Frau Bertina widzi w ciemności jak sowa. Nie na darmo ma takie gały. Rudi idzie tuż za nią. W półmroku potknął się o jakieś wiadra, narobił hałasu. Drgnęła, przystanęła na chwilę, po czym ruszyła dalej, tak samo szybko i energicznie, nie oświetlając sobie drogi. Tajnym przejściem z sypialni przecięła jakieś puste pokoje i wyszła na ulicę, w deszcz. Przekręciła klucz w zardzewiałym zamku, uchyliła furtkę w murze i oboje znaleźli się w jakimś zaułku. Skręcili za róg, potem następny. I ich oczom ukazało się nocne życie stolicy wielkiego imperium…
XIV
Powiem. Towarzyszko Iwanowa, powiem wszystko. Co chcecie wiedzieć?
– Masz kruszec, Kola?
– Mam.
– A kamyki?
– Kamyki też.
– A walutę na szwajcarskich kontach?
– Powiem wszystko…
– Masz teczki na towarzyszy z kierownictwa?
– Mam. Na kogo potrzebujecie?
– Wiesz, Kola, nudzi mnie taka robota. Mógłbyś trochę stanąć okoniem. Nie dajesz mi powodu do użycia specmetody N-12. Chociaż nie, bądź spokojny. Już ja znajdę jakiś pretekst.
XV
Znaleźli się na ulicy czerwonych latarni. Chodnikami snuje się rozbawiony, podekscytowany tłum. Wszystkie drzwi otwarte na oścież. Gra muzyka, leje się wiedeńskie piwo. Wszędzie słychać salwy śmiechu. W prawo i lewo odbijają małe uliczki. Tam jeszcze weselej.
Frau Bertina skręciła w drugą uliczkę w lewo, zapukała w jakieś niepozorne drzwi. Otworzyły się natychmiast, jakby ktoś za nimi czekał. Drzwi są ciężkie, masywne, lecz otwierają się bezszelestnie. Za drzwiami wystrojona dama, czarne pończochy, czarne podwiązki, z tyłu ogon strusich piór. Rudi oznajmił konfidencjonalnie:
– Mnie tu nie ma.
Uwierzyła.
XVI
Nasti przyśnił się Mazur. Surowy i zasadniczy. Ten to ma dobrze: idzie do banku, prosi o trzy walizki pieniędzy i znika. Szkoda, że Nastia nie jest czarodziejką, a tylko uczennicą czarodzieja. Jest też uczennicą poskromiciela czarodziejów, ich pana i władcy. Ale dopiero początkującą.
Otworzyła oczy. W dole przekomarza się nocny Paryż. Nastia wpatruje się w ścianę, podkolorowaną fioletowym światłem z ulicy. Co robić? Przewraca się na drugi bok i znów zasypia. Dziś nie śni się jej biały puszysty pies. Śnią się wilki. Wilki gonią ją po lesie. Przewodnik stada ma ludzką głowę. To sam towarzysz Stalin, który jest wilkiem. Raptem jest w poczekalni towarzysza Stalina. Nie ma już wilków. Siedzi i czeka, aż ją zawołają. Sekretarz Stalina, towarzysz Poskriebyszew, składa rysunki Wodza do teczki… Wilki i diabełki. Ech, gdyby Nastia miała rysunki Wodza… Mogłaby sprzedać je na aukcji… Powiedzmy sobie wprost: malarstwo towarzysza Stalina to nie dzieła Picassa, ale na pewno warte są niemały grosz… A gdyby tak miała obraz Picassa…
Sen odskoczył, jak pchana sprężyną iglica zapalnika w granacie RGD-33. Nastia aż podskoczyła na starym, skrzypiącym łóżku. Eureka!
Bo kto powiedział, że jest gorsza od Picassa?
XVII
Niepozorne drzwi kryły za sobą wejście w ciemny, wąski korytarz. Jeszcze jedne drzwi, zakręt, strome schody i znów drzwi. Za nimi – labirynt karminowych brokatów, złotych frędzli, tureckich skórzanych leżanek i dyskretnego czerwonego półmroku. Rozpalona wyobraźnia Rudiego zawyrokowała: tak właśnie wygląda harem tureckiego sułtana.
Natychmiast stracił wszelką orientację. Nie ma żadnych okien, nie ma kątów prostych. Z jednej owalnej sali przechodzi się do następnej, a z niej wyłaniają się kolejne korytarze. Jest miękko, przyjemnie, nastrojowo. Wspaniałe draperie i srebrzyste dywany tłumią śmiechy i jęki.
Frau Bertina znikła w pokoju tak, jakby do niej należał. To nie pokój, lecz gabinet luster z purpurowym oświetleniem. Stojące na środku królewskie łoże pod aksamitnym baldachimem odbija się po tysiąckroć w niezliczonych zwierciadłach.
Zrzuca płaszcz, zerka w lustro i uśmiecha się do siebie. Odwraca się prawym bokiem. Potem lewym. Odwraca się plecami i z uwielbieniem zerka przez ramię na swoje odbicie…
XVIII
Po skrzypiących schodach w dół, w dół do kamiennej piwnicy. Świt dopiero zaczął podmalowywać paryskie niebo na zielono. Toteż panowie oficerowie jeszcze nie zwalili się z nóg.
– Wymyśliłam!
– Zamieniamy się w słuch, jaśnie panno!
– Senor Juan Jerveza kupi od nas dzieło sztuki. Na aukcji. Na oczach całego Paryża.
– Nieźle pomyślane…
– Rozumiecie? My sprzedajemy, on kupuje. Żadnego kryminału. Następnie deponujemy czek w banku i inkasujemy gotówkę.
– A nie musi być obecny na aukcji?
– O to właśnie chodzi, że nie musi. Ludzie zamożni reprezentowani są na aukcjach przez osoby trzecie.
– A cena?
– Będziemy mieli tam naszych ludzi. Podbijemy cenę do kwoty, jaka nas interesuje.
– Na razie wszystko brzmi niegłupio. Tylko jeden szczegół jakoś umknął mojej uwadze: skąd, do diabła, wziąć arcydzieło warte miliony franków?
Czekała na to pytanie. Uśmiechnęła się promiennie:
– Jakiż to problem? Sama namaluję.
Rozdział 21
I
Okropny jest paryski świt. Przez całą noc siąpił deszcz, nad ranem się oziębiło. Ulice co prawda już wyschły, lecz mimo to jest obrzydliwie. Przede wszystkim z braku pieniędzy.
Być w Paryżu z pustymi kieszeniami, to jedno z bardziej przykrych doświadczeń. Na co nie spojrzysz, ogarnia cię wściekłość.
Francuzi mają swoje problemy. Też im się nie przelewa. Dozorcy zamiatają chodniki. Klną. Po francusku. Łoskot żelastwa. To żaluzje w piekarniach i sklepikach. Śmieciarze, jak mrówki, uwijają się po ulicach, by na czas wywieźć odchody wielkiego miasta.
Koniecznie zdążyć przed śmieciarzami!
Spać trzeba było w nocy, panowie oficerowie. A teraz, kochani – do roboty! Biegać po paryskich ulicach, wyszukiwać to, co niezbędne: złoconą ramę, płótno, farby, pędzle. Ale to już, na jednej nodze!
Aukcja zaczyna się o dziewiątej. Trzeba tam jeszcze dojechać, dogadać się z organizatorami, żeby obraz już dziś znalazł się na licytacji.
No i, poza wszystkim, trzeba jeszcze stworzyć arcydzieło.
II
Z sypialni na wprost, w cichy korytarzyk. Czerwony półmrok, bordowo-złote refleksy na nagich ciałach mosiężnych figurek.
Rudi naliczył trzydzieści dwoje drzwi. Frau Bertina przeszła korytarz, uchyliła dwuskrzydłowe drzwi i wkroczyła do dużej sali. Rudiemu zaparło dech.
III
W Paryżu wystarczy przejść się rankiem ulicami, a przy śmietnikach znajdzie się wszystko, czego dusza zapragnie.
Ramę przywlókł esauł kozackiego pułku gwardii przybocznej Klim Ławrentjew. Odlew gipsowy. Nawet w niezłym stanie. Tylko że upstrzona odchodami much, pęknięta w dwóch miejscach i z obtłuczonymi narożnikami. No, ale lepszy rydz niż nic.
Nastia wzdycha. Przecież każdy wie, że rama to najważniejszy element obrazu. Jak obwoluta książki: jeżeli się błyszczy, mieni kolorami i ma ciekawy układ graficzny, to na pewno zaciekawi kupujących… Z kolei szara okładka z bladymi literkami będzie pokrywać się kurzem… Nastia widziała oczyma duszy okazałą ramę złoconą, rzeźbioną w szlachetnym drewnie. No, ale trudno. Musi być taka, jaka jest.
IV
Towarzysz Stalin zerknął na swojego narkoma spraw wewnętrznych, generalnego komisarza bezpieczeństwa państwowego Ławrentija Pawłowicza Berię:
– Posłuchaj, Ławrentij, jakie pogłoski krążą po Moskwie. Ludzie gadają, że u ciebie w NKWD jest spisek. Opowiadają, że jakieś bydlaki spotkały się nad Bajkałem i zastanawiały się, jak mnie zlikwidować. I podobno wszystkim od tego łby popękały. Bądź tak dobry, Ławrentij, zorientuj się o co chodzi i złóż raport: komu w NKWD pękła głowa i z jakiego powodu.