Nie potępiajmy bestialstwa Rzymian. Nie zapominajmy: wtedy nie istniało jeszcze kino. To tylko z powodu technologicznego zacofania oglądali te masakry na żywo, a nie na panoramicznym ekranie.
Od tamtych odległych czasów ludzka natura nie zmieniła się ani na jotę. Jedyne czego nauczyliśmy się, to ukrywać własną krwiożerczość. Przynajmniej czasami. Ale tu, w szkarłatnym półmroku, możliwość zobaczenia zabójstwa na żywo podziałała na kobiety elektryzująco. Rudi Mazur czuje to podniecenie, widzi falujące biusty, trzepotanie nozdrzy. Słyszy bijące wspólnym rytmem, pobudzone kobiece serca.
XX
Walka trwa.
– Pięć! Pięć pięćset!
Rzeczoznawca z lupą wlazł na podest, przyjrzał się pociągnięciom pędzla i kiwa do kogoś w głębi sali: nie ma cienia wątpliwości, to autentyk! To z pewnością dzieło samej Strzeleckiej.
– Dziesięć tysięcy! Jedenaście! Dwanaście! Wrzawa wzmaga się.
– Czy słyszała pani kiedykolwiek o tej… jakże jej… Strzeleckiej?
– No pewnie! A pan nie słyszał?
Ręce obu jegomości wciąż są w górze, dlatego drągal z młotkiem podwyższa poziom licytacji:
– Pięćdziesiąt tysięcy! Sześćdziesiąt tysięcy! Siedemdziesiąt tysięcy!
XXI
Osiłek wyszczerzył się i odwrócił w stronę wielbicielek. Odpowiedziały chóralnym jękiem-westchnieniem. Wtedy wzniósł topór.
XXII
Doszedł do okrągłej kwoty, na chwilę przystanął, żeby nabrać powietrza w płuca i zaraz ruszył dalej:
– Sto tysięcy! Sto dziesięć! Sto dwadzieścia!
Napięcie rośnie. Jakżeby inaczej! Każdy na sali kombinuje: trzeba włączyć się do walki, póki nie jest za późno? Może próbować przelicytować? To tu, to tam podnoszą się ręce, deklarując gotowość przebicia poprzedniej oferty. Ale główna walka toczy się między dwoma ruskimi obszarpańcami. Zresztą kto wie, pewnie specjalnie tak się poprzebierali? Zaraz któryś chwyci fortunę za skrzydła i nabędzie arcydzieło. Zaraz walka dobiegnie końca. Ktoś musi ustąpić, przecież nie będą licytować bez końca. Do cholery, przecież to mimo wszystko nie Goya. I nie Picasso.
XXIII
Nie wiadomo dlaczego Rudi Mazur pomyślał, że za chwilę zginie nie byle kto, lecz…
XXIV
Pięćset tysięcy!
W tym momencie ciszę przerwał tupot podkutych buciorów. Do sali aukcyjnej wkroczył oddział policji. Co prawda arcydzieła są chronione przez organizatorów licytacji, ale władze miasta Paryża, dowiedziawszy się o tym, co się dzieje, postanowiły zastosować nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. A cena nieubłaganie rośnie.
– Dziewięćset dziewięćdziesiąt tysięcy.
Dwaj policjanci o kamiennych gębach stanęli po obu stronach eksponowanego skarbu. Pozostali ustawili się przy wyjściu zapasowym, gotowi w każdej chwili uniemożliwić wszelką próbę kradzieży.
Drągal z młotkiem niepewnym głosem wykrztusił:
– Milion franków. – Zdezorientowany omiótł wzrokiem wstrząśniętą salę i powtórzył, jakby prosząc o wybaczenie: – Milion.
Rozdział 22
I
Drągal rozejrzał się i kontynuował licytację.
Tymczasem Paryż już huczy od sensacyjnych doniesień. Oddziały konnej policji odpierają szturm dziennikarskiej hołoty na marmurowe podwoje domu aukcyjnego.
– Milion sto tysięcy. Milion dwieście.
Do pierwszego miliona dochodzono długo. Do drugiego znacznie szybciej – przebijano po sto tysięcy: milion siedemset tysięcy, milion osiemset, dwa.
– Dwa dwieście. Dwa czterysta.
Dziesięć procent wylicytowanej ceny przypadnie właścicielom domu aukcyjnego. Z trzech milionów będzie to trzysta tysięcy franków.
– Trzy miliony pięćset! Cztery! Okrzyk z sali:
– Wody, prędko! Pani zasłabła!
II
Taka prosta myśl. I taka śmieszna: ratować siebie… Topór wzniósł się do góry, zawisł na chwilę i zaczął stopniowo, a potem coraz szybciej, rozpruwać powietrze, ze świstem spadając na jego głowę. W takiej chwili najważniejsze, to zachować spokój.
III
Dama błyskawicznie wylądowała na noszach. Pognali z nią do wyjścia. Kolana zgięte do góry. Mordka czarno-burego lisa – do dołu. Prędkość i sprawność interwencji ma bardzo konkretne uzasadnienie: sanitariusze chcą jak najprędzej wyekspediować damulkę z sali, żeby wrócić i obejrzeć finał.
– Jedenaście milionów franków. Dwanaście. Trzynaście.
Cisza w sali aukcyjnej jest niesamowita. Gdyby drągal szeptał pod nosem i tak każdy by go usłyszał. Ale on nie szepce, on krzyczy:
– Siedemnaście! Osiemnaście!
Cwaniaczek kombinator pogryza paznokcie jak pestki słonecznika. Cholera! Przecież był przy tym, jak przywieźli ten obraz. Trzeba było szybko się zdecydować, kopsnąć im milion franciszków i kupić bez licytacji.
– Dwadzieścia jeden! Dwadzieścia dwa! Dwadzieścia trzy!
Najbardziej przebojowi dziennikarze przebili się przez kordony i od dawna są w sali. Fotografują Nastię i jej dzieło – obraz „Druga wojna światowa”.
– Dwadzieścia cztery miliony franków!
Wtedy jegomość w sfatygowanym krawacie opuścił rękę. Nie wyżej. A pan po prawej? Ręka w górze, w geście triumfu.
– Dwadzieścia pięć milionów franków!
W prawym rogu ręka podniesiona, a w lewym rogu nie.
– Dwadzieścia pięć milionów franków po raz pierwszy… Wszystkie głowy zwrócone są w stronę jegomościa po lewej. Zachowuje całkowity spokój. Uśmiecha się lekko, dając do zrozumienia, że nie ma pojęcia, skąd to nagłe zainteresowanie jego osobą. Ręce splecione na piersi.
– Dwadzieścia pięć milionów franków po raz drugi… Pan po lewej rozkłada ręce, jakby chciał pokazać, że mu przykro, ale nie przeskoczy własnych możliwości. Cena jest już troszkę wygórowana…
– Dwadzieścia pięć milionów franków… po raz trzeci!
IV
Rudi wie, że w ostatniej chwili spojrzenia wszystkich obecnych, ‘bez wyjątku, skierują się na niego.
Czekał na ten moment. Wziął głęboki oddech, jakby chciał wchłonąć wszystko dookoła, a wzrokiem zasysał ich spojrzenia. Nie wiedział, dlaczego to robi, czynił to instynktownie.
Setki oczu zamieniły się w parę monstrualnych, czarnych źrenic…
Spokojny i pewny siebie, wyobraził sobie czarną plamkę pomiędzy nimi. Przyjrzał się jej uważnie i powiedział…
V
Młotek uderzył w stół i rozpętało się istne szaleństwo. Cisza w ułamku chwili eksplodowała jak manekin poddany działaniu RGD-33. Szacowne panie i szacowni panowie zaryczeli zgodnie, niczym jelenie zmagające się z własną chucią. Kryształowe żyrandole rezonowały od krzyku, pisku, wrzasku, braw i tupotu. Żurnaliści nacierają na Nastię:
– Modemoiselle Strzelecka!…
– Modemoiselle Strzelecka, czy jako powszechnie ceniony geniusz i lider najnowszej rosyjskiej awangardy zechciałaby pani skomentować…
Policjanci w sile pięciu oddziałów wykazali się wielkim profesjonalizmem. Intensywne mordobicie odparło szturm rozentuzjazmowanego tłumu. Udało się zapewnić osobiste bezpieczeństwo wybitnej artystce mademoiselle Strzeleckiej. Policjanci zdołali ewakuować ją do sąsiedniego pokoju. Tam też, z zachowaniem najwyższych środków ostrożności, przeniesiono malowidło – jedno z największych osiągnięć kultury XX wieku – i nie wymienionego z nazwiska nabywcę dzieła. Wtedy mundurowi przegrupowali się i jednym natarciem wypchnęli publiczność z sali. Na ulicy oddziały konnej policji przeszły w kłus i młócąc powietrze gumowymi pałkami dokończyły dzieła i ostatecznie rozproszyły zgromadzone tłumy.