– Order Świętego Andrzeja. Ostatnia dekada osiemnastego wieku. Praca przypuszczalnie Osipowa. Łączna waga diamentów…
Przy wyjściu stoją milczący ochroniarze. I pod skarbcem stoją.
– Riepin! Makowski! Sierow!
– Czterdzieści pięć tysięcy po raz pierwszy… Czterdzieści pięć tysięcy po raz drugi…
Uderzenie młotka.
Pracownik domu aukcyjnego w białych rękawiczkach z ukłonem prezentuje obraz eleganckiemu dżentelmenowi: Ajwazowski. Osobnik dłuższą chwilę ogląda obraz przez monokl. Kiwa głową. Pracownik kłania się i wycofuje. Jeszcze jeden ukłon. Leciwa dama pragnie powtórnie rzucić okiem na płótno.
– S’il vous plait, madame. Ceny szybują, stuka młotek.
– Najnowsza rosyjska awangarda. Dzieło Anastazji Strzeleckiej „Druga wojna światowa”…
XI
A jeszcze w Moskwie mówi się, że po mieście krąży niewidzialny Mazur. Komu przychodzi na myśl zabić towarzysza Stalina, temu pęka głowa.
XII
Ze skarbca wynurza się malowidło przesłonięte błękitnym jedwabiem. Sztaluga stoi na podwyższeniu. Milkną rozmowy. Cisza. Dwaj pomocnicy na jakiś sobie tylko wiadomy sygnał, równocześnie zsuwają jedwab. I wszyscy popadają w osłupienie.
Czegoś takiego Paryż jeszcze nie widział.
Na szarym płótnie dwa czerwone pasy. Jeden nad drugim. W poprzek dwa pasy czarne.
Sala zaniemówiła. To coś nieprawdopodobnego!
No, a potem rozszalały się namiętności. Tupot nóg, gwizdy. Wszyscy wyją, piszczą, rechoczą. Ach, ci Francuzi, co za poczucie humoru! Żart udał się na medal. Szanowna publiczność dosłownie spada z krzeseł. Ludzie duszą się od tez, ze śmiechu dostają czkawki i nerwowych drgawek. Obsługa powinna serwować wodę z lodem, ale nikt nie jest w stanie udzielić pomocy zebranym. Pracownicy domu aukcyjnego sami tarzają się ze śmiechu. Elegant krzyczy:
– Dziesięć centymów – oto moja oferta!
– Ależ, drogi panie! – protestuje drągal z młotkiem, przełamując spazmatyczny chichot. – Zapomniał pan dorzucić drugie dziesięć za ramę, no i trzydzieści za płótno. A zatem, mamy cenę wywoławczą. Mesdames, mesdemoiselles, messieurs! Pół franka po raz pierwszy, pół franka po raz drugi…
– Dam franka! Powieszę to dzieło w klozecie! Ogólny rechot.
– Dwa franki! Powieszę do góry nogami. Ciekawe, czy ktoś zauważy.
– Trzy franki!
– Cztery.
– Pięć franków!
Ucicha chichot. Starczy, co za dużo, to niezdrowo. Ten sam żart powtórzony dziesięć razy przestaje śmieszyć.
– Siedem!
– Osiem.
Kiedy z ostatniego rzędu ktoś dla zgrywy zalicytował dziesięć, przestało być zabawnie. To zabrzmiało wręcz nieprzyzwoicie.
Więc nikt się już nie śmiał.
Ale cena została zgłoszona, więc drągal z młotkiem musi doprowadzić spektakl do końca. Takie są reguły aukcji:
– A zatem, mesdames, mesdemoiselles, messieurs, dziesięć franków. Kwota niespotykana na naszych licytacjach. No, ale cóż. Dziesięć franków po raz pierwszy…
Po prawej, w odległym kącie, czyjaś ręka uniosła się w górę.
XIII
W szkarłatnym półmroku, koło wejścia, podniósł się potężny facet. Za zdobną zasłonką namacał tablicę przeciwpożarową i niespiesznie zdjął z haków wielki strażacki topór. Kciukiem lewej dłoni wypróbował, czy dobrze naostrzony. Skrzywił się z dezaprobatą. Jasna sprawa, wisi tylko dla picu. No, dobra. Czas go wypróbować. Olbrzym zerknął na chłopca, wpasował stylisko w dłoń, uśmiechnął się. Na twarzy ma wielką bliznę, która przecina mu czoło, lewą brew, policzek, nozdrze. Rozcięte wargi wyglądają jak przenicowane. Uśmiech wykrzywia mu twarz w przerażający grymas.
Dryblas przykuwa uwagę kobiet.
Czasem wędrując przez mokradła można zobaczyć, jak żmija połyka żabę. Niby obrzydliwe – a nie sposób odwrócić wzroku.
Tu ten sam zachwyt w powiększonych źrenicach: zaraz ulubieniec kobiet Heinz zarąbie chłopca. Wprost na tym rozkosznym dywanie. To takie straszne. I takie ekscytujące. Wykidajło Heinz, na ich oczach, pośród nagich posągów, pośród obrazów pobudzających gwałtowne żądze, wśród sreber i kryształów odrąbie mu głowę. A potem wszyscy razem posiekają go na kawałki i zawiną w dywan…
XIV
Drągal z młotkiem nie zrozumiał, w czym rzecz:
– Chciał pan coś powiedzieć?
– Nic nie chciałem powiedzieć. Po prostu chcę kupić ten obraz.
– Za te gryzmoły chce pan dać więcej niż dziesięć franków? Dobrze, jak pan sobie życzy. Jedenaście franków!
Natychmiast podniosła się ręka po przeciwnej stronie sali.
– Dwanaście.
Ale pierwsza ręka została w górze.
– Trzynaście. Czternaście. Piętnaście.
Żaden z dżentelmenów nie opuszcza ręki. Wówczas drągal z młotkiem oznajmia:
– Dwadzieścia franków!
Ta wygórowana kwota nie stropiła obu chętnych.
– Dwadzieścia pięć, trzydzieści, trzydzieści pięć, czterdzieści.
W sali zaczęto szeptać.
XV
Wykidajło Heinz idzie między stolikami. Powłóczyste spojrzenia kobiet prowadzą jego muskularną sylwetkę, szerokie bary, dłonie jak bochny, czerwony topór wyglądający w takich rękach jak zabawka – i przenoszą się na chłopca w płaszczu przeciwdeszczowym. Wypierdka, który nie wiadomo jak się tu znalazł.
Rudi wewnętrznie skulił się w mały kłębuszek. Po raz pierwszy w życiu poczuł nad sobą skrzydła śmierci. Nie czuł lęku. W takich chwilach człowiek przestaje się bać. Kiedy wszystko stracone, nie ma powodu do obaw.
XVI
Pięćdziesiąt! Sześćdziesiąt franków! Ktoś nerwowo zakasłał.
– Osiemdziesiąt pięć! Dziewięćdziesiąt!
Kiedy drągal ogłosił sto franków, sala zamarła. A licytacja trwa nadaclass="underline"
– Sto dziesięć! Sto dwadzieścia! Sto trzydzieści! Poruszenie na sali.
– Dwieście! Dwieście dwadzieścia! Dwieście czterdzieści!
Zdarza się, że ktoś w twoim otoczeniu byle gówno zamienia w złoto, a ty, jak jakiś głupek, nie masz pojęcia jak to się robi. Wtedy niepokój ściska za serce.
Gość w prawym rogu to ponad wszelką wątpliwość Rosjanin. Widać z gęby. W lewym rogu tak samo. Przekroczyli już pięćset franków, a żaden nie chce ustąpić.
– Siedemset pięćdziesiąt! Osiemset!
A przecież Rosjanie znają się na sztuce, prawda?
– Tysiąc franków! Tysiąc sto!
XVII
Nie uciekniesz. Nie ma dokąd. Rudi to wie. I nie zamierza uciekać. W ogóle nie myśli o ratunku. Natomiast widzi, słyszy i czuje. Czuje twarzą, piersią, całym ciałem. Czuje narastające podniecenie zebranych.
XVIII
Gość z prawej ma przetarte mankiety. Gość z lewej – wyświechtany krawat. Jasna sprawa: zamożni klienci kupują przez podstawionych. Nie chcą swoją obecnością zwracać uwagi na arcydzieło. Nie chcą podbijać ceny.
– Trzy tysiące! Trzy tysiące trzysta!
XIX
W rzymskim Koloseum krwawe mordy na arenie wyzwalały stany potężnego seksualnego pobudzenia. Gladiatorzy podrzynali sobie gardła, zabijali słonie, żyrafy, lwy i tygrysy. Nierzadko sami trafiali w pazury i kły oszalałych z przerażenia zwierząt. Na arenę wypędzano dzieci i dorosłych, jeńców i zbrodniarzy. Zwierzęta rozszarpywały ludzi na strzępy, zwierzęta rozszarpywały się nawzajem. Ludzie zabijali zwierzęta. Ludzie zabijali ludzi. Całe Koloseum łączyło się w jednym dzikim wrzasku. I właśnie wtedy Rzymianki oddawały się najsilniejszym rozkoszom płciowym. Na czas igrzysk z całego imperium ściągały męskie prostytutki. Zamożne Rzymianki przyprowadzały do Koloseum co jurniejszych niewolników… Całe miasto ogarniało szaleństwo. Stolica świata stawała się gigantycznym siedliskiem rozpusty.