Stalin już dawno poznał odpowiedzi na prawie wszystkie pytania. Teraz, trapiony bezsennością, chciał tylko po raz kolejny, sam dla siebie, odtworzyć przebieg rozumowania. Żelazna logika Stalina doprowadza te przemyślenia niemal do końca… Niemal. Ma pewne wątpliwości związane z ostatnią kwestią – z formą sprawowania władzy. Chodzi o to, że formy mogą być dwie… Pierwsza: w każdym kraju może być sekretarz generalny partii komunistycznej, wtedy trzeba będzie podrzucić mu drugiego sekretarza… Weźmy przykład Hiszpanii. Generalnym sekretarzem będzie, rzecz jasna, La Pasionaria – ognista i nieugięta Dolores Ibarruri. Któżby inny? Ale już drugiego sekretarza trzeba będzie jej dobrać. Wyhodować i podrzucić. W Bułgarii sekretarzem generalnym będzie towarzysz Dymitrow. A drugiego sekretarza trzeba będzie przygotować. Jest jedna fajna dziewucha w grupie bułgarskiej… W Polsce sekretarzem generalnym… No właśnie, kto w Polsce? A czy to nie wszystko jedno, kto zostanie gensekiem? W końcu gensek nie jest najważniejszy…
Drudzy sekretarze… Wyznaczać tylko tego, kto zaznał smaku krwi. Kto sam zagryzł poprzedniego przewodnika stada… Bojownicy grup specjalnych przejdą szkołę rzeczywistej walki o władzę. Osobiście zlikwidują przywódców wyzwalanych krajów, po czym zajmą ich miejsca…
Drudzy sekretarze…
A może mimo wszystko królowie? Rządzić dziesiątkami i setkami milionów, to piekielna harówka. Trudno wymyślić coś gorszego. Rządzący muszą mieć jakąś rekompensatę za wkład pracy. Od każdego według jego możliwości, każdemu według zasług. Ale jak to pogodzić, żeby nie spłoszyć tłumu? Da się zrobić! Niech rządzący nazywają się drugimi sekretarzami. Oficjalnie. Tymczasowo. Natomiast poufnie będą nosić właściwe tytuły… Kiedyś, w dalszej przyszłości, można będzie doprowadzić do utożsamienia zewnętrznej formy z wewnętrzną treścią… Przecież zniesiono pieniądze. Bo pieniądze są źródłem całego zła. Zamiast pieniędzy wprowadzono sowznaki – radzieckie znaki płatnicze. Bez tego trudno się obejść. Ale ponieważ nie sposób nawet wymówić tej nazwy, dlatego uznano rozsądnie, żeby zamiast wymyślnego: sowznaki, nazwać te cholerne papierki – pieniędzmi.
Zniesiono ordery. Żeby zapanowała równość, żeby nie wywyższał się jeden z drugim. Prawidłowo. Ale przecież trzeba jako wyróżniać najlepszych. W tym celu wprowadzono odznaczenia, które nazwano orderami.
Zniesiono funkcje ministrów. Precz z burżuazyjnym nazewnictwem! Zamiast ministrów wprowadzono komisarzy ludowych. Ale żeby to lepiej brzmiało, trzeba będzie narkomów nazywać ministrami.
Ambasadorów też już nie ma. Miejsce ambasadora zajął polpred – przedstawiciel polityczny. Miejsca oficerów zajęli krasnyje kamandiry. I nie ma generałów. Ale jakże tak bez nich? Jakże to bez lampasów i złotych naramienników? Bez ministrów i ambasadorów? Jakże to bez cara?
Stalin podchodzi do brązowego kanciastego sejfu, wyjmuje kopertę ostemplowaną pięcioma pieczęciami. Spogląda za okno na czubki jodeł, po czym ciska kopertę do płonącego kominka. Następnie bierze czystą kartkę papieru, uśmiecha się pod wąsem, pisze coś grubym granatowym ołówkiem, składa kartkę na cztery i wsuwa do świeżej koperty…
W grupie hiszpańskiej ostatnie wypracowanie.
Dzisiaj żadnych utrudnień: siedź sobie spokojnie i pisz. Przez sześć godzin. Każda dostała dwa zeszyty, wszystkie z nadrukiem ŚCIŚLE TAJNE. Kartki ponumerowane. Każdy zeszyt przeszyty wzdłuż grzbietu dwoma cienkimi sznurkami. Sznurki związano, a supełek zalano łąkową pieczęcią Instytutu Rewolucji Światowej. Nie wyrwiesz ani kartki. Jeden zeszyt to brudnopis. Drugi przeznaczony na właściwe wypracowanie. Do sprawdzenia idą oba. Brudnopis może się okazać ważniejszy niż czystopis. Osoba sprawdzająca chce poznać tok rozumowania autorek…
Dziewczyny otworzyły zeszyty. Czekają.
Zastępca dyrektora Instytutu Rewolucji Światowej towarzysz Chołowanow złamał kolejne pieczęcie na szarej kopercie przeszytej czerwoną nitką, wyjął ze środka kartkę:
– Temat wypracowania…
Chołowanow przeleciał szybko wzrokiem, nie uwierzył, chciał cofnąć się do początku ale zakrztusił się, zakasłał, zupełnie jak kasjer w GOSBANKU. W końcu zapanował nad sobą. Chrapliwie wypuścił powietrze z płuc i oznajmił obcym głosem:
– Temat wypracowania: „Gdybym była carycą”.
Rozdział 11
I
Noc. Cały kraj pogrążony we śnie. Ale towarzysz Stalin czuwa. Nie śpi po nocach, strzegąc pokoju w ojczyźnie. Wieczny wartownik.
Towarzysz Stalin ma masę spraw na głowie. Dzisiaj sprawdza wypracowania. Upaja się lekturą. Zuch dziewczyny. Prymuski! Jego serce napełnia się dumą. Napisane czyściutko, gramatyka doskonała, charakter pisma wzorowy. Nawet brudnopisy czyta się z prawdziwą przyjemnością, no a ostateczna wersja!… Jakby sam Puszkin to pisał. Dlatego Moskwa śpi, a towarzysz Stalin nie może się oderwać od zeszytów: mądre gówniary, i tyle. Postanowił czytać bez zaglądania do nazwisk. Chciał rozpoznać każdą z osobna po stylu narracji, po sposobie myślenia…
Miał poważny problem: które wypracowanie uznać za najlepsze?
II
Pojawili się dodatkowi snajperzy. Dziewczyny.
Kiedy pocisk o wadze 64 gramów uzyskuje prędkość początkową 1.012 m/s, to siła odrzutu jest naprawdę potężna. Co prawda na kolbie umieszczono specjalny amortyzator, ale i tak odrzut może przetrącić obojczyk. Trzeba maksymalnie dociskać kolbę do ramienia, żeby ramię odskakiwało razem z kolbą i nie było narażone na uderzenie. A strzelcami powinni być wyłącznie dwustukilogramowi faceci. Tymczasem jakiś matoł kieruje do tej roboty dwie dziunie wagi piórkowej. Cóż, na głupotę nie ma lekarstwa!
III
Stalin zakończył pracę. Postawił ostatnie oceny: piątka za wyłożenie tematu, piątka za gramatykę. Odsunął na bok stosik zeszytów. Ziewnął, przeciągnął się. I raptem się zorientował. Gwałtownym ruchem przysunął zeszyty. Jeszcze nim zdążył je przeliczyć, wypełniła go spokojna tygrysia wściekłość, klasyczne bezobjawowe rozjuszenie:
– Chołowanowa do mnie.
IV
Dobiegają końca ostatnie próby systemu uzbrojenia SA. W pobliżu, niecałe sto metrów, nadal trwa szkolenie snajperów.
Dziwi się Makary: po co dziewczyny do tej roboty? Jedna z nich wydała mu się znajoma. Drobniutka, oczy jak u ważki. Odrzut rusznicy przemieszcza ją przynajmniej metr do tyłu, cała musi być w siniakach, ale nie można oderwać jej od broni. Aż piszczy z zadowolenia.
V
Nie wiadomo skąd, lecz Stalin z góry wiedział, że w kupce brakuje dwóch zeszytów. I wiedział jakich. Sześć wspaniałych wypracowań i sześć brudnopisów. Znakomicie. Lecz po tej ostatniej pannie, rezerwowej, spodziewał się, sam nie wie dlaczego, czegoś niestereotypowego.
No i gdzie ta niezwykłość? Przeliczył zeszyty:…dziesięć, jedenaście, dwanaście. Sześć wypracowań, sześć brudnopisów. A co zrobiła siódma?
– Można, towarzyszu Stalin?
Jakby go nie dostrzegał. Milczy. Z zasady na nikogo nie podnosi głosu. Nigdy. Gdy jest wściekły, odwraca się, spaceruje, patrzy za okno albo pod nogi, majstruje przy fajce, długo ją rozpala. To wszystko po to, by opanować gniew, ukryć jego przejawy. Ale Chołowanow dobrze zna to pedantyczne czyszczenie ustnika. Błyskawicznie ocenił sytuację. Już wie, że popełnił błąd. Trzeba było od razu zameldować, co i jak… Teraz najważniejsze – to nie tłumaczyć się.
Stalin milczy, sapie, przedmuchuje ustnik, czyści go wyciorem i znów przedmuchuje.
Chołowanow też milczy.