Minęli wąwóz z czerwonego granitu, z brzozami i jodełkami nad urwiskiem. Jest i dębowy zagajnik, poprzerastany leszczyną.
Przemierzają niewielki tunel i nagle dają nura w boczną odnogę. Schodzą w głąb. Metrobudowa wykonała robotę na medal, wykuła w skałach tunele jak pod Moskwą. Tyle że mocniejsze. Pod ziemią skład stopniowo rozwija pełną prędkość. Maszynistów na powierzchni obowiązuje ścisły zakaz ujawniania możliwości lokomotywy, ale tutaj, w tunelu, mogą wycisnąć z niej ile fabryka dała. I już z naprzeciwka nadlatuje zalana światłami stacja. Wypisz, wymaluj – metro „Majakowska”. Tylko nazwa inna: „Moskwa-600”. Towarzysz Stalin lubi stację „Majakowska”, docenia jej imponujące rozmiary, przestrzeń, lekkość konstrukcji, rozmach, bogactwo. Nie przypadkowo zgarnęła tyle nagród na międzynarodowych targach i wystawach. Całkiem zrozumiałe, że w rezerwowej stolicy ZSRR powtórzono te same chwyty architektoniczne.
NACZSPECREMBUD-12 płynnie zatrzymał się przy peronie z szarego granitu. Nastia wyszła z wagonu, rozejrzała się wokoło. No, tak. Hala główna szersza niż w Moskwie. I wyższa. I inna mozaika pod sufitem. Też ładna. Jeżeli policzyć wszystkich ludzi na peronach, zbierze się dobra setka. Ale ludzie giną w tej przestrzeni. Niewiarygodna rozległość podziemnego pałacu, lekkość strzelistej kolumnady, wysokość zalanych światłem sklepień – to czyni z ludzi krasnoludków. Stąd wrażenie, że stacja jest prawie wyludniona.
NACZSPECREMBUD wysadził swego jedynego pasażera i popłynął przed siebie, w podskalne nieznane. Na jego miejsce wtoczył się towarowy ze skrzynkami.
Sympatyczny lejtnant zasalutował Nasti:
– Lejtnant Szadrin. Dzień dobry. Czy speckurier KC Feniks?
– Dzień dobry. Jestem Feniks.
– Mogę zobaczyć legitymację?
Nastia podaje mu chusteczkę jedwabną z pieczęcią Komitetu Centralnego i niezmywalnym podpisem towarzysza Stalina.
– Macie prawo, Feniks, poruszać się tutaj bez ograniczeń. Odprowadzę was.
Przerzucił przez ramię jej szynel, wziął wojskowy plecak: proszę za mną.
Bezszelestne schody ruchome wyniosły ich do sali z błyszczącego szarego granitu. W ścianach widać szerokie, czarne szczeliny. Niby taka estetyka, ale Nastia wie, że to strzelnice. Ze skalnych zagłębień każdy jej ruch śledzą z zaciekawieniem drapieżne lufy wielkokalibrowych lotniczych kaemów SzWAK. I chciwe oczy celowniczych. Nastia uśmiecha się w kierunku strzelnic: zasyłam płomienne pozdrowienia!
Przepastna sztolnia dźwigu osobowego prowadzi z podziemnej sali do góry, do bunkrów roboczych. Gdy kabina jest w górze, wówczas możliwości wydostania się z granitowej pułapki są równe zeru. Brzęknęła winda, rozwarły się drzwi, bezszelestnie zasunęły się za Nastia i lejtnantem. Winda najzwyklejsza pod słońcem, na jakieś trzydzieści osób. Nie ma tylko panelu z przyciskami. Prędkość imponująca i w ogóle wrażenie jak w drapaczu chmur, gdzie pasażer w windzie szybkobieżnej doznaje nieprzyjemnych przeciążeń.
Winda stanęła. Drzwi otworzyły się. Znów znaleźli się w przestronnej sali: jedne pancerne drzwi, dziesięć strzelnic z każdej strony. Granit tym razem czerwony. Teraz wylegitymowano nie tylko Nastię, ale i towarzyszącego jej lejtnanta. Skontrolowano ich bardzo sprawnie, po czym przepuszczono przez pancerne drzwi, do labiryntu podziemnych galeryjek, korytarzy i przejść. Przecięli jeszcze jedną efektownie sklepioną salę marmurową, skręcili w prawo, potem w lewo. Znaleźli się w bardzo szerokim korytarzu, wyłożonym zielonymi i białymi kamieniami. Na ścianach mozaiki: wodzowie nad mapami; dowódcy obserwujący pole bitwy; wygłodzeni proletariusze wszystkich krajów obalający nienawistnych kapitalistów; żołnierze Armii Czerwonej na defiladzie; żołnierze Armii Czerwonej w śmiertelnym zwarciu na bagnety.
– Idźcie tam, korytarz 66-K. Do widzenia. Ja mam zakaz wstępu.
XIII
Za pancernymi drzwiami czekał na nią Szyrmanow, dowódca specgrupy, pomocnik Chołowanowa.
Znowu otacza ją pajęczyna niekończących się podziemnych przejść. Nastia zwróciła uwagę, że każdy korytarz ma odmienną kolorystykę. Tu podłoga też jest w szachownicę, ale czerwono-białą. Każdy korytarz stanowi jakby ulicę, od której na prawo i lewo odchodzą malutkie, czyściutkie zaułki. Skręcają w jeden z nich. Po obu stronach drzwi obite skórą. Przy jednych kręci się żołnierz, przykręca śrubokrętem mosiężną tabliczkę. Nie ma na niej stopnia, imienia ani nazwiska, tylko kryptonim: Tow. FENIKS. Żołnierzyk wyprostował się, salutuje zamaszyście. Co prawda mijają go cywile, ale chłopak już wie, że takie skromne bluzy bez dystynkcji tutaj noszą najgrubsze ryby.
Gabinet jest czysty i jasny. Nastia w pierwszej chwili nie zorientowała się, czego jej brakuje. A brakuje okien. Całe ściany, od podłogi do sufitu, kryje okładzina z ciemnego korka. Pod jedną ścianą biblioteka z jej ulubionymi książkami. Ktoś zadał sobie trud, by wniknąć w jej gusta. Po przeciwnej stronie – mapy świata, Europy i Hiszpanii. Osobno wisi wielka mapa Basenu Śródziemnomorskiego. Na podłodze dębowy parkiet. Duży i gruby dywan, bez wątpienia we wzory afgańskie. Szeroki stół. Na stole bateria telefonów, wśród nich „kremlówka” i aparat na korbkę. Wielka staroświecka kasa pancerna. Poznaje na pierwszy rzut oka: przedrewolucyjna, wyprodukowana w Putiłowce.
Sejf jest zamknięty.
– Co z kluczem?
– Gryf twierdzi, że potraficie otworzyć bez klucza.
Skinęła, że chce zostać sama. Rozejrzała się. W bocznej ścianie gabinetu – troje drzwi. Za pierwszymi mały pokoik: szafa, proste łóżko, ale przykryte kocem z wielbłądziej wełny. Za drugimi niewielka łazienka: toaleta i prysznic. W trzecim pomieszczeniu coś na kształt kuchni: półki do sufitu, a na nich roczny zapas rozmaitych butelek, konserw, wojskowych racji żywnościowych w srebrzystej folii.
Nastła zrzuciła ubranie i weszła pod prysznic. Uwielbia biczować się strumieniami przeraźliwie lodowatej wody na zmianę z wrzącą i znów zimną i znowu gorącą. Lubi mocne ciśnienie wody. Lubi szorstkie myjki, drapiące jak stalowe szczotki. Szkoda, że nie ma tu łaźni parowej i czystego, zamarzniętego jeziora z dużą przeręblą.
Długo wyciera się szorstkim ręcznikiem, a potem długo odpoczywa w skórzanym fotelu z wysokim oparciem. Ogląda mapę Hiszpanii.
Dębowy stół przykrywa zielone sukno. Zieleń odpręża wzrok. Relaksuje. Gabinet urządzony po spartańsku. Nie ma żadnych zbędnych sprzętów. Lecz na bliższe jego poznanie przyjdzie czas. Na razie Nastia ma ochotę ruszyć w miasto. Nieznane. Podziemne. Podskalne. Same tabliczki na drzwiach są godne uwagi. Na sąsiednich zdążyła dostrzec: Tow. ZWIERZ. Z pewnością nie brakuje tu bardziej wyrafinowanych kryptonimów.
Jak tu nie ekscytować się miastem, które czeka taka przyszłość? Kto z was miał okazję przechadzać się cichymi zaułkami przyszłej Stolicy Świata?
XIV
Łazi po korytarzach. Snuje się bez celu. Spaceruje, uśmiecha się do siebie, przemierzając puste przestrzenie. Cisza. Czasami ktoś przetnie korytarz albo rozlegną się czyjeś kroki. W niektórych zaułkach trwa gorączkowa krzątanina, kręcą się mundurowi i cywile, ale wystarczy skręcić za róg – i znowu cisza. W razie potrzeby można tu umieścić nieprawdopodobną liczbę ludzi. Zgromadzonych tu zapasów starczyłoby na długie lata, a przecież w każdym pokoju jest jeszcze osobny składzik. Gabinety, gabinety… Gabinety bez końca. Drzwi na korytarzu – jak łuski na grzbiecie ryby. W większości pozamykane i opieczętowane. Kurz pokrywa łąkowe pieczęcie. Zbudowano, opieczętowano, a jak przyjdzie potrzeba – zostaną otwarte.
Nastia odkryła masę ciekawych miejsc. Widziała centrum sportowe z pływalnią, potem jeszcze jedno, ale tu basen był pusty. Znalazła restaurację, potem drugą.
A potem wymarłą stołówkę: w ciemnościach piętrzyły się stosy poskładanych żołnierskich stołów. Czasem natrafiała na jakiś sklep. I znowu sklepienia, przejścia, korytarze, niezliczone drzwi. Potem zaczęły się korytarze bez granitu i marmuru. Po prostu szary beton. Jakby człowiek z centrum miasta trafił na przemysłowe peryferie. Wszędzie tylko jakieś rury i kolorowe kable. Nie ma żywej duszy. Korytarze rozbiegają się we wszystkich kierunkach. Niby nie ma żadnego racjonalnego powodu do obaw, niemniej ta pustka działa przygnębiająco. Dobra, czas wracać. Dużym ułatwieniem byłyby rozwieszone plany tego labiryntu ze strzałką: tu się znajdujesz. Ale nie ma takich schematów. Zabronione. Zresztą nie do każdego korytarza jest dostęp. Tam krata, jak zapora na Wołdze. Tu znowu wartownik zastawia przejście bagnetem: zakaz wstępu! Jeżeli okaże dokument, wpuszczą ją. Ale dokąd? I kolejny korytarz prowadzący diabli wiedzą dokąd, w mrok i ponurą, mokrą zimnicę. Kropla oderwała się z sufitu. Pummm! Nie ma najmniejszej ochoty wtykać tam nosa. Nastia pokręciła się tu i tam, wróciła w znajome miejsca. Oto i czerwono-biały korytarz, oto i gabinet. A jednak żal, że nie ma okien. Przydałyby się.