VI
Zamknęły się szklane drzwi.
Siedem dziewcząt znajduje się w dużej owalnej sali. Ściany w całości pokrywają olbrzymie lustra. Z sufitu pada mocne światło. Wszystko błyszczy się i mieni. Tylko drzwi wejściowe naruszały tę świetlistą monotonię. Ale oto zamknięto je i teraz nawet trudno odgadnąć, gdzie się znajdują.
Trening trwa dokładnie godzinę. Na dźwięk gongu należy sobie wyobrazić, że jest się królową lub carycą.
Jeszcze całkiem niedawno w tej samej sali lustrzanej każda z nich musiała sobie wyobrazić, że jest drugim sekretarzem Hiszpańskiej Partii Komunistycznej. Oficjalnie bratnimi partiami kierują pierwsi sekretarze, wybrani z miejscowych towarzyszy. W rzeczywistości o wszystkim decydują drudzy sekretarze. Zainstalowani przez Moskwę. Właśnie ich role odgrywały dziewczyny w sali lustrzanej. Każda z nich jest aktorką. Równocześnie wobec pozostałych pełni rolę widza i sędziego. Na tej lekcji nie stawia się stopni. Każda i bez ocen wie, ile jest warta na tle koleżanek.
Dziś jest podobnie, choć z nieznanych przyczyn ktoś wprowadził zmianę do programu przygotowań. Teraz trzeba zagrać nie drugiego sekretarza, ale królową lub carycę.
Nie myślcie, że to proste, przez godzinę udawać carycę! I niech się wam nie wydaje, że grać carycę jest łatwiej niż drugiego sekretarza. Wiadomo, że żadna caryca nie miała takiej władzy, jak drugi sekretarz bratniej partii komunistycznej, a mimo wszystko rola królowej lub carycy nie jest prosta. Zadanie dodatkowo komplikuje fakt, że w sali przebywa nie jedna caryca, ale siedem naraz.
Chociaż ta siódma w zasadzie się nie liczy. Wkrótce mają ją wyrzucić z grupy. Nie umie się znaleźć w kolektywie. Wszystko robi po swojemu. Nic jej nie pasuje. Niedawno pisały wypracowanie: „Gdybym była carycą”. Ledwie towarzysz Chołowanow odczytał temat, ledwie pootwierały brudnopisy – a ta, nie tknąwszy brudnopisu, skrobnęła coś raz-dwa w głównym zeszycie, rzuciła Chołowanowowi na biurko i wyszła.
Teraz podobnie. Rozległ się gong, wszystkie przybrały majestatyczne pozy, tylko ona uśmiecha się pogardliwie, dając wszystkim do zrozumienia, że nie zamierza uczestniczyć w tym przedstawieniu.
VII
Fajka długo nie chciała się dać oczyścić. Ale wszystko ma swój koniec. Stalin schował cybuch w prawej kleszeni frencza i dopiero w tym momencie skierował zdziwiony wzrok na Chołowanowa: ach, jesteście już, a ja nawet nie zauważyłem.
Chołowanow podjął grę, biorąc winę na siebie. Udając, że wszedł bez pozwolenia, pyta:
– Można, towarzyszu Stalin?
– Proszę, wejdźcie. Towarzyszu Chołowanow, wezwałem was w następującej sprawie. Niepokoi mnie stan rzeczy w grupie szwedzkiej.
Ten chwyt również nie jest obcy Chołowanowowi: Stalin dusi w sobie gniew, ale po pierwszych słowach może nastąpić nowy wybuch. Dlatego zaczyna z dystansu.
– Towarzyszu Stalin, myślę, że nie ma powodów do niepokoju o grupę szwedzką. Zdarzają się pewne problemy, są wpadki, ale wszystko na bieżąco korygujemy, w ramach normalnego cyklu szkoleniowego.
– A co słychać u naszych Greków?
– W grupie greckiej wszystko w normie. Jedną dziewczynę powinniśmy zdyskwalifikować za złamanie dyscypliny.
– Tak?
– Samowolne oddalenie.
– Na jak długo?
– Czterdzieści sześć minut.
– Dyskwalifikujcie, ale według procedur zachowania tajności.
– Procedura jest przestrzegana, raport w sprawie egzekucji gotowy, przedstawię jutro.
– Dobrze. Możecie iść… Chociaż nie, zaczekajcie. Mam jeszcze jedno pytanie…
A jednak! Chołowanow cały się sprężył. Wewnętrznie. Na zewnątrz – chodząca beztroska: o co chodzi?
– Powinno być czternaście zeszytów z wypracowaniami grupy hiszpańskiej.
– Trzynaście, towarzyszu Stalin. Ona nie korzysta z brudnopisu.
Chołowanow stara się mówić tak, jak mówi sam Stalin: maksymalnie jasno, maksymalnie zwięźle, oszczędzając słowa i czas. Dlatego w ramach oszczędności nie nazwał po imieniu tej, która nie korzysta z brudnopisu, tylko skrótowo określił ją zaimkiem. Nie wiedzieć czemu uznał, że mówiąc o niej można darować sobie objaśnienia. Że towarzysz Stalin i tak dobrze wie, o kogo chodzi, dobrze wie, że domyśla się kto jest zdolny do takich ekscesów.
I rzeczywiście, Stalin nawet nie zauważył, że imię tej, która wbrew zasadom nie korzysta z brudnopisu, w ogóle nie padło. Obaj wiedzą, że rozmowa toczy się na jej temat. Nie mają co do tego wątpliwości.
– Dobrze, towarzyszu Chołowanow, załóżmy, że nie korzystała z brudnopisu. Ale w takim razie powinno być trzynaście zeszytów. Gdzie trzynasty zeszyt?
– Towarzyszu Stalin, nie poradziła sobie z tym zadaniem. Jej wypracowanie jest niezadowalające.
– O tym decyduję ja. Gdzie zeszyt?
I Chołowanow zrozumiał, że jest uratowany. Kiedy dostał pilne wezwanie na Kreml, przed oczami stanęło mu sto tysięcy pytań na które Stalin może zażądać natychmiastowej odpowiedzi. Bądź tu mądry, spróbuj wykombinować, po co Stalin wzywa do siebie o trzeciej nad ranem! Spróbuj spamiętać tysiące swoich podwładnych i multum zawikłanych kombinacji, w które każdy jest wciągnięty z woli Stalina. Spośród tysięcy spraw spróbuj wybrać tę jedyną, właściwą w danej chwili… Otworzył ogromny sejf z dokumentami kategorii „Ściśle tajne. Specjalnego znaczenia”, prześlizgnął się wzrokiem i zamknął sejf. Otworzył drugi z dokumentami kategorii „Ściśle tajne”. Znowu przeleciał wzrokiem z góry na dół po tysiącach akt. Na ślepo sięgnął po zeszyt krnąbrnej dziewuszki z wypracowaniem „Gdybym była carycą”, zamknął sejf, opieczętował osobistą pieczęcią i pognał na Kreml.
Teraz, kiedy Stalin wyciągnął władczo rękę i groźnie spytał: „Gdzie zeszyt?”, Chołowanow wsunął dłoń do aktówki i jak wielki czarodziej wyjął to, co w niej miał, to, czego od niego żądano.
Wiedział, że gdyby nie zabrał zeszytu, Stalin nie słuchałby żadnych wyjaśnień. Nie zamierzałby oczekiwać posłańca, który dowiezie kajecik na Kreml. Chołowanowa czekałyby za drzwiami kajdanki – i egzekucja o świcie.
Tym razem udało się.
VIII
Nie można powiedzieć, żeby nowa nie chciała być królową. Bardzo chciała. Ale królową prawdziwą, nie udawaną. Brzydziło ją naśladowanie królowej. Jakiś wewnętrzny odruch nie pozwalał jej pajacować. W owalnej sali lustrzanej nie ma kątów, ale jeden fotel jest bardziej oddalony od pozostałych. Wspaniały fotel, jak z buduaru Ludwika XIII. Zasiadła więc w tym fotelu, podparła głowę i spogląda na swoje majestatyczne i upozowane koleżanki, nie okazując zainteresowania ani dezaprobaty. Po prostu obserwuje wszystko na chłodno, wiedząc już, że nie potrafi odnaleźć się w kolektywie, że tym razem jej nie wybaczą i na pewno wywalą z grupy.
IX
Stalin ujął zeszyt ostrożnie, z namaszczeniem, jak wielki mistrz, który bierze w dłonie pracę ukochanego ucznia: zobaczmy, co tym razem… Przeszedł z zeszytem do okna, tak, by obejrzeć go w świetle reflektorów zza szyby, a przy tym odwrócić się tyłem do Chołowanowa.
Niecierpliwie kartkował czyste strony. Zaczął od końca, z góry wiedząc, że prawie wszystkie będą czyste, że z powodzeniem wystarczyła jej pierwsza strona. Ale trzeba się przekonać na własne oczy. No, rzeczywiście, jednej strony było aż nadto.
Tylko jedno zdanie. Rozciągając przyjemność w czasie, Stalin odczekał dwie chwile, zanim zapoznał się z zapisem.
Przeczytał.
I rozpromienił się.
Nigdy nikomu nie okazywał uczuć. Teraz też nieprzypadkowo odwrócił się od Chołowanowa. Oczekiwał niespodzianki i nie chciał okazać żadnej reakcji.
I sądził, że nie okazał.
Ale Chołowanow, patrząc na jego plecy, zrozumiał w lot: towarzysz Stalin promienieje.