Cieszą się delegaci: zjazd się zakończy, a pióro zostanie w kieszeni. No i notes. Cały Sybir będzie pod wrażeniem. Mają delegaci satysfakcję, już niedługo cały naród radziecki będzie pisać takimi piórami. Produkcja już w toku, jakość pierwszorzędna, tyle że na razie nie dla wszystkich starcza.
Wspaniałe wieczne pióra od razu znajdują zastosowanie. O każdym z delegatów wszystko doskonale wiadomo, ale przed wejściem na salę wypełnij, delegacie, jeszcze jedną ankietę, żeby komisja mandatowa dokonała bilansu i na zakończenie zjazdu ogłosiła, ilu wśród delegatów jest mężczyzn, a ile kobiet, ilu robotników i ilu chłopów, i jak znaczna jest warstwa inteligencji pracującej. Komisja mandatowa z dumą ogłosi zjazdowi, a potem całej ojczyźnie i całemu światu, ilu weteranów Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej jest wśród delegatów, ilu z nich szturmowało Pałac Zimowy, ilu walczyło na frontach wojny domowej, ilu jest odznaczonych, ilu jest członków partii z przedrewolucyjnym stażem, a ilu z porewolucyjnym.
W westybulu można nawiązać interesujące znajomości. Gdzieś hen wysoko w górach, nad chmurami władza radziecka znalazła, owczarza. Nigdy w życiu nie zstąpił ze swojej hali. Nigdy nie oglądał obłoków od dołu, zawsze z góry. Właśnie takiego tu trzeba. Odszukała go kochana nasza władza, sprowadziła z gór na ziemię. Też delegat. Paraduje w chałacie, nie rozumie ani słowa po rosyjsku. Ale nic to. W naszej wielonarodowej ojczyźnie możesz gadać w każdym języku. Ci, co potrzeba, i tak zrozumieją. Delegat z gór jest najlepszym z najlepszych, dlatego przyjdzie mu rozsądzać sprawy państwowe. Podnosić w górę rękę. Razem ze wszystkimi. Dowódcy Armii Czerwonej obstąpili owczarza zwartym kołem, słuchają opowieści w nieznanym narzeczu o tym, jak się hoduje owce.
VI
Czarodziej krzyknął, żeby go nie bić. Więc nie bili. Usiadł na podłodze, rozmasował stłuczony łokieć, obejrzał dłoń pogryzioną przez psa. I zadysponował: – Doktora!
VII
W Wielkim Pałacu Kremlowskim grzmią pieśni, turkmeński towarzysz wali w bębny, kołchoźnice z plantacji bawełny w azjatyckich pantalonach wyginają się w takt wschodnich rytmów, na sali dziennikarze uwijają się jak w ukropie, raz po raz rozbłyska magnezja, słychać monotonny, usypiający terkot kamer…
Pełna demokracja. Nawet więcej. Wybory nowego składu Komitetu Centralnego są całkowicie tajne. Każdy delegat otrzymuje listę kandydatów. Z tej listy możesz, drogi delegacie, skreślić każdego bez wyjątku. Mało tego. Na miejsce każdego skreślonego możesz wpisać dowolnego innego kandydata. Nie tylko możesz, masz wręcz obowiązek umieścić swego wybrańca na liście. Jeżeli skreślisz jakieś nazwisko, a na jego miejsce nie wpiszesz innego, wówczas karta do głosowania traci ważność. Inaczej można by skreślić wszystkich, i kto wtedy pokierowałby krajem? Dlatego skreślając jednego, wpisuj innego.
Przybyły z Tajszetłagu młodziutki czekista z awansu, reprezentujący interesy syberyjskich bolszewików, z niedowierzaniem obmacuje kabinkę do głosowania: gdzie tu ukryli aparaty? Jeżeli każdy będzie skreślać kogo zechce i wpisywać tych, co mu przyjdą do łba, to dokąd nas to wszystko zaprowadzi? Czyżby towarzysz Stalin nie kontrolował przebiegu wyborów? Czyżby nie troszczył się o przyszły skład Komitetu Centralnego? Czyżby towarzysz Stalin odpuścił?
Czekista obmacuje ścianki kabiny, że niby solidnie wykonane i sam nie może się nadziwić: no nie ma aparatów. Nawet nie ma jak ich zakamuflować. Ścianki zrobiono z cienkich listewek obciągniętych czerwoną prześwitującą satyną. Nie ma gdzie wetknąć obiektywu. A z drugiej strony satyna zasłania wszystkich skreślaczy-dopisywaczy. A więc – zachodź delegacie do środka, skreślaj do woli i wpisuj kogo dusza zapragnie… Cuda nie widy.
VIII
Posłano po doktora. Wezwano dyżurnego nadzorcę. Kierowca pognał po naczelnika więzienia.
Czarodziej już nie siedzi na posadzce, tylko na podsuniętym przez kogoś taborecie i komenderuje:
– Sprowadźcie tego z psem. Sprowadzili.
– Zabij psa. Potem wróć.
– Tak jest!
A czterej z pałkami nie narzekają na bezczynność. Czarodziej polecił im zająć się nadgorliwcem, który w budzie rąbnął go w wątrobę. Czterej z pałkami wrócili po instrukcje: – Jak bić? – Tak jak nowo przybyłych – odparł. – Ależ to barbarzyństwo! – Nie szkodzi, ja wam pozwalam…
Potem czarodziej podesłał im policjanta od psa, który właśnie przybiegł zameldować o wykonaniu rozkazu. Kazał go oporządzić zgodnie z obowiązującym standardem: krótko, intensywnie, od serca.
Czarodziej wydał jeszcze wiele rozkazów. Między innymi na jego polecenie otwarto areszt śledczy, a w ogromnej więziennej kotłowni strażnicy ciskali do ognia wypchane teczki. To na jego rozkaz główny nadzorca otwierał kolejne cele, a ochrona zewnętrzna otwierała bramę. Co prawda więźniowie nie śpieszyli się zbytnio z wychodzeniem na wolność. To typowe dla komunistów: skoro nie padł rozkaz, by skorzystać z wolności – nie korzystają. Tak więc komuniści pozostali w celach. Również socjaldemokraci. Niemiecka dyscyplina nie pozwala socjaldemokracie uciec z hitlerowskiego więzienia. Natomiast berlińscy knajacy nie kazali się dwa razy prosić, złapali w lot, że Mazur właśnie funduje lekcję berlińskiej policji. Sedno lekcji dałoby się sprowadzić do stwierdzenia, że nie warto aresztować czarodziejów, hipnotyzerów i sztukmistrzów. Bo to zbyt kosztowna zabawa… Przekazaniu tego morału miało służyć otwarcie cel i bramy. Dlatego gdy tylko do uśpionego więzienia dotarła wieść o wpadce Mazura, knajacy ocknęli się z odrętwienia, zgromadzili się pod drzwiami cel w ocze-’ kiwaniu na zgrzyt kluczy w zamkach. Nie czekali długo: już łoskoczą zasuwy, zgrzytają zawiasy, dudnią drzwi i obcasy aresztantów.
Rozbiegając się na cztery strony świata, brać berlińska i ogólnoniemiecka nawet nie biła strażników i nie próbowała spalić więzienia. Ech, żeby tylko zdążyć wziąć nogi za pas! Kto wie, kiedy brama znów się zatrzaśnie? Dlatego – cmyk paletko ze stróżówki, albo jakiś strażniczy szynel, żeby przykryć tygrysie pręgi na grzbiecie i biegiem w zaułki, piwnice, na meliny! Żeby tylko zdążyć przed świtem. A wtedy szukaj wiatru w polu… Ale brać więzienna przebiegając koło kancelarii czuje szóstym zmysłem, że Mazur jest gdzieś w pobliżu, dlatego wykrzykuje pozdrowienia i podziękowania:
– Czarodzieju! Nigdy ci tego nie zapomnimy! Jak byś chciał komuś kosę wżenić, to tylko gwizdnij!
IX
Zjazd partii ma swoją widoczną stronę, jakby fasadę, oraz stronę niewidoczną, zaplecze organizacyjne. To niełatwe zadanie – zorganizować zjazd. Ileż to roboty! Ile drobiazgów trzeba uwzględnić! Ot, choćby wieczne pióra. Skąd je wziąć? Tylko ze zgniłego Zachodu. Posłano więc funkcjonariuszy do Londynu, żeby zamówili co trzeba. Burżuje, rzecz jasna, wykręcają się jak piskorze, nie chcą zrozumieć, o co chodzi. Mogą sprzedać dowolną liczbę piór, w każdym możliwym kształcie i kolorze. Ale na każdym musi widnieć napis PARKER. A nam właśnie ten nadruk nie odpowiada, my chcemy, żeby na każdym było CZERWONY ŚWIT. Burżuje upierają się: mają ustawioną linię produkcyjną, na każdym piórze automat umieszcza znak firmowy, a przestawienie linii będzie kosztować majątek. – Nie szkodzi – odpowiadają nasi – pokryjemy wszystkie koszty. Każdą cenę. A tamci swoje: robimy najlepsze pióra na świecie, nie możemy pozwolić, żeby nasz produkt trafiał do użytkownika pod inną marką. Ale nasi mają już gotową odpowiedź: po pierwsze, potrzebujemy tego niewiele, a po drugie, gwarantujemy, że te pióra nigdy nie opuszczą granic naszej wielkiej ojczyzny robotniczo-chłopskiej. Poza tym w artykułach powszechnego użytku nie jesteśmy dla was żadną konkurencją, wiadomo przecież, że sami Parkera nie zrobimy. – Dobra – powiadają burżuje – ale to będzie was kosztować majątek.