X
Grupa hiszpańska wyrusza na trasę szkoły przeżycia. Każda kursantka ma własny punkt startu i własną metę. Nowicjuszka zaczyna z Jachromy, finiszuje w Naro-Fomińsku. Po drodze jeden punkt kontrolny: Moskwa, Plac Czerwony, pomnik Minina i Pożarskiego. Pod cokołem ma złożyć bukiet kwiatów.
Wolno korzystać z dowolnego środka transportu: lecieć samolotem, galopować konno, pedałować na rowerze albo zasuwać okrakiem na miotle. Wedle gustu. Tak jak zawsze, wyruszają na trasę bez pieniędzy, bez broni, bez dokumentów. Zaś aby lekcja zyskała nieco pikanterii, moskiewską milicję i jednostki NKWD powiadomiono o ucieczce z pobliskiego obozu pracy wyjątkowo niebezpiecznych kryminalistek-sadystek, które chlastają ludzi brzytwami. Komu trzeba przekazano rysopisy poszukiwanych. Oczywiście, gdyby dziewuszka wpadła w łapy milicji, to nie zabiją jej na miejscu, a tylko zgwałcą, pobiją, zmasakrują, po czym wyślą triumfalny raport:…podczas rutynowego patrolu milicjant z dziewiątego komisariatu miasta stołecznego Moskwy…
Jasne, że wpadka eliminuje z grupy hiszpańskiej, a potem – jedna wielka niewiadoma. Dlatego trzeba prześlizgnąć się przez Moskwę jak cień, jak zjawa i nie wpaść nikomu w oko.
Dzisiejsza lekcja przetrwania, podobnie jak poprzednie, ma dodatkowe utrudnienie. Nie wystarczy skoncentrować się na kierunku marszu, własnym bezpieczeństwie i odpowiedniej prędkości. Dodatkową komplikacją jest otrzymane na starcie zadanie: „Dlaczego należy likwidować carów, królów i imperatorów?”. Po przejściu całej trasy zamiast walnąć się na trawce i wyrównać bilans płynów w organizmie, trzeba będzie usiąść i pisać. Na mecie dłonie ci drżą, myśli plączą, a oczy same się zamykają – ale masz tylko trzydzieści minut na opracowanie. Postępuj jak chcesz: możesz rozmyślać w drodze, możesz maszerować bezmyślnie i dopiero na mecie, w trzydzieści minut wszystko przeanalizować i opisać.
XI
Po co zjawiłeś się w moim kraju? – spytał półgłosem Stalin, gdy tylko zamknęły się drzwi za ostatnim uczestnikiem narady.
– Wzywałeś mnie.
– Polowałem na ciebie, wysyłałem ludzi…
– Wszyscy na mnie polują: Hitler, Chamberlain, Roosevelt. Ty też. W Berlinie spotkałem dwóch Amerykanów, ale zaraz zrozumiałem, że pracują dla ciebie. Po prostu zobaczyłem za nimi twoją fajkę. I wąsy. Przegoniłem ich. Ale jeszcze wcześniej… wzywałeś mnie. Słyszałem twój głos.
– Masz rację. Wzywałem cię.
– W jakim celu?
– Chcę żebyś był u mnie na służbie, Mazur.
– Nie zamierzam ci służyć.
– Dlaczego?
– Jesteś słabszy ode mnie. Od kiedy to słabszy podporządkowuje sobie silniejszego?
– Słuchaj, Mazur. Zademonstrowałeś mi swoją siłę, ale jeszcze nie widziałeś mojej. Teraz na mnie kolej. Pokażę ci, co potrafię.
XII
Umorusany mały obdartus wyciągnął z rękawa wymięty bukiecik lawendy i położył na czerwonym granicie, wprost pod tablicą: OBYWATELOWI MININOWI I KSIĘCIU POŻARSKIEMU WDZIĘCZNA ROSJA, ROKU 1818. Okazały milicjant w zgrabnym mundurze trzepnął go bez złości po łbie:
– Spadaj, bo nogi z dupy powyrywam.
Obdartus prychnął bezczelnie, ale posłuchał rady i szybko opuścił Plac Czerwony.
Biały bukiecik lawendy jako siódmy z kolei spoczął na błyszczącym granicie. Już wcześniej ktoś obłożył cokół pomnika wspaniałymi wiązankami.
Zdziwił się milicjant: jakaś rocznica, czy co?
Z ławki na skwerku przy soborze wstał potężny mężczyzna w skórzanym płaszczu, zwinął gazetę i wyrzucił do betonowego śmietnika. Kulturny, psia jego mać… Ale w tym momencie milicjant zbaraniał: facet w skórze jakby zstąpił wprost z gazetowych stronic – to sławny lotnik, albo Walerij Czkałow, albo osobisty pilot Stalina Aleksander Chołowanow. Milicjant wyciągnął się jak struna, zasalutował. Skórzany oddał honory i skierował się ku samotnie zaparkowanej limuzynie. Punkt kontrolny, to połowa trasy, przed sobą mają drugie’tyle. Po drodze muszą uważać na pułapki, nie wkopać się, no i napisać wypracowanie. Nowicjuszka znów jest na szarym końcu. Chyba się spóźni na metę. Ale nie ma tragedii: w końcu nie jest w podstawowym składzie.
XIII
Siadaj – rozkazał Stalin.
– Dziękuję, postoję.
– Siadaj – powtórzył Stalin.
– Postoję.
Czasem zdarzy się taka sytuacja: przypadkowo zderzasz się wzrokiem z jakimiś nieznajomymi oczami. Najpierw żartem nie chcesz ustąpić. Potem zaczynasz się złościć, potem nie mrugając powiekami próbujesz go pokonać. Ulegnij! Mrugnij! Opuść wzrok! Opuść, powiadam! Skryj się za powiekami! Jesteś słabszy! Mrugnij, ścierwo, bo zabiję wzrokiem!
Stalin i Mazur też zaczęli półżartem, ale już po chwili sierść stanęła im na grzbiecie jak wilkom:
– Siadaj!
– Postoję!
Nagle Stalin poczuł się bardzo malutki. Jak krasnoludek w klatce z oszalałym tygrysem. Z tą różnicą, że pogromcę w klatce ubezpieczają pomocnicy z bosakami i strażacką sikawką. Za pasem pogromca ma rewolwer i stalowy pręt w garści: w razie komplikacji zawsze zdąży dźgnąć tygrysa w pysk. A towarzysz Stalin nie ma ani strażaków z sikawką, ani rewolweru, ani stalowego pręta. Zaschło mu w ustach tak, że nie może wypowiedzieć słowa. Wreszcie przełknął ślinę, opuścił wzrok. Po czym niespodziewanie odwrócił się w stronę Mazura i cichym głosem, nie wiadomo czy rozkazał, czy poprosił:
– Siadaj.
XIV
Każda tajna operacja ma swój kryptonim. Na przykład: „Burza”.
Oficerowie kręcą się po sztabie, o czymś dyskutują:
– W związku z „Burzą”…
– W przygotowaniach do „Burzy”…
– Na drugim etapie „Burzy” trzeba będzie…
Spróbuj odgadnąć, w czym rzecz. Dobrze, że przynajmniej rozmach przyszłej operacji jest wystarczająco wymowny:
– Trzy miesiące przed rozpoczęciem „Burzy” wojskowe uczelnie muszą przygotować 310.000 oficerów i dodatkowo 70.000…
Albo:
– W ramach przygotowań do „Burzy” na tamte tereny trzeba przerzucić parę milionów sztuk amunicji.
Słysząc o takiej skali planowanych działań wielu spraw można się domyśleć. Bo przecież obraz całości składamy z małych, fragmentarycznych informacji:
– Do Brześcia trzeba pilnie dostarczyć dziesięć tysięcy ton węgla i sześć tysięcy ton szyn kolejowych. Zbliża się „Burza”.
Tak już jest w każdej ściśle tajnej sprawie: w fazie pomysłu nadaje się jej sekwencję kilku liter, które odtąd wszystko tłumaczą. Które strzegą tajemnicy…
Aby konstruktorzy rusznicy przeciwpancernej i pocisku przeciwpancernego dalekiego zasięgu, a także rusznikarze, zbrojmistrze i snajperzy nie powracali nawet w poufnych rozmowach do istoty projektu, z góry przyszedł rozkaz: nazwać ten prototyp broni symbolem SA. I tylko tak.
– Jutro powinniśmy określić kąt nachylenia stycznej do toru SA.
– Dla maksymalnego zasięgu?
– Tak. Dla maksymalnego.
Krótko i węzłowato. A dla niewtajemniczonych czarna magia.
XV
Czasami, w cyrku zdarza się, że tygrys się zdenerwuje. Bywa, że się rozjuszy na oczach widzów, podczas przedstawienia. Wtedy możliwe są różne sposoby postępowania. Pierwszy, to skinąć na strażaków, by potraktowali awanturnika atmosferami z sikawek. Jak go łupną ze wszystkich stron, to mu się odechce podskakiwać! Jednak po takim prysznicu tygrys-buntownik przestaje się nadawać do cyrku i ląduje w ogrodzie zoologicznym.
Inny sposób, to poskromić bestię. Wyjaśnić wzajemne nieporozumienia. Zmusić do posłuszeństwa. Treser usuwa więc pozostałe zwierzęta i tu, na arenie poskramia niepokornego tygrysa. Przecież tak się nazywa jego profesja: pogromca tygrysów! A więc, do dzieła.