzakiem, kołami od wywrotki i opancerzoną szoferką. Z przodu miejsca dla policji: siedzenia z prawdziwej skóry, całe żółte. Natomiast tylna Część dla aresztantów. Na korytarzyk aresztancki można się dostać przez tylne drzwi pancerne z zakratowanym okienkiem, albo przodem, przez przedział policyjny z miękkimi siedzeniami.
W szczególnych przypadkach, takich jak ten, policyjny autobus dodatkowo eskortują trzy pojazdy. Zawyły syreny. Na dachach zamigotały niebieskie koguty. Więźniarka wesoło pomyka w nocną mroźną zawieruchę, rysując pierwszy ślad w białym puchu. Ruszyły samochody konwoju. Spod kół strzelają fontanny czarnej brei. Po samochodzie pozostaje tylko czarny ślad w białym śniegu.
V
Może myślicie, że oto w Berlinie sypie śnieg z deszczem, a w Moskwie ciepło i sucho? Bynajmniej, drodzy towarzysze! W Moskwie deszcz ze śniegiem zacina nie gorzej niż w Berlinie.
A jeszcze niektórym może się zdawać, że w Berlinie trwają aresztowania, a w Moskwie nikt już nikogo nie aresztuje. Że to tylko po Berlinie śmigają suki. Bynajmniej, moi drodzy! Po Moskwie też śmigają, i to nie mniej intensywnie. Prawdę mówiąc, taki Berlin mógłby się wiele od Moskwy nauczyć.
Przez Moskwę przewala się fala aresztowań. Masowych. Istny hurt. Władza towarzysza Jeżowa nie wzbudza już szacunku. Nie skupia na sobie powszechnej miłości. Koniec jest bliski. Tylko towarzysz Jeżów jeszcze nie chce uwierzyć, jak bliski. Tymczasem towarzysze nie biorą Jeżowa. Natomiast jego ekipę – jak najbardziej. Wpychają do suk i jazda. Biorą chłopaków po kolei. Aresztują tych, co niedawno sami aresztowali, rozstrzeliwują tych, co rozstrzeliwali.
No, ale zdarzają się też i ważniejsze sprawy…
VI
Wicedyrektor Instytutu Rewolucji Światowej towarzysz Chołowanow, po naradzie z samym dyrektorem i po wysłuchaniu bezcennych wskazówek, powrócił do Instytutu w stanie widocznej irytacji. Przede wszystkim wezwał do raportu szefa specgrupy KONTROLI, towarzysza Szyrmanowa.
– Towarzyszu Szyrmanow, jak przebiega szkolenie grupy niemieckiej?
– Doskonale.
– A francuskiej?
– Zgodnie z planem.
– Hiszpańskiej?
– Wszystko w normie.
– A może byśmy włączyli do grupy hiszpańskiej dodatkową dziewczynę?
– Placówka szkoleniowa wyposażona jest na sześć osób…
– Nie szkodzi. Niech będzie sześć i jedna zapasowa.
– Ale czy zdoła nadrobić wszystko to, co dziewczyny już przyswoiły?
– Ona? Bez problemu.
– No, dobrze. Załatwimy to z samego rana.
– A teraz sprawa najważniejsza. Towarzyszu Szyrmanow, co wam wiadomo o człowieku nazwiskiem Rudolf Mazur?
VII
Jeżeli szmatę do podłogi zanurzymy w wiadrze pełnym wody i wyciągniemy bez wyżymania, to pocieknie woda. Strumieniami. Tak właśnie lało się z czarodzieja: jak ze szmaty do podłogi. W wąskim przejściu na podłodze, w boksie, na twardej i zimnej wyślizganej ławce – wszędzie ściekająca brudna woda. Para pod sufit. Gorąca para z psiego pyska. I zimna para ludzkiego oddechu. I obfita para z przemoczonej odzieży. W jednej chwili wszystkie okienka w budzie zaszły mgłą, a żarówka tląca się pod sufitem straciła swój kształt, stała się żółtą, zamazaną plamą.
Do tej pory, do chwili aresztowania, woda spływała z niego, lecz równocześnie jego ubranie wciąż mokło, wsączając w siebie kolejne kilogramy wody. Teraz woda już tylko spływała na podłogę, już nie lała się jak z cebra na głowę i ramiona. Zimna para otuliła go jak całun. Powoli zaczął się rozgrzewać. Chociaż rozgrzewać to nieodpowiednie słowo. Na zewnątrz skostniał do szpiku kości, a teraz przechodził ze stanu przemarznięcia aż do utraty czucia, w bardziej bezpieczny, ale dużo bardziej-dokuczliwy, stan przemarznięcia odczuwanego. Zaczął czuć swoją przemoczoną, godną pożałowania fizyczność. Skurcz szczęki nagle ustąpił, i równie nagle powróciło szczękanie zębami.
Blaszane ściany pojedynczego boksu pokryły się kroplami wody. Tak samo siedzisko. Ławka jest obita blachą, podobnie jak ściany, podłoga i sufit. Blacha wypolerowana tysiącem aresztanckich zadków. Ławka wąska i niska: kiedy masz kolana pod brodą, nogi drętwieją ci w jednej chwili.
Nie zwracał uwagi na te drobne niedogodności. Zbyt długo maszerował, był za bardzo zmęczony. Aresztowanie przyjął jak dawno oczekiwany wypoczynek. Marzył o tym, by gdzieś przycupnąć i trochę odsapnąć. Od dawna męczyło go pragnienie, tęsknił za suchą koszulą i parą świeżych skarpet, pragnął gorącej wody, mydła i brzytwy. Głód ściskał mu trzewia. A nade wszystko chciało mu się spać.
Starał się nie poddawać zmęczeniu, nie dopuszczać go do świadomości. I nagle sen runął nań jak wyziębiony, kosmaty, zraniony w bok, wytapiany w sybirskim bagnie mamut – i zwalił go na żelazną ławkę.
Dlatego ani wycie syreny, ani poszczekiwanie psa, ani szarpnięcie budy ruszającej w białą czerń nie mogły go zbudzić. Głowa jego, z lekka odchylona od blaszanej ścianki, raz po raz uderzała o nią z łoskotem na wybojach. Ale i to nie zakłócało mu błogiego snu.
Śniła mu się śnieżyca, miliardy wielkich, rzeźbionych płatków śniegu. Wiedział i powtarzał to przez sen, że największa zmierzona i oficjalnie zarejestrowana śnieżynka miała średnicę 132 mm, czyli wielkość dłoni. We śnie przyglądał się płatkom śniegu i dzielił je na dziesięć głównych typów. Segregowanie śnieżynek na typy nie stanowi trudności, natomiast dalej jest kłopot, bo przecież każda jest inna. Ze śnieżynkami jest tak jak z ludźmi, można podzielić na rasy, ale nie sposób znaleźć dwóch jednakowych… A mimo to szukał identycznych płatków, wiedząc, że wszystkie są różne, jak linie papilarne.
VIII
Dowódca specgrupy Szyrmanow usłyszał w pytaniu Chołowanowa urzędowy ton, więc odpowiedział regulaminowo:
– Towarzyszu Chołowanow, Rudolf Mazur jest światowej sławy sztukmistrzem i iluzjonistą.
– Opowiadacie dyrdymały, Szyrmanow. Tyle to wie każde dziecko.
– Wiemy, że poluje na niego brytyjski wywiad wojskowy, polują Amerykanie i kilka organizacji niemieckich: Abwehra, Gestapo…
– Nie wydaje się wam, towarzyszu Szyrmanow, że ostatnio dzieją się u nas, w Instytucie Rewolucji Światowej, dziwne rzeczy? Wywiad hitlerowski ściga Mazura, wywiad brytyjski, wywiad amerykański. A wywiad stalinowski nie ściga. Wywiad stalinowski siedzi z założonymi rękami. Macie na to jakieś wytłumaczenie?