VI
I powiedział:
– Mnie tu nie ma. Pomyślał przez chwilę i dodał:
– I nigdy nie było.
VII
W sąsiednim saloniku kompletnie skołowana dyrekcja domu aukcyjnego wydaje bankiet na cześć wybitnej malarki mademoiselle Strzeleckiej i nieznanego dżentelmena, który zakupił arcydzieło. A raczej, na cześć pełnomocnika owego dżentelmena. Brzęk kieliszków. Przyciszone rozmowy. Uwijają się kelnerzy, sprowadzeni w trybie pilnym z pobliskiej restauracji.
Dyrektor wznosi kielich i, nie znajdując właściwych słów, wychyla duszkiem. Drągal z młotkiem wlewa w siebie szampana. Nigdy dotąd w całej swojej karierze nie brał udziału w podobnej transakcji. Dyrekcja zainkasuje dziesięć procent, czyli dwa i pół miliona, a on sam jeden procent od tej kwoty. Dwadzieścia pięć tysięcy franków za jeden dzień pracy! Za wykrzykiwanie liczb. A to nie wszystko, przecież spylił nie tylko Strzelecką. Był jeszcze Szyszkin, i Faberge, i Ajwazowski… Wiadomo, drobnica, ale też jakiś grosz z tego wpadnie. Drągal skalkulował w pamięci i doznał lekkiego zawrotu głowy.
W saloniku, poza wielką malarką i wystylizowanym na niepozornego jegomościem, są sami swoi. A mimo to straszliwy ścisk. Sukces ma zawsze wielu ojców. Szampan znika skrzynkami.
Pomiędzy kolejnymi toastami i gratulacjami – formalności. Jegomość z przetartymi mankietami wręcza dyrektorowi czek na dwadzieścia pięć milionów franków. Podpis: Jerveza.
Chwila zamieszania: w jaki sposób senor Jerveza wiedział z góry, jaka będzie ostateczna cena?
Na to nieoczekiwane pytanie po krótkiej chwili zastanowienia pada odpowiedź: senor Jerveza nie miał pojęcia o ostatecznej cenie. Dwadzieścia pięć milionów franków to górna granica, jaką gotów był zapłacić za to dzieło. Wyżej by nie licytował. A gdyby cena okazała się niższa, przysłałby inny czek.
Ach tak? No cóż, brzmi przekonująco.
Czek odbierają przedstawiciele Credit Lyonnaise. Natychmiast łączą się z Barclays Bank, gdzie uzyskują potwierdzenie, że okrągła sumka ma pokrycie w oszczędnościach na koncie senora Jervezy. Banki rozliczają się bezgotówkowo. Kwota zostaje przelana z konta senora Jervezy na konto domu aukcyjnego. Dyrekcja odlicza prowizję i odprowadza podatek dla państwa. Reszta przypadnie autorce dzieła. Księgowy wylicza wszystko dokładnie i Wypisuje czek na kwotę 17.225.741 franków i 55 centymów.
VIII
Grobowa cisza. Wszyscy gapią się w jeden punkt. Kompletny bezruch. Jak na filmowej stop-klatce. I nagle wszystko ożywa, ludzie ruszają z miejsc, wracają do przerwanych rozmów. Kobiety tłumią w sobie namiętności, zapalają papierosy, zaciągają się głęboko, odwracają do partnerów i aksamitnymi powiekami zasłaniają blask lubieżnych oczu.
Spośród wszystkich obecnych tylko Frau Bertina nie rozumie nic a nic z tego, co się dzieje. Kiedy wykidajło chwycił za topór, zdjęło ją przerażenie. Atmosferę grozy podsycała dodatkowo absolutna cisza. Nikt nie próbował mu przeszkodzić, nikt nie krzyczał. W zupełnym milczeniu wykidajło Heinz przeszedł na drugi koniec sali, wziął zamach i huknął z całych sił w podłogę, rozcinając drogocenny dywan.
Frau Bertina pomyślała, że tylko rozpaczliwym krzykiem może uratować siebie i innych, wyrwać z tego absurdalnego odrętwienia.
Z jej gardła wydobył się przeraźliwy wrzask. Tak skowycze pies przejechany przez tramwaj.
IX
Nastia odbiera czek, uśmiecha się kącikiem ust i zwraca się dyskretnie do drągala:
– Oddaj Świętego Jerzego.
– Ja? Niby dlaczego?
– Dałam ci go w zastaw. Jeżeli obraz nie pójdzie. Ale poszedł, nawet za niezłą cenę. Więc oddaj.
– Nie wiem nic o żadnym Jerzym.
Póki mówił, Nastia-Feniks spokojnie patrzyła sobie pod nogi. Ale zamilkł na moment, więc utkwiła w nim swoje niebieskie źrenice. Uważnie, bez mrugania, patrzy na nasadę jego nosa. Jakby starała się dojrzeć tam jakąś nieistniejącą plamkę. A on czuje, że to spojrzenie przyprawia go o obłęd. Prosta sprawa, trzeba tylko odwrócić wzrok… Nic z tego. Jego pałąkowate nogi nagłe zamieniają się w szczudła z rozchybotanymi zawiasami. Uginają się pod nim, a on nic nie może na to poradzić. Wydaje mu się, że Nastia w prawej dłoni trzyma drewniany młotek aukcyjny. Ciekawe w co go łupnie? W czerep? W zęby? A może?… Jedną ręką stara się zasłonić zęby, a drugą przyrodzenie. Przed sobą nie widzi nic, poza jej niebieskimi oczami – a w nich nieskończona nienawiść.
Po chwili przewraca się przez stół, słyszy, ale nie rozumie krzyku dyrektora:
– Ten wieprz znowu się uchlał! Od jutra na bruk!
X
Frau Bertina przeraźliwie wrzasnęła.
Zaraz po niej rozdarły się pozostałe damy. Panowie, też krzycząc, poderwali się z miejsc i sięgnęli po rewolwery.
Sala najeżyła się lufami. To nie przelewki! Siedzieli sobie ludziska, rżnęli w karty, nikogo nie zaczepiali, a za ich plecami wykidajło wywijał toporem. Nic dziwnego, że baby w krzyk! Na szczęście znalazła się Frau Bertina, zwróciła uwagę…
XI
Znowu obrzydliwy paryski poranek. Szare domy. Szare ulice. Szare niebo. Szary wiatr ciska krople dżdżu w twarz, jak stalowe opiłki.
Nastia idzie podjąć pieniądze.
Sama.
Gdyby miała umiejętności Mazura, nie byłoby żadnego problemu. Ale jest tylko uczennicą czarodzieja. I to stawiającą pierwsze kroki.
Jest jej dużo łatwiej niż Mazurowi swego czasu w Moskwie. Chociaż nie do końca. Mazur miał w ręku szkolny zeszyt, który służył za paszport, książeczkę czekową i wiele innych dokumentów. Natomiast Nastia przedstawi autentyczny czek, prawidłowo wypełniony, opatrzony w odpowiednie pieczęcie i podpisy. Namalowała obraz, senor Jerveza kupił go na licytacji… A jednak Barclays ma prawo zwrócić się do senora Jervezy po osobiste potwierdzenie: czy nabył pan to dzieło sztuki?
Mazur niczym specjalnym nie ryzykował. Najwyżej nie wypłaciliby mu pieniędzy, ot i wszystko. A tutaj? Nastia nie wywinie się tak łatwo. Porwanie, zagrożenie życia, szantaż, tortury, wymuszenie…
Za to we Francji wciąż ścina się głowy, jak za kolejnych Ludwików. A głowy, jak wiadomo, wgryzają się w wiklinowe kosze.
Nastia ma dość wyobraźni, żeby zobaczyć srebrzyste ostrze gilotyny. Ciekawe, czy będzie wrzeszczeć, kiedy za włosy powloką ją na szafot? Większość wrzeszczy. Na szczęście w Rosji jest wyższy poziom kultury: tam od razu – jebut! – kulka w potylicę. I pierdut do dołu. A u tych francuskich barbarzyńców człowiek może się załamać i zacząć skamleć o litość: „Błagam, panie kacie! Niech pan nie ciągnie za sznurek! Jeszcze minutkę! Jedną!”.
Ale tymczasem nikt nie wlecze jej na szafot. Może lepiej zawczasu odpuścić? Może nie iść do banku?
Nie ma pieniędzy na taksówkę. Nie ma na autobus. Piechotą przez szare miasto, przez deszcz. A z każdego kiosku spoglądają na nią jej oczy. Na każdej wystawie – fotografia jej malowidła. I gawrosze z plikami gazet uwijają się po ulicach, wykrzykując na wszelkie sposoby nagłówki z pierwszych stron:
– „Blamaż Francji!”, kupcie „Blamaż Francji!”…
– „Kto za tym stoi?”, „Kto za tym stoi?”…
– „Kompromitacja”!
– „Po trzykroć hańba!”… Tylko w tym wydaniu! „Po trzykroć hańba!”.