V
Sala jest pogrążona w tym samym czerwonym półmroku. Taki sam brokat, złote frędzle i tureckie tapczany. I dużo mężczyzn i kobiet. Właśnie kobiety wprawiły go w osłupienie. Jakie stroje! A dekolty! Co za brawura! A mężczyźni? Jak to mężczyźni… Czarne fraki, śnieżnobiałe gorsy. Zupełnie jak w teatrze. Chociaż nie, w teatrze nie rżnie się w karty. A tu się gra na wszystkich stołach naraz. Tu bez zmrużenia oka przegrywa się fortuny. Tu pali się długie cygara o niespotykanym aromacie, tu szampan leje się strumieniami, a wszystkich ogarnia nastrój nieskrępowanej zabawy. Tutaj nikt nie liczy się z forsą.
VI
Gdzie płótno? Jest tutaj. Rotmistrz kawaleryjskiego pułku grenadierów lejbgwardii Wołodia Sinielnikow zaiwanił malarzowi na Montmartrze. Pacykarzy tam bez liku. Rankiem rozstawiają sztalugi pod Sacre-Coeur, na ciężkim kacu bluźnią po francusku, jak paryscy dozorcy i ziewają. A wystarczy ziewnąć o jeden raz za dużo i już dzielny rotmistrz biegnie zameldować o wykonaniu zadania.
A skąd farba? A pędzle?
Z farbą nie było problemu. Inna sprawa, że paleta barw pozostawia wiele do życzenia. Zdobyli tylko dwa kolory. Czarny i czerwony. Czarną podprowadzili jakiemuś monsieur, który wlazł na drabinę, żeby malować rynnę. A czerwoną zdobyli tuż za rogiem. W straży pożarnej. Wiadro farby w strażackim kolorze. A w wiadrze, jak się potem okazało, był nawet pędzel. Czy do namalowania arcydzieła wystarczy wiaderko farby? Pewnie, że starczy. Kanciapka Nasti w jednej chwili wypełniła się miłym zapachem remontu. Co jest potrzebne, poza talentem i natchnieniem, do stworzenia arcydzieła? Potrzebny jest czas. Z pół minuty.
– Już, gotowe. Możecie zabierać. Tylko ostrożnie. Farba jeszcze świeża.
VII
Nikt nie zwraca uwagi na Frau Bertinę. Ta wycałowała na powitanie jakąś wypindrzoną damulkę. I jeszcze jedną. Przysiadła się do graczy. Podano jej puchar z jakimś krystalicznym płynem z bąbelkami.
Wszystko jest tak, jak być powinno. Pojawiające się kobiety nie budzą niezdrowych emocji. Wyłaniają się z czerwonej poświaty i w czerwonej poświacie znikają. Po czym znów wracają.
Trzeba dodać, że na mężczyzn też nie zwraca się uwagi. Nikt nie zrywa się na widok prokuratora generalnego. Nikt nie wybiega na spotkanie szefa wiedeńskiej policji kryminalnej. Każdy wchodzi, lekkim skinieniem głowy, czy uśmiechem wita znajomych. Nie padają żadne nazwiska ani tytuły…
Tu się po prostu miło spędza czas, odpoczywając po trudach dnia.
Rudi Mazur był pierwszym, na którego zwrócono uwagę.
Piękna dama o szlachetnym antycznym profilu i ogromnych, jak Frau Bertina, źrenicach, zapiszczała na widok chłopca w płaszczu przeciwdeszczowym.
Tu obowiązują stroje wieczorowe! Kto w ogóle wpuścił tego młokosa?
Ucichł śmiech. Zapanowała cisza. Przy stołach przerwano grę. Wszystkie głowy zwracają się ku niemu, jak wieże artyleryjskie.
Tu sami swoi. Tu każdy zna każdego. Tu nikt obcy nie ma prawa wejść.
Rudi Mazur przywarł do miękkiej brokatowej ściany. Zrozumiał, że popełnił błąd. Że za daleko zaszedł. Dlatego nie pozwolą mu odejść.
Mężczyźni we frakach przeszywają go wzrokiem. Jakimś nadzwyczajnym zmysłem Rudi rozpoznaje w nich adwokatów i prokuratorów, fałszerzy pieniędzy i płatnych zabójców, doradców rządu i komentatorów stołecznych gazet, hochsztaplerów i łapówkarzy, wielkich wiedeńskich wydawców i parlamentarzystów, bankierów i włamywaczy, związkowców i graczy giełdowych, aferzystów, stręczycieli nieletnich i rzeczników idei powszechnej równości.
I wzrok kobiet, płonący dziką furią. Jest w nich wściekłość, jaka ogarnia kobietę, gdy została przyłapana w cudzym łóżku, albo kiedy niespodziewanie zedrze się z niej kołdrę.
Niech demaskator ma się na baczności!
Rudi zagląda im w oczy – damom cesarskiego dworu, śpiewaczkom i tancerkom wiedeńskiej opery i baletu, mentorkom młodzieży, zwolenniczkom równouprawnienia kobiet, żarliwym rewolucjonistkom i zwykłym światowym dziwkom.
VIII
Wcale nie jest łatwo wstawić arcydzieło na aukcję. Drągal z młotkiem aż złapał się za głowę.
– Wiesz co, piękna panno? Daj sobie spokój z tym dziełem…
– Przecież to najnowsza rosyjska awangarda!
W odpowiedzi wybuch śmiechu. Chóralny. Do małego pomieszczenia na zapleczu sali aukcyjnej zbiegli się urzędnicy i ochrona. Każdy chce zobaczyć to kuriozum. Każdy dusi się ze śmiechu.
– Chwileczkę, panie sympatyczny. A nie chcecie tego wystawić dla jaj? Niech Paryżanie też mają jakąś frajdę. A dla was to świetna reklama. Na zakończenie aukcji – żart malarski. Dziennikarzom na pewno się to spodoba.
– Mademoiselle, takie żarty to nie u nas. My jesteśmy poważną instytucją. U nas najbogatsi ludzie świata kupują płótna Rafaela.
Wtedy Nastia podjęła decyzję.
W każdym przedsięwzięciu powinno się uwzględniać odpowiednie rezerwy. Na wojnie – rezerwy amunicji. Na statku dalekomorskim – rezerwy wody pitnej. W banku – ukryte rezerwy kapitałowe. Wszystko może się wydarzyć!
Nastia zastawiła w lombardzie wszystkie ordery. Z wyjątkiem jednego.
– Dobra – zwraca się do drągala. – Jeżeli nie sprzedasz mojego obrazu za przyzwoity grosz, weźmiesz to dla siebie.
Podaje mu złoty krzyż. Kierownik sali aukcyjnej zna cenę oficerskiego Świętego Jerzego. Podrzuca kilka razy na dłoni. Ciężki. Dobre złoto. Najważniejsze, żeby biała emalia na ramionach krzyża nie była uszkodzona. A ta lśni się i mieni, jakby dziś rano krzyż wyszedł z pracowni Faberge. Pośrodku w małym kółku powinien znajdować się święty Jerzy pokonujący smoka. A tu zamiast niego – czarny dwugłowy orzełek na złotym polu. To Święty Jerzy dla innowierców. Bardzo rzadki egzemplarz. Dziesięciokrotnie droższy. Znów go podrzucił, złapał – i zniknął order jak w dłoni sztukmistrza. Drągal uśmiechnął się:
– No, dobra. Zabawimy koleżeństwo. Wystawimy twojego bohomaza.
IX
Potrzebujemy materiały na BeriE. Na Zawieniagina. Na Seriebriańskiego. Na Cholowanowa.
Nikołaj Iwanowicz Jeżow gorliwie potakuje: mam na wszystkich.
– Mam nawet na Mazura.
Złotozębna Katarzyna zbaraniała: na Mazura nie było rozkazu.
X
Sala pęka w szwach. Mężczyźni w kapeluszach. Kobiety w kapelusikach. Jedwabie. Futra. Zabawne lisie pyszczki z bursztynowymi oczami na toczonych ramionach rozpromienionych dam.
– Miniatura karety, złoto, szafiry, rubiny i diamenty. Faberge. 1909 rok. Prezent dla następcy tronu carewicza Aleksieja…
– Sto tysięcy!
– Sto dziesięć!
– Sto dwadzieścia!
Upojny zapach najdroższych perfum. W eleganckim tłumie kręcą się cwaniacy i kombinatorzy. Dają sobie jakieś znaki.
– Tabakierka, złoto. Łączna waga diamentów – cztery karaty. Faberge. 1906. Własność Wielkiego Księcia…
– Siedemdziesiąt tysięcy!
– Osiemdziesiąt!
Steward sunie bezszelestnie. Białe, jedwabne rękawiczki. W srebrnym wiaderku cenna butelka.
Dla szczęśliwego nabywcy od dyrekcji z najlepszymi życzeniami.
– Szyszkin. „Dębina”.
Na balkonie tłum gapiów. Wśród nich byłe rosyjskie ziemiaństwo, dawna arystokracja, dawni obszarnicy, marszałkowie szlachty. Przed miesiącem jeden z nich pozbył się Szyszkina za tysiąc franków. Dziś ktoś sprzedaje tegoż Szyszkina za sto osiemdziesiąt tysięcy.