Ale nikomu jakoś nie przyszło do głowy, żeby pootwierać cele i zainstalować fontannę. Dlatego czarodzieja konwojowano nie obok srebrzącej się wody, lecz wzdłuż budek strażników. Prowadzili go tak, jak prowadzi się śnieżną panterę, na smyczach: skórzana obroża na szyi i stalowe linki przytrzymywane przez dwóch klawiszy. Gdyby rzucił się na jednego, to drugi go odciągnie.
A tymczasem po korytarzach, wartowniach i magazynach, przez gabinety i cele, przez półtorametrowe mury niesie się wieść: złapali Mazura!
Przez dziesięciometrowy mur zewnętrzny, przez zasieki, izolatory, przewody i transformatory wysokiego napięcia, pomimo wieżyczek i strażnic, reflektorów i czujnych brytanów, pomknęła wieść w ogromne miasto, uśpione pod śnieżną pierzyną: Gestapo nie śpi! Mają Mazura!
XII
Jest jeszcze jeden sekret dowódcy. Mądry dowódca mówi podwładnym CO jest do zrobienia. Nigdy nie mówi JAK.
Jeżeli dowódca tłumaczy, jak wykonać zadanie, to ogranicza inicjatywę podwładnych i bierze na siebie zbędną odpowiedzialność za efekt ich działań. O to, JAK należy wykonać zadanie, niech się martwią sami. To ich ból głowy. Jeżeli dowódca nie przedstawił sposobu wykonania zadania, wtedy w razie fiaska zawsze będzie górą: to prawda, wydałem taki rozkaz, ale należało się do tego zabrać z głową.
– Dobra, Szyrmanow, powiem ci wprost. Tylko mojej wrodzonej dobroci możesz zawdzięczać, że nie zostaniesz natychmiast rozstrzelany. Zrozumiano? Daję ci ostatnią szansę. Użyj wszelkich możliwych środków, całej naszej agentury, dostaniesz ją do dyspozycji – ale muszę dostać Mazura. Masz go dostarczyć za wszelką cenę. Jasne? Jeżeli przechwyci go jakiś wywiad, masz go wyrwać choćby z paszczy lwa i doprowadzić na ten dywanik. Czy wszystko jasne?
Szyrmanow wychrypiał coś niezrozumiałego.
– Czy wszystko jasne? – ponownie zapytał Chołowanow.
– Tak jest.
– Masz tydzień na odnalezienie go. Tydzień na zatrzymanie. Tydzień na dostarczenie. Za trzy tygodnie Mazur ma być w Moskwie. Inaczej jesteś skończony. Może wydarzy się cud i Mazur sam się tu zjawi. Wówczas byłbyś uratowany. A teraz uruchamiaj swoich ludzi. Do roboty. Codziennie chcę mieć na biurku szczegółowy raport. Jasne?
– Jasne.
– Chyba jestem dla ciebie za dobry. Dałem ci aż trzy tygodnie na uratowanie twojej skóry. A właściwie na co mi twoja skóra? Ruszaj. I staraj się wyjść z tego cało. Możesz liczyć tylko na siebie albo na cud. A pamiętaj, co mówi towarzysz Stalin: cudów nie ma.
Rozdział 3
I
Profesję ma ciekawą i rzadką: kat-filmowiec. Katów na świecie jak psów. Podobnie filmowców. Ale katów-filmowców jest ledwie garstka.
Są to zawody w pewnym sensie pokrewne. Zdarza się niemało katów o filmowych zamiłowaniach, podobnie jak filmowców tęskniących do zawodu kata. A jednak wcale nie jest łatwo znaleźć specjalistę, który w równym stopniu łączyłby w sobie cechy zdolnego kata-nowatora i utalentowanego filmowca. Dlatego każdy kat-filmowiec jest osobą powszechnie cenioną. Ich pracę opłaca się szczodrze, okazując przy tym szacunek i oddając honory.
W wąskich kręgach, ma się rozumieć.
Jest oczywiste, że nikt nigdy nie nazwie go katem-filmowcem. Oficjalna nazwa jego funkcji brzmi: wykonawca. Ściślejsza oficjalna: wykonawca wyroków. A pełna oficjalna nazwa to: wykonawca wyroków, filmowiec. Właśnie tak, z przecinkiem.
A dla przyjaciół zwyczajnie – Wasia.
II
W berlińskim więzieniu druga w kolejności jest dezynfekcja. Żeby do cel nie sprowadzali wszy.
Pierwszy jest łomot.
Czarodzieja wepchnięto do przestronnej, wysokiej celi bez okien. Na ścianach białe kafelki, jak w sali operacyjnej. Posadzka cementowa, żeby później łatwo było spłukać krew wodą z węża.
Stoją, po jednym w każdym z czterech kątów. Z pałami.
Ale nie wzięli pod uwagę dwóch faktów…
III
Dla przyjaciół zwyczajnie – Wasia. A dla młodzieży – wujaszek Wasia.
W ostatnich latach wujaszek Wasia więcej pracował przy drutowaniu, dlatego częściej mówią o nim: Wasia-druciarz. A ponieważ o zawodzie filmowca też starał się nie zapominać, dlatego czasem wołają na niego Wasia-kinoman.
Wujaszek Wasia ma pełne ręce roboty – przez Moskwę przetacza się fala aresztowań. Aresztowanie to zajęcie niegodne kata-wirtuoza. Ale cóż, nie ma wyjścia – trzeba oczyścić Moskwę. Dlatego towarzysz Stalin postanowił, żeby tych wszystkich katów, którzy na razie nie mają być rozstrzelani, skierować do aresztowania katów, którzy właśnie teraz muszą zostać pilnie rozstrzelani. I tylko dlatego wujaszka Wąsie, kata-kinomana, przydzielono do tej beznadziejnej roboty. Brudnej, upokarzającej, niegodnej jego wysokiej rangi. Do aresztowań.
A tu jeszcze zjazd partii.
IV
Nie wzięli pod uwagę dwóch faktów.
Po pierwsze, czarodziej Rudolf Mazur zdrzemnął się podczas transportu. Spał bardzo krótko, ale nawet ten krótki odpoczynek pozwolił mu częściowo odzyskać siły.
A po drugie, w celi nie było psa.
Wypchnęli czarodzieja na środek celi. Wypchnęli fachowo, z precyzją, jaka przychodzi po latach praktyki: dwaj na korytarzu pchają przez drzwi, trzeci w celi podstawia nogę – i poleciał twarzą wprost ku przesłoniętej kratką dziurze w posadzce. I cztery pałki wzniosły się nad jego głową.
Lecz czarodziej padając zdążył zasłonić twarz dłonią i krzyknął:
– Nie bijcie!
V
W Moskwie rozpoczyna obrady XVIII zjazd WKP(b) – Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików). Partia to monolit. Zjazd partii to forum, na którym spotykają się najlepsi ludzie kraju.
Foremek na Kremlu. Dzwonią kuranty. Chwała najlepszym ludziom kraju! Ma się rozumieć, przysługują im szczególne względy bezpieczeństwa. Bez tego ani rusz. Dlatego w imię powszechnego szczęścia i aby wszystkich razem nie wysadziła w powietrze przeszmuglowana imperialistyczna bomba, każdego delegata poddaje się rewizji osobistej. Uprzejmej, ale gruntownej. Delegatów zawczasu uprzedzono: wszystko zostawić w hotelu, w kieszeni trzymać tylko legitymację partyjną. Wszyscy z entuzjazmem stosują się do podobnych zaleceń: słusznie robi towarzysz Stalin, nie zlikwidowaliśmy jeszcze wszystkich wrogów, to i wśród delegatów może się jeden taki znaleźć. Przyniesie na salę wieczne pióro, pióro huknie – i wylecą w powietrze najlepsi ludzie tego kraju. Wszyscy naraz. I co wtedy stanie się z krajem? Właśnie dlatego – tylko legitymacja partyjna. Choćbyś stanął na głowie, nie wmontujesz w legitymację ładunku wybuchowego. A gdyby nawet, to niezbyt silny.
W zasadzie delegat na zjazd partii niczego nie musi mieć w kieszeni. Karmią i poją go do syta. Wieczorami koncerty. Wszystko za darmo. Pieniądze niepotrzebne. Można chodzić z pustymi kieszeniami. Jak w komunizmie.
Przed wejściem na salę obrad każdy delegat otrzymuje elegancki notes i wieczne pióro. Gdzie jeszcze dostałby takie cacko! Pióra są wspaniałe, czerwone i niebieskie – do wyboru, do koloru. I atrament w każdym kolorze. Któż to widział, żeby pióro pisało na zielono! I stalówki różnych typów i grubości, miękkie i twarde. A każde pióro ma swoją nazwę: „Moskwa”, „Postęp”, „Pięciolatka”, „Industrializacja”, a wyprodukowały je różne firmy: „Fabryka im. Józefa Stalina”, „Komuna Paryska”, „Fabryka im. Maksyma Gorkiego”.