Выбрать главу

I pogrążył się w lekturze.

IX

Gryf nie stawia oporu. Nastia odwraca go na plecy. Tak wygodniej całować. Nie sprzeciwia się. Ale i nie odwzajemnia pocałunków.

X

Kapitan Aleksander Iwanowicz Jurin miał rozkaz zboczyć ze szlaku, dopłynąć w ustalone miejsce, o określonej godzinie zastopować diesle i zejść pod pokład. Poinformowano go, że chodzi o zdjęcia hydrograficzne. Kto prowadzi te badania i po co – tego mu nie wyjaśniono: rób, co do ciebie należy! Kapitan precyzyjnie odmierzył czas postoju, po czym ze sternikiem i nawigatorem wrócił na mostek i, nie włączając świateł pozycyjnych, skierował drewnowiec na właściwy kurs.

Już po kilku godzinach kapitan odczytał wskazania licznika gorącej wody. Nie było żadnych wątpliwości. Statek opuściło około trzydziestu tajnych pasażerów. Zużycie gorącej wody praktycznie spadło do zera.

Ciekawość to potęga. A może by tak wślizgnąć się nocą po cichutku do korytarza „A”. Niewiele trzeba, żeby wyczuć, kto tam był i w jakim celu…

XI

Ogarnia ją złość, wściekła złość puszystego polarnego husky. Dopiero teraz zrozumiała przyczynę tamtej wściekłości: biała syberyjska suka domagała się miłości. Nastia pragnie tego samego. Nie potrzebuje namiastki uczuć. Chce mieć Gryfa całego i na zawsze. Dlatego kąsa delikatnie, ale zaraz ogarnia ją histeryczna gorączka. Gryf ją hamuje. Zaciska wargi, nie odpowiada na jej pocałunki. Chce wyzwolić w niej tę zaślepioną wściekłość. Lubi to robić. I potrafi.

Ma jeszcze jeden powód, by nie odwzajemniać pocałunków. Ona najzwyczajniej w świecie nie potrafi się całować. Nikt jej tego nie nauczył. Bardzo go to podniecało i spokojnie, powoli, metodycznie upajał się jej niewinnością.

XII

Ściśle tajna narada. Temat: „Likwidacja Trockiego”.

Przewodniczy ludowy komisarz spraw wewnętrznych i generalny komisarz bezpieczeństwa państwowego towarzysz Beria. Poza nim jest jeszcze trzech uczestników: zastępca ludowego komisarza spraw wewnętrznych, szef Głównego Zarządu Obozów NKWD ZSRR, komisarz bezpieczeństwa państwowego pierwszego stopnia towarzysz Zawieniagin, szef specgrupy likwidacji zagranicznych, starszy major bezpieczeństwa państwowego towarzysz Seriebriański oraz były szef Wydziału Zagranicznego OGPU, komisarz bezpieczeństwa państwowego drugiego stopnia towarzysz Trilisser.

Gapią się jeden na drugiego. Dlaczego Stalin-Dupalin właśnie im polecił stawić się nad Seligerem? Obecność Berii jest zrozumiała. Ale co tu robi Zawieniagin? Co szef Gułagu może mieć wspólnego z likwidacją Trockiego? Chociaż może, przecież jest zastępcą Berii. A Trilisser? Skąd ten niespodziewany awans? Inna sprawa, że jeszcze całkiem niedawno wszyscy czterej przechadzali się z kostuchą pod ramię. Gdyby Jeżów został kilka tygodni dłużej u władzy, nie byłoby Ławrentija Berii wśród żywych. Zostałyby tylko żywe o nim wspomnienia. A Zawieniagin? Już po odejściu Jeżowa otarł się o pluton egzekucyjny. Trilisser i Seriebriański są w jeszcze zabawniejszej sytuacji: nie zdjęto z nich wyroków śmierci. A zatem, towarzysze… Jak najlepiej zlikwidować Trockiego?

XIII

Rozszalały się żywioły. Fale biją o brzeg. Wiatr gwałtownie wieje od morza. Leje jak z cebra… Ale im jest ciepło, a nawet gorąco. Rozgrzali się pod żaglem. Dziewczyna cała kipi, jak sztormujące morze. Oplata Saszę-Gryfa gorącymi udami. Gryf delikatnie odwzajemnia ukąszenia i wie, że już czas.

XIV

Nieopisane piękno. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności niedostępne brzegi nad Seligerem są ścisłym rezerwatem przyrody. To dobrze. Znacznie ułatwia kamuflaż. Makary-filmowiec rozpakowuje optykę, niespiesznie wyciąga z futerału wielką nową rusznicę przeciwpancerną typu SA.

Razem z nim jest dowódca specgrupy Szyrmanow. Z potężną niemiecką lornetką.

– Widzisz wszystkich?

– Widzę.

– Rozpoznajesz?

– Beria, Zawieniagin, Trilisser, Seriebriański.

– Nie pomylisz się?

– Nie.

– Sprawdź jeszcze raz. – Szyrmanow rozkłada przed Makarym zdjęcia. Cała czwórka sfotografowana en face i z profilu. Makary nie potrzebuje się przyglądać. Jest przygotowany da wykonania eksperymentu.

– Pytam po raz ostatni: nie pomylisz się?

– Nie.

– No, to ładuj.

XV

Prawą ręką ścisnął jej policzki, rozwarł szeroko usta. Ścisnął tak mocno, że jęknęła. Miał dość jej niewprawnych pocałunków i wprawnego gryzienia. Przed taką natarczywością mógł się bronić tylko całując samemu. Natura szczodrze go obdarzyła. Mógł całować bez ograniczeń.

Raptem zapadła się w otchłań. Poprowadził ją w pocałunek jak wprawny tancerz. Poszła za nim śmiało, jak się idzie za kimś doświadczonym, ufając w jego talent i umiejętności. Składał jej w darze pocałunek z gatunku tych, których się nie zapomina. Składał go z królewską hojnością. Chciało jej się krzyczeć, chciała się z nim podzielić wrażeniem jak jest jej dobrze. Musi mu powiedzieć, ale nie jest w stanie wypowiedzieć ani słowa. Usta jej wypełnia jeden nie kończący się pocałunek.

XVI

Obudził ją o świcie.

Ledwie zasnęli objęci – pobudka. Na sen zostało im trzydzieści minut. Przebudził się sam. Zawsze otwiera oczy dokładnie w tej chwili, którą wyznaczył sobie przed zaśnięciem.

Ona też ma wyćwiczony ten nawyk. Ale tym razem nie obudziła się sama z siebie. Po prostu zasypiając zapomniała dosłownie o wszystkim: o sekretnej misji, a nawet o tym, że jest na obcym brzegu, w kraju wroga. Nie obudziła się, gdyż nie wyznaczyła sobie pory pobudki. Gdyby nie Gryf, przespałaby tak cały dzień. Teraz dopiero co pogrążyła się we śnie, a już Gryf próbuje ją budzić. Ale opiera mu się przez sen:

– Saszeńka, może już wystarczy, co? Proszę cię, daj mi chwilę pospać…

Gryf potrząsa ją za ramię: dość tego spania, czas się zwijać, dopóki nas nie nakryli.

Ocknęła się z ciężką głową. Ech, żeby tak można się wyspać. Znaleźć się na powrót w przytulnej kajutce. Do diabła z czarodziejskimi naukami. I tak wszystkiego człowiek się nie nauczy. Spędzić kilka godzin pod prysznicem i spać, spać, spać…

– Hej, obudzisz się, czy nie?!

Wyjrzała spod łódki. Ta cholerna rzeczywistość! A tak dobrze było we śnie. Trzeba przyznać, że na wyspach śródziemnomorskich też bywa czasem naprawdę obrzydliwie. Rzadko, ale bywa. Niskie, postrzępione chmury. Przenikliwy wiatr. Siąpiąca mżawka. Nieprzyjazne fale.

Gryf uśmiecha się do niej:

– Ale z ciebie szatanica!

– Z ciebie, Sasza, też niezły numer! Oboje wybuchnęli śmiechem.

– Dziękuję ci, Gryf, za lądowanie, za tę noc, za zapewnienie mi bezpieczeństwa. Chcę cię za to wynagrodzić.

Infantka hiszpańska omiotła spojrzeniem pustą plażę. Potrzebuje miecza. Ale na białym piasku nie ma mieczy. Tylko łódki wywrócone do góry dnem. Trudno. Podniosła z piasku kotwicę: trzy zespawane pręty z wygiętymi w kształcie haków końcami. Tak zwany kot.

– Wyróżniłeś się, Gryfie, zapewniłeś mi bezpieczeństwo, dowiozłeś mnie do mego królestwa. Dlatego – na kolana!

Gryf nie zrozumiał, ale usłuchał. Nie wiadomo, na serio, czy półżartem. Opuścił się na jedno kolano. Potężny chłop, nawet klęcząc przerasta Nastię.

Położyła potrójną kotwicę na prawe ramię, po chwili na lewe i znów na prawe. Ktoś z boku pomyślałby: para obdartusów w strugach deszczu zabawia się kotwicą.