XVI
Rankiem szerokie ludowe masy runęły do centrali banku Balericas.
W świecie bankowości najważniejsze są dwa czynniki: zaufanie klienta i wiara w cuda. Nie, lud hiszpański nie wpłaca pieniędzy na konta Balericas: sakiewki dawno już są puste, od sześciu miesięcy nie wypłacono poborów. A mimo to ludzie tłoczą się wokół banku. I zaglądają do środka: a gdzie jest ona?
A ona tymczasem śpi na skórzanej dyrektorskiej sofie, za ciężką zasłoną, która chroni ją przed promieniami hiszpańskiego słońca za lśniącymi szybami. Przez sen obejmuje poduszkę i szepce niezrozumiałe słowa. Nikt jej nie niepokoi. Odsypia wiele tygodni nużących zajęć z czarodziejem, noc na kamienistej plaży, trudne dni tułaczki po spalonym słońcem mieście.
Obudziła się pod wieczór i długo nie mogła zrozumieć, gdzie rzucił ją los. Potem usiadła na kanapie. Przeciągnęła się i słodko ziewnęła. Przypomniała sobie strzępy snów, później cały wczorajszy dzień. Spostrzegła, że w pokoju wypoczynkowym dyrektora nie zdążyli wszystkiego posprzątać: w koszu na śmieci nadal leżały jakieś papierzyska.
Podsunęła kosz. Listy. Wczoraj wyrzucono całą tonę listów o podobnej treści: „Wielce szanowny Senor! Trzy lata temu mieliśmy przyjemność udostępnić Panu linię kredytową na łączną kwotę… Seńor zgodzi się bez wątpienia, że czas rozważyć zasady spłaty…”. Do niedawna bank rozsyłał takie listy wagonami. Teraz przestał, nie ma pieniędzy na korespondencję. Dlatego Balericas TS już nie rozsyła upomnień swoim wierzycielom.
Nastia rozprostowała wymiętą kartkę. Przeczytała raz jeszcze.
I doznała olśnienia.
Rozdział 19
I
Podobno nazwa wiele mówi. To nieprawda. Nazwa mówi wszystko. Dobre restauracje nazywają się skromnie, na przykład „Jar” albo „Maxim”. Ale kiedy neon nad wejściem kusi, jak w bajce: „Złota Jaskinia”, „Monte Carlo”, „Los Angeles” – wtedy możecie sobie spokojnie darować. To śmierdząca spelunka. Gastronomiczna mina.
No ale gdzie, jak nie w takiej właśnie melinie miałby się spotykać kwiat byłej rosyjskiej gwardii carskiej? Oczywiście, że w „El Dorado” na ulicy Saint-Denis.
II
Oceniono wypracowania na temat „Jak podporządkować sobie sto milionów wolnych obywateli”. Referuje Chołowanow. Pięciuset dwudziestu trzech autorów i autorek poradziło sobie z tematem. Wypracowanie po raz kolejny wykazało systematyczny wzrost poziomu… Zgłoszono wiele interesujących inicjatyw, które zostaną wprowadzone w życie.
– Jaki pomysł uznaliście za najciekawszy?
– Ten jest najbardziej oryginalny… Stalin otwiera zeszyt, czyta.
Stalin podziela wnioski komisji. Wszystkie wypracowania są dobre i bardzo dobre, to zaś zdecydowanie przewyższa pozostałe. Zaczyna się od zakwestionowania tematu: dlaczego rozważamy podporządkowanie stu milionów? Dlaczego nie dwustu? Albo czterystu? I stawia wniosek: „Podporządkować należy wszystkich”. A dalej następują rzeczowe propozycje, jak to uczynić.
– Sama to wymyśliła?
– Sama, towarzyszu Stalin.
III
Zeszła po wytartych kamiennych schodach.
– Dzień dobry.
Nikt nie zwrócił na nią uwagi.
– Szukam kniazia Sagalajewa.
Rzucili karty na stół. Równocześnie obróciły się ku niej przerażające, zarośnięte gęby.
Rozstąpili się.
Pod ścianą, przy porzniętym nożami stoliku, siedział potężnie zbudowany osobnik w wyświechtanej czerkiesce. Na piersi munduru ślady po srebrnych szamerunkach, przepitych w 1923 roku.
– Słucham jaśnie panny.
– Witam pana, kniaź. Mam sprawę.
Lekko odchylił głowę, zarośniętą po same oczy gęstą brodą. Wyszczerzył się:
– Ma sprawę!
Wszyscy zgodnie zarechotali.
– Kniaź, jestem Anastazja Strzelecka.
W piwnicy zapanowało grobowe milczenie.
– Córka hrabiego Andrieja Strzeleckiego?
– Tak.
– I czego jaśnie panna się po mnie spodziewa?
– Mówię przecież: mam sprawę.
Chrząknął. Kompani też odetchnęli, odkasłali, odchrząknęli. I zaraz ucichli.
– Sprawę. Ha! Jaką sprawę może mieć córka czerwonego hrabiego… Hrabia Strzelecki przeszedł do Sowietów… Mam nadzieję, że czerwoni dali mu za to kulkę.
– Został rozstrzelany – oznajmiła Nastia.
– O, proszę! – triumfalnie spuentował brodacz, unosząc palec wskazujący w geście mentora. I powtórzył:
– O!
Ten gest i okrzyk zawierał w sobie wszystko: a nie ostrzegałem?! Jakżeby inaczej! Miał komu służyć! Myślicie, panowie oficerowie, że na was czeka coś innego w Ojczyźnie Światowego Proletariatu?! A coraz to któryś bredzi o powrocie!
Przez wiele lat brodatego księcia dręczyła skrywana zazdrość. Były dwie możliwości: iść z czerwonymi, albo przeciw. Ci, którzy poszli z czerwonymi, teraz rządzą Rosją, zagnieździli się w carskich komnatach, dostali od bolszewików tytuły komkorów i komandarmów. A ci, którzy byli przeciw, snują się po paryskich knajpach, przegrywają w karty ostatnie gacie.
Bezsennymi nocami, drapiąc się pod zawszonym kocem, kniaź jęczał z bezsilnej złości: co za błąd, trzeba było iść do czerwonych… Ale ocknąwszy się wieczorem po przepitej nocy i po poranku straszliwego kaca, umacniał się w swym nieprzejednaniu: ja was, ścierwa, jeszcze!…
Kniaź wiedział, że prędzej czy później komuniści zaczną wyrzynać wszystkich chwilowych sprzymierzeńców, którzy połaszczyli się na czerwone srebrniki.
I tak doczekał się 1937 roku. Jeszcze od wojny domowej ma taki karteluszek z listą przyjaciół, którzy przeszli do czerwonych. Syberyjski ataman, kniaź Sagałajew poprzysiągł, że przy pierwszej okazji poprzegryza im gardła. Lecz nie wyszło. Ale na szczęście znalazł się pan Stalin, wziął obowiązek na siebie i rozwalił kogo trzeba.
Po każdym moskiewskim procesie kniaź Sagałajew skreślał kolejne osoby z listy. Wreszcie zostało jedno nazwisko: hrabiego Andriuszy Strzeleckiego. Kiedyś, lata temu, razem zaczynali w gwardyjskim pułku carskich kirasjerów. Razem karmili wszy w okopach wojny niemieckiej. Później los ich postawił naprzeciw siebie. Pod wioską Ferlujewa na Syberii czerwony komdyw Strzelecki wpędził oddział wolnych strzelców kniazia Sagałajewa w zasadzkę, zamknął w dolinie bez wyjścia. Trzyma ich w szachu, lży i wyśmiewa: chodź tu, Mahmud, złóż broń, wyprowadź swoją bandę. Włos ci z głowy nie spadnie. Przyjaźń to przyjaźń, zostaniesz moim zastępcą! I wtedy Mahmud Sagałajew wystąpił w roli emisariusza. Wlazł na wzniesienie, żeby czerwoni mogli go dobrze widzieć, potrzepał ręką między nogami, wykrzyczał krasnemu kamandirowi Strzeleckiemu straszliwe przekleństwa, grożąc karą niebios: Allach nie przebaczą służby szatanowi i twój Chrystus też nie przebaczy. Wy kurwy czerwone, krzyczał, możecie nas tu rozwalić, ale potem i tak komuniści wszystkich was powyrzynają! Przebudził się wtedy w kniaziu Sagałajewie prorok i krzyczał czerwonym różne obraźliwe słowa, a oni nie strzelali. Chodź do mnie, Andriuszka, krzyczał kniaź, przebijemy się do Chin, wyrwiemy do Paryża!… Nocą ataman Sagałajew poderwał oddział i uderzył przez przełęcz, przez śnieg. Potracił ludzi. A najgorsze, stracił konie. Co począć na Syberii bez koni! Na przełęczy musiał pozbyć się wszystkich cekaemów. Porzucił całe tabory, cały zapas złota. Wyrwał się, jak lis z potrzasku. Z czterystu ludzi wyprowadził siedmiu. Umknął…
W zdeptanych buciorach przemierzył Chiny. Obszedł cały świat: Harbin, Szanghaj, Sydney, Panama, Brazylia, Algier. Teraz siedzi w Paryżu, popija sikacza. Rżnie w karciochy. Allach wybaczy. Nie ma szczęścia w kartach kniaź Sagałajew. W ogóle nie ma szczęścia w tym cholernym życiu. Jedyna pociecha, to że spełniło się proroctwo: tych, którzy poszli na czerwony lep, los cisnął na sam dół…