A, to już, całkiem inna rozmowa. Nie będziemy się targować…
Na tym nie koniec. Po otrzymaniu piór na każdy egzemplarz trzeba założyć odrębną dokumentację. Każde z nich otrzyma własny numer identyfikacyjny i metrykę: napełnione zelonym atramentem nr… jasność… grubość stalówki… cechy mikroskopowe stalówki… i inne. Potem takie pióro wręcza się delegatowi: skreśl, drogi towarzyszu, kogo chcesz z listy wyborczej. Jeżeli nie przypada ci do serca, możesz skreślić nawet samego towarzysza Stalina, a potem ekspertyza ustali, że wielkie nazwisko zostało skreślone piórem numer 1.241.
Żeby się nie poplątało, kto jakie pióro otrzymał (delegat nie ma przecież własnego, zatroszczono się o to podczas rewizji), wprowadzono szczegółowe zasady ewidencji. Załóżmy, że jako pierwszy zarejestrował się delegat Krużkin. No więc, towarzyszu Krużkin, otrzymujecie pióro nr l. Krużkin nie ma pojęcia, że pióro, które ma w kieszeni, nosi numer porządkowy 1. I bardzo dobrze, że delegatom takie myśli nie przychodzą do głowy.
Kamera filmowa utrwala, kto jakie pióro otrzymał. Aparat terkocze radośnie, operator zadowolony. A przedstawiciel narodu dumnie wypina pierś: oto został uwieczniony dla historii, akurat w chwili rejestracji delegatów historycznego zjazdu.
Nie przypadkiem zakupiono pióra w dwudziestu siedmiu różnych firmach. Potem porówna się materiały filmowe, kadr po kadrze, z katalogami piór, tak żeby się nic nie pomieszało. Wtedy przyda się każdy szczegół, każdy detal…
X
Czarodziej nie siedzi już na taborecie, lecz w fotelu naczelnika więzienia. Wsłuchuje się w łomotanie aresztanckich buciorów i dziękczynne wrzaski. Uśmiecha się błogo i wydaje krótkie dyspozycje:
– Himmlerowi ani słowa na mój temat.
– Rozkaz – ani słowa!
– Spokojnie, żaden rozkaz. Po prostu nie ma się co śpieszyć. Zameldujecie, żeście mnie złapali, a potem głupio wyjdzie. Bo sami rozumiecie, ja tu długo nie zabawię: zjem, osuszę się i pójdę. A skoro o tym mowa – gdzie mój obiad?
XI
Ale przecież delegaci mogą zamienić się piórami! Jeden podziwia własne, drugi rozkoszuje się swoim, i pierwszy naraz proponuje: – Machniom!
Nie ma obawy. Wszystko przewidziano. Kamery nie śpią, rejestrują co trzeba. A w kuluarach, udając delegatów, snują się „cisi”. I bądź tu człowieku mądry, odróżnij prawdziwych od podstawionych! A gdzie nie sięga sokoli wzrok kamery, na przykład w damskiej toalecie, tam delegatka z Uzbekistanu, dziewuszka w barwnych pantalonach stoi przed ogromnym lustrem i przeplata swoje sto dziesięć warkoczyków…
Nie przypadkiem ma tyle warkoczyków. I lustro na całą ścianę też nieprzypadkowe.
Ale w końcu nie to jest najważniejsze. Rozstrzygająca jest i tak ekspertyza grafologiczna. Skreślaj, towarzyszu delegacie, do woli! I wpisuj, kogo chcesz. Nieważne, kogo wpiszesz, choćby nawet samego Trockiego. Liczy się co innego: że uczynisz to własnoręcznie. Wpisałeś, to tak jakbyś zostawił swój autograf. Już chłopcy z Instytutu Rewolucji Światowej dołożą starań i cię namierzą. Od dawna mają zebrane wszystkie wzorce grafológiczne. Poza tym podczas rejestracji każdy własnoręcznie wypełnił ankietę, rzekomo dla komisji mandatowej. Chłopcy Chołowanowa nie natrudzą się zbytnio, wystarczy porównać charakter pisma, jakim naniosłeś nikczemne nazwisko na karcie do głosowania, z charakterem pisma w twojej ankiecie. A grafolodzy znają się na rzeczy! Omyłka jest wykluczona.
Namierzanie skreślaczy odbywa się wielotorowo. Rzeczoznawcy od piór przedstawiają swoje obserwacje, grafolodzy – swoje, są też eksperci z innych dziedzin. Każda grupa pracuje niezależnie od pozostałych. Później dokona się zestawienia rezultatów. Gdyby dostrzeżono jakiekolwiek rozbieżności, prace będą kontynuowane.
Błędem byłoby sądzić, że namierza się tylko tych, którzy wykreślili nazwisko towarzysza Stalina. Bynajmniej. Namierza się wszystkich. Ktoś, na przykład, skreślił nowego szefa NKWD, towarzysza Berię. Któż to taki? Nie kto inny, jak pupilek Ławrentija Berii, towarzysz Zawieniagin, dyrektor Kombinatu Polimetalurgicznego NKWD ZSRR w Norylsku. Ciekawe… Zdawać by się mogło, że łączy ich niezachwiana przyjaźń, a tymczasem, gdy dochodzi do tajnego głosowania… Towarzysz Stalin aż podskoczył, gdy usłyszał tę informację. Teraz najważniejsze, żeby towarzysz Beria przypadkiem się nie dowiedział, jakiego ma ulubieńca. Niech się dalej przyjaźnią.
No a Zawieniagin zasłużył sobie na specjalną adnotację: stary czekista, przeszedł wszystkie czystki, wszelkie możliwe sprawdziany, i masz babo placek – uwierzył w demokrację, utracił czujność, postanowił skorzystać z prawa do skreśleń… Ale głupków matka ziemia nosi! Takich to warto pielęgnować i ustawiać na właściwych stanowiskach.
A może krok towarzysza Zawieniagłna nie wynika z głupoty? W takim razie z czego? Może to przedśmiertny protest? Może wyrachowanie? Ale z myślą o czym?
XII
W berlińskich więzieniach są wspaniałe łaźnie. Sterylna czystość, łagodne światło, świeże powietrze, rozpalone piece. Najpierw mocny prysznic, potem czarodziejowi zaaplikowano solidny masaż, znowu prysznic, a na koniec rozgrzana łaźnia parowa. Z piwem. Piwo w małych zielonych butelkach zanurzonych w drewnianym ceberku z lodem. Dużo butelek.
Dla uniknięcia możliwych nieporozumień trzeba poczynić jedno zastrzeżenie: to nie jest łaźnia ogólnie dostępna. Nawet nie dla strażników. Łaźnia jest przeznaczona dla wyższego kierownictwa, dla naczelnika więzienia i jego zwierzchników. Wciśnięto ją między kotłownię i mur okalający więzienne bloki. A za murem nie ma berlińskiej ulicy, lecz jest jeszcze jedno więzienie. Dla kobiet. Są to jakby dwa oddzielne więzienia, tyle że wspólnie administrowane, ze wspólnym zapleczem gospodarczym. Po to żeby nie prowadzić osobnych pralni czy gabinetów rentgenowskich. Dlatego tutaj, w pobliżu łaźni, wciśniętej jak plomba między zabudowania, dwa więzienia zlewają się niejako w jedną całość.
Właśnie tutaj wylądował nasz czarodziej. Jakoś bardzo szybko przekwalifikowano go z aresztanta na inspektora nadzoru. W Berlinie jest to jedna z żelaznych reguł: inspektorzy mogą zjawiać się o każdej porze dnia i nocy. Dlatego 24 godziny na dobę łaźnia (bynajmniej nie ukryta, tyle że nie figurująca w żadnym oficjalnym zestawieniu pomieszczeń więziennych) pozostaje w stanie ciągłej, dziesięciominutowej gotowości do przyjęcia dowolnej komisji. Ledwie brama się otworzy, ledwie limuzyny komisji wtoczą się na dziedziniec – a już w łaźni para bucha na całego. I cebrzyk z atrakcjami przygotowany, wedle gustu, do wyboru, do koloru. Wiele rozmaitych niespodzianek spotyka klient w tej łaźni…
Ale czarodziej śpieszył się. Ograniczył się do piwa. I pił wstrzemięźliwie, tylko tyle, żeby zaspokoić pragnienie. I powtarzał w myślach: „Nie zasnąć! Nie zasnąć! Nie zasnąć!”.
XIII
No dobrze, a co zrobić, jeżeli delegat na zjazd, korzystając z prawa do tajności głosowania, wykreśli Wielkie Nazwisko, natomiast nie wpisze innego na to miejsce? Jeżeli nie zostawi autografu? Przecież trudno uznać jedno skreślenie za wiarygodną próbkę charakteru pisma. Grafolog niewiele tu odziała. Czy można zdać się wyłącznie na opinię rzeczoznawców od stalówek?
Nie, towarzysze. Jest kilka ekspertyz. Najważniejsza, to ekspertyza paluszków. Listy kandydatów nie są wydrukowane na zwykłym papierze. To bardzo specjalny papier. Sprowadzono go ze Szwecji. Spośród setek rozlicznych próbek wybrano taki, na którym najlepiej odznaczają się odciski palców. Jak na szkiełku. Ale przecież w drukarni, kiedy drukowano listy wyborcze… A właśnie, że nie. Drukowano je w specjalnej powielarni. Drukowano ze znawstwem rzeczy, i na Kreml też dostarczono ze znawstwem. I rozkładano je na stołach z zachowaniem specjalnych środków. A zatem do chwili wydania listy delegatowi, na kartce nie ma żadnych odcisków palców. Teoretycznie na kartce mogą się znaleźć jedynie linie papilarne samego towarzysza delegata: odebrałeś listę, skreśliłeś jednego, wpisałeś drugiego – i wrzucaj do urny. Karteczka nie ma szans trafić w obce ręce. Komisja skrutacyjna siedzi przy samych urnach, pilnie strzeże porządku. Żeby jakieś cudze paluchy nie chapnęły za kartkę.