Выбрать главу

Tekst równomiernie rozkładamy na powierzchni sfery. Strony można układać w dowolnej kolejności. Podkreślam: nie idzie tu o zapamiętywanie, lecz o analizę. Do zapamiętywania książek i bibliotek stosuje się inne procedury. Nasza pamięć jest nieograniczona. Każdy mózg potrafi w razie potrzeby zmagazynować dowolną ilość informacji. Po prostu nigdy nas nie uczono, jak wykorzystywać własną pamięć. Nie kazano nam zapamiętywać „Wojny i pokoju”, więc nigdy tego nie próbowaliśmy. Ale nie szkodzi, można analizować tekst nie znając go na pamięć. Trzeba go sobie tylko wyobrazić.

Robimy głęboki wdech, powolny wydech i w jednej chwili, w jednym spontanicznym porywie rozrzucamy strony po rozpostartej sferze, tak, by przez moment zaiskrzyła, po czym ściągamy całą kopułę w jeden oślepiający punkt. W tym momencie, w tej jednej chwili trzeba sobie wyobrazić całą zawartość książki, maksymalnie obrazowo, z jak największą ilością szczegółów. Trzeba zwizualizować wszystko, co udało się zapamiętać, możliwie plastycznie, w trzech wymiarach: ujrzeć wszystkich bohaterów, ich słowa i czyny, wszystkie wydarzenia i ich okoliczności, zobaczyć połysk bagnetów, usłyszeć huk armat i tętent kopyt, poczuć w piersiach atmosferę balów i oficerskich popijaw, odczuć koszmar przegrania w karty dóbr rodowych i dotknąć chłopskiej niedoli, trzeba nie tylko zobaczyć polowanie na wilki, ale poczuć je własną wilczą sierścią, trzeba razem z Bonapartem wkroczyć do Moskwy, opuszczonej przez jej mieszkańców i wciągnąć w nozdrza zapach pierwszych pożarów. Trzeba zamarzać na Drodze Smoleńskiej, w panice ratować się ucieczką z pola bitwy i triumfować na widok porzuconych sztandarów nieprzyjaciela. To wszystko musi wydarzyć się w jak najkrótszym czasie. W okamgnieniu. Nie chodzi o to, by w myślach powtórzyć wszystkie słowa i zdania, wszystkie kropki i przecinki. Chodzi o to, aby słowa przemieniły się w żywe obrazy, w jeden wielki fresk.

Wszyscy ci, którzy znaleźli się w szponach śmierci i cudem uszli z życiem, opowiadają niemal to samo. Zwracają uwagę na dwie rzeczy: po pierwsze – na absolutny spokój, po drugie – na niewiarygodną zdolność widzenia całego życia w jednej chwili. Musimy dążyć do osiągnięcia właśnie tego stanu: spokój i uchwycenie nieogarnionego. Między życiem a śmiercią jest cienka warstwa pośrednia. Trzeba za wszelką cenę wcisnąć się w tę szczelinę.

Najczęściej ci, którzy analizują informacje metodą sfery, piszą z błędami, nie zwracając uwagi na znaki przestankowe, zasady gramatyczne i styl. Dla nich najważniejsze są nazwiska, daty, liczby.

Najtrudniejszym momentem jest ściąganie sfery w punkt. Niektórym udaje się osiągnąć punkt wielkości stołu, innym wielkości rozłożonej gazety. Nie wolno się poddawać, trzeba nadludzkim wysiłkiem woli ściskać dalej konsekwentnie, kompresować aż otrzymamy malutką, przeraźliwie jasną kropkę. Wtedy musimy ją odepchnąć. Oderwać się od niej. Przedrzeć się stąd na tamten świat. To bardzo trudne. Równie męczące, jak wynurzanie się z wielkiej głębokości. Kto się stamtąd wynurzył, ma kłopoty z oddychaniem w naszym świecie. Nie może złapać tchu, nie jest w stanie mówić, ciemnieje mu przed oczami, traci przytomność. To cena za powrót z niemożliwości. Wymaga przyzwyczajenia.

Czarodziej już dawno się przyzwyczaił. Rozrzucił „Mein Kampf” i ściągnął w jeden roziskrzony punkt.

I dalej nic nie rozumiał. Dlaczego Hitler miałby ruszyć na wschód? Skąd się to wzięło? Z książki ani z wystąpień wcale to nie wynika. W takim razie, dlaczego wygadywał te głupoty w berlińskim cyrku? Przecież z „Mein Kampf wynika jasno, że wróg wewnętrzny to Żydzi, a wróg zewnętrzny – Francuzi. I tyle. Kredo Hitlera: niszczyć jednych i drugich. W opasłym tomisku ledwie wspomina o istnieniu obszarów na wschodzie.

Hitler snuł plany na stulecia, na tysiąclecia. Tereny na wschodzie, to odległy cel dla przyszłych pokoleń. A właściwie o jakich terenach mowa? Gdyby Rzesza otrzymała te ziemie za darmo, to sama budowa dróg i autostrad doprowadziłaby niemiecką gospodarkę do bankructwa. A jak kontrolować takie terytorium bez odpowiedniej sieci połączeń komunikacyjnych? Tylko Czyngis-chan mógłby się podjąć takiego wyzwania. Bo jemu drogi nie były potrzebne.

„Mein Kampf” to wezwanie do uratowania Rzeszy Niemieckiej przed konsekwencjami traktatu wersalskiego, to wezwanie do zrzucenia krwiożerczej hegemonii Francji. Hitler doszedł do władzy pod sztandarem walki z Wersalem. Hitler szczerze nienawidził Francji. Prędzej czy później wystąpi przeciw Paryżowi. Ale z góry wiadomo, że w obronie Francji stanie Wielka Brytania: w Wersalu wspólnie wykręcali ręce pokonanym Niemcom. A za plecami Brytanii stoi Ameryka. Czy Rzesza ma dość sił, żeby wystąpić przeciw nim wszystkim? Jeżeli Hitler rozpęta wojnę przeciw Francji, Wielkiej Brytanii i Ameryce, to ściągnie na siebie nielichy kłopot. Nie będzie miał głowy do jakichś terenów na wschodzie! Poza tym, droga na wschód wiedzie przez Polskę, a Londyn udzielił Polsce gwarancji bezpieczeństwa. Wielką Brytanię poparłby bezwzględnie Paryż. I Ameryka. Tak czy owak – każdy konflikt militarny ustawia Hitlera przeciw całemu światu.

„Mein Kampf” jest książką skierowaną przeciw Żydom. Hitler prowadzi w Niemczech antyżydowską politykę. Rezultat? Znów to samo: Ameryce to się nie podoba. I Anglii. I Francji. Czyżby Hitler zamierzał walczyć z całym światem i jeszcze ładować się w konflikt o tereny na wschodzie? Byłby to krok samobójczy. Miałby sam pchać głowę w pętlę?

Czarodziej zastanowił się i z zażenowaniem pomyślał o swych przepowiedniach w berlińskim cyrku.

Każdy wie, jak to bywa: diabeł pociągnie człowieka za język, chlapnie się coś bez zastanowienia, a potem trzeba się rumienić przez całe życie. Dlatego wstydzi się czarodziej tej pożałowania godnej wyroczni. Siedzi sam w kabinie, dopija trzecią flaszkę, przegryza cebulą.

II

Wtedy mu powiedziała parę przykrych słów. Akurat przejeżdżał tramwaj. Nastia zerwała się z miejsca i w ostatniej chwili wskoczyła na stopień. Nawet nie spojrzała w jego stronę.

Gryf w pierwszym odruchu poderwał się od stolika, ale zapanował nad sobą. Takie zamieszanie mogłoby ściągnąć uwagę policjanta. Akurat stoi tuż obok. Byłoby to wielce niepożądane: Chołowanow ma w kieszeni tęgi zwitek banknotów. Zabiorą na posterunek, forsę skonfiskują, a jego do pudła, żeby nie podskakiwał. Albo dadzą skierowanie do afrykańskiej kolonii karnej. Kajdany albo łańcuch na nogi – i do afrykańskiego Gułagu! W świecie kapitalistycznym obowiązuje brutalna zasada: dajcie człowieka, a paragraf się znajdzie.

Gryf zgrzytnął zębami, jak tramwaj na zakręcie. Już dawno podzielił się z towarzyszem Stalinem swoimi wątpliwościami: może być nieprzewidywalna. Współpraca z nią, to ciągłe balansowanie na krawędzi.

Co teraz? Feniks nie ma ani pieniędzy, ani paszportu. Gdzie się podzieje w obcym mieście? I co on ma zrobić w tej sytuacji?

Postanowił czekać.

Trochę jej odbiło, ale się opamięta. Wróci.

III

Czarodziej uznał, że skoro towarzysz Stalin zgromadził na wspólnym balu wszystkie przyszłe koronowane głowy – królów, carów, kaj żerów, caryce i królowe – znaczy, że coś się za tym musi kryć.

IV

Nie odjechała daleko. Zaraz za pierwszym zakrętem zeskoczyła ze stopnia i natychmiast zgubiła się w tłumie. Obeszła plac dużym łukiem i patrzy na Gryfa z drugiej strony, zza brudnej tablicy reklamowej.