Lepiej nie mieć nikogo z tyłu. Kto wie, co się może wydarzyć. Dlatego Nastia przywarła plecami do muru. Od razu poczuła się pewniej. Wspaniały Rodriguez – naprzeciw, pod drugim murem.
Wyciągnął masywny nóż, podrzucił na dłoni, dłubnął pod paznokciem. To dobry nóż, ciężki i ostry jak brzytwa. Miał już okazję posmakować różnych krtani i serc. I trzewi. I pleców. Wszyscy to wiedzą. Sława Rodrigueza sięga daleko poza bulwar rozpusty.
Księżyc błysnął na oksydowanej stali. Tłum zamarł w napięciu. Do tej pory Rodriguez wywijał nożem, rechotał złowrogo, spoglądał na Nastię. A teraz zwrócił się do tłumu z uśmiechem szlachetnego rycerza: obejdzie się bez noża! – i odrzucił go w stronę kompana. Ten złapał go w locie i schował do kieszeni.
Nóż przykuł uwagę wszystkich. Śledzą wzrokiem jego lot i to, jak znika w kieszeni. Wszyscy, oprócz Nasti. Obserwowała klingę kątem oka, a skupiła się, tak jak ją uczono, na oczach przeciwnika. W czasie, gdy koleżka łapał nóż i wsadzał do kieszeni, wspaniały Rodriguez wystrzelił jak z katapulty, odpychając się prawą nogą od muru. Ni to rzut, ni to pad. Masa młodego byczka, zwinność kobry. Nie przeklina, nie grozi.
Zagranie pod publiczkę. Zna swoją siłę. Wie, że tę ścierę rozwali jednym ciosem. Ale chce ją zabić tak, żeby nikt nie zdążył nawet pierdnąć. Temu służył greps z kozikiem: wy się gapicie na lecący nóż, a tymczasem Rodriguez, ulubieniec tłumów, jednym ciosem odprawia obszarpańca w zaświaty.
Dotąd mu to jakoś nie wychodziło. Zawsze potrzebował dwóch uderzeń. I oto nadarza się wspaniała okazja. To nic, że przeciwnik jakiś taki niewydarzony. Wynik idzie w świat. To, że wspaniały Rodriguez jednym ciosem załatwił tego śmiałka na zawsze przejdzie do legendy miasta.
XVI
Specpociąg towarzysza Berii powoli kieruje się na bocznicę. Między dwa składy remontowe. W mroku, za porzuconymi magazynami, czekają samochody. I ochrona osobista.
Towarzysz Beria klapnął na tylne siedzenie Lincolna z chromowaną chłodnicą. Rzucił kierowcy: – Do domu.
Towarzysz Zawieniagin, zastępca towarzysza Berii, szef Gułagu klapnął na tylne siedzienie Mercedesa:
– Do domu.
Musi dojechać na miejsce, przebrać się, wślizgnąć się w moskiewskie podziemia, przejść dwie przecznice, wynurzyć się w obszczanej bramie na Kołchoznej, stamtąd wezwać samochód ze stalinowskiego garażu i pędzić na tajne spotkanie z towarzyszem Stalinem. Musi zameldować o niewiarygodnym wydarzeniu którego był świadkiem: o tym, że towarzyszowi Trilisserowi pękła głowa. Musi zameldować, co na ten temat sądzi towarzysz Beria.
Dowódca specgrupy likwidacji zagranicznych starszy major bezpieczeństwa państwowego towarzysz Seriebriański klapnął na tylne siedzenie Forda:
– Do domu!
On też musi dotrzeć na miejsce. Też musi się przebrać. Też musi niepostrzeżenie wymknąć się nocą z domu, przybyć na tajne spotkanie i zameldować Chołowanowowi o przedziwnym wydarzeniu – wybuchu głowy Trilissera – oraz co o tym myśli towarzysz Beria.
Rozjechali się naczelnicy. Specpociąg znieruchomiał między dwoma składami remontowo-technicznymi, pogasły wszystkie światła. Komendant specpociągu Melor Kabaława wyjrzał przez okno. Tak jest, kalesony majtają się na sznurku. Trzeba pędzić na spotkanie agenturalne, żeby złożyć pełny raport o tym, gdzie był Beria, co się wydarzyło w czasie delegacji i co o tym Wszystkim myśli Beria.
XVII
Sekret powodzenia w biznesie sprowadza się do jednego: umiejętności obracania cudzymi pieniędzmi. Sekret powodzenia w walce sprowadza się do umiejętności wykorzystania siły przeciwnika przeciwko niemu. Im jest silniejszy, tym gorzej dla niego.
Dla Nasti czas prawie się zatrzymał. Wspaniałą twarz Rodrigueza, uwielbianą przez wszystkie dziwki na bulwarze rozpusty, rozjaśnia szlachetny uśmiech: obejdzie się bez noża… Prawa ręka odpływa w bok, palce się rozwierają, nóż oddziela się od dłoni i obracając się wolno, jak jakiś balonik, leci ku wyciągniętej ręce. Drga mięsień na twarzy Rodrigueza… I w tym momencie Nastia mruga powieką. Przymyka oczy na ułamek sekundy, ale czuje, że Rodriguez jest tuż-tuż, że jego pięść ze świstem wyprzedza ruch ciała…
Nastia nie zmieniła pozycji nóg. Lekko przysiadła, odwróciła się i ciut odchyliła, przepuszczając śmiertelną pięść tuż koło twarzy. Kułak śmignął milimetry od jej nosa, rękaw boleśnie drasnął po oczach i pięść łupnęła z impetem w ceglany mur. Ściana zadrżała. To był wspaniały cios. Rodriguez był doświadczonym rębajłą, znał tajniki walki: trzeba bić tak, żeby ręka przechodziła na wylot. To uderzenie miało rozłupać głowę i wmurować ją w ścianę.
Tak właśnie uderzył.
Cóż, że spudłował.
Piorunujące uderzenie sprawiło, że dwie cegły pokryły się siatką pęknięć. Ze szczelinek posypał się kurz i pokruszona zaprawa. Rodriguez zachłysnął się bólem. Gdyby cios był trochę słabszy, gdyby ważył nieco mniej, gdyby nie bił z taką prędkością… Ale uderzył całą mocą swojego młodego i wysportowanego ciała. To nie był cios zadany ręką, lecz półobrót całego korpusu, taki, że prawe ramię runęło daleko wprzód, a lewe ramię obróciło się i odskoczyło w tył. W ten cios włożył całą siłę mięśni piersiowych, barku, pleców, torsu, bioder… Tak jesteśmy skonstruowani, że organizm lepiej radzi sobie z bólem w stanie nieświadomości. Każdy z nas ma własny limit bólu, powyżej którego umysł automatycznie się wyłącza. Rodriguez tak huknął w mur, że ból przewyższył wszelkie wyobrażalne limity ludzkiej wytrzymałości. Dlatego w tym samym momencie, kiedy kości jego pięści kruszyły ścianę, dziki impuls, jak odrzut armaty czołgowej, chlasnął jego mózg, rozjaśnił mu głowę od wewnątrz oślepiającym blaskiem – i zgasił świadomość. Po tym ciosie Rodriguez cały jakoś tak zwiotczał, oklapł i osunął się w błoto, rysując mur zębami.
Nastia ma w oczach pełno ceglanego pyłu. Ale wie, że trzeba dokończyć dzieło. Nie widząc dokładnie jego szyi, raczej domyślając się, gdzie może się znajdować, uniosła prawą nogę, dociągnęła kolano do piersi, po czym rąbnęła kantem stopy ostro w dół. Rozległ się trzask łamanych kręgów szyjnych.
Tłum jęknął i odstąpił w tył.
Nastia odwróciła się na pięcie: kto następny?
Nie było chętnych. Kto umie zafascynować tłum, ten nie ma powodu lękać się o swoje bezpieczeństwo. Tłum ceni takich.
Nastia patrzy w oczy jednemu, drugiemu: chodź tu, cwaniaczku! Spróbuj!
Ale jakoś nikt się nie wyrywa. Tłum patrzy ze strachem i podziwem.
Nastia wysupłała z przepastnych kieszeni nową szeleszczącą dychę, zwinęła w kulkę i rzuciła na trupa:
– To ode mnie na pogrzeb.
Lud hiszpański zadziwił ten wielkopański gest.
Nastia opuszcza pole walki. Tłum rozstępuje się przed nią jak szczelina przed dziobem lodołamacza. I towarzyszy jej cichy szept: to nie caballero, to senorita!
Rozdział 18
I
Co robić, gdy się nie ma pieniędzy?
Sto peset to nie byle co, a jednak długo się na tym nie pociągnie. Trzeba gdzieś mieszkać. Zresztą co tu dużo gadać: z forsą w kieszeni milej płynie czas.
Więc skąd wziąć kasę?
Wbrew pozorom to wcale nie jest banalne pytanie. Wymaga podejścia marksistowsko-leninowskiego. Marksizm-leninizm opiera się na czterech klasykach: towarzyszach Marksie, Engelsie, Leninie i Stalinie. Jak więc każdy z nich rozwiązywał ten wstydliwy dylemat?
Marks uwielbiał światowe życie. Potrzebował dużo pieniędzy i zawsze mu brakowało. O pieniądze skamlał u swego kochanka. U Engelsa.
Engels również lubił się zabawić. Też potrzebował dużo pieniędzy i miał ich pod dostatkiem. Po prostu: był kapitalistą, okrutnie eksploatował robotników, wysysał z nich krew i się nią sycił. Dlatego pieniędzy starczało mu na własne potrzeby i na potrzeby przydupasa.