Potężny drewnowiec „Amur-Las” cumuje do nabrzeża.
Jest jednym z dziesiątków podobnych statków. Łopoczą bandery, dudnią łańcuchy. Załoga ma pełne ręce roboty. Kapitan Jurin nie pozwala zejść na ląd: najpierw obowiązki, potem przyjemności.
Tylko jeden człowiek zszedł po trapie na keję. Nikt go nie zauważył, ani wachtowy, ani pogranicznik. Nie to, że jest niewidzialny, po prostu ludzie jakoś nie zwracają na niego uwagi.
Zgrzytają dźwigi portowe. Terkoczą wciągarki. Dokerzy klną siarczyście, jak paryscy dozorcy. Gwiżdże parowóz manewrowy, wyrzuca kłęby pary, w obłokach dymu ciągnie dziesięć wagonów drewna. Kiedyś nad brzegiem morza rozciągała się spokojna równina. Teraz wyrosły niebotyczne góry. Bale, kłody, płazy, okrąglaki. Komsomolskie drewno – Ojczyźnie!
Nad samą wodą stoją w szeregu potężne żurawie portowe: ładują, ładują, ładują… A ogromne drewnowce zanurzają się coraz głębiej i głębiej i głębiej. Załaduje towar jeden z drugim – i w rejs, do dalekich krajów.
Łatwo się zagubić w upojnym zapachu tajgi, między stertami okrąglaków i piramidami okorowanych drzew. Ale i łatwo ukryć. W oczekiwaniu na mężczyznę, który opuścił statek.
– Witaj, czarodzieju!
– Jak się masz, Gryf!
– Jak rejs po dalekich morzach?
– Fatalnie. Mam złe przeczucia co do Feniksa. Co z nią?
– Miałeś rację, czarodzieju. Towarzysz Stalin przegrał zakład. Uważał, że będzie godną pretendentką. Ja miałem wątpliwości, a ty kategorycznie byłeś przeciw. I słusznie. Wymknęła się nam spod kontroli. Towarzysz Stalin będzie musiał teraz w obecności wszystkich członków Biura Politycznego wejść pod stół i powiedzieć, że jest dupkiem żołędnym.
– Gdzie ona jest?
– Była na Majorce. Agentura melduje, że teraz wylądowała w Paryżu. Związała się z najgorszą swołoczą: w Hiszpanii – z jakąś oligarchią finansową, a w Paryżu z białogwardzistami.
III
Nie jest łatwo uzyskać obywatelstwo w obcym kraju. Nasti się udało. Znaleźli się dobrzy ludzie, którzy przyznali obywatelstwo, wystawili paszport i inne niezbędne papiery. Zwykły śmiertelnik latami pielgrzymuje od okienka do okienka, a ona uwinęła się w jeden dzień.
Do Paryża przyjechała w ogóle bez paszportu. W Moskwie nauczono ją przekraczać granice bez dokumentów i bez wiz. Ale teraz postanowiła podróżować inaczej – nie w ładowni okrętowej i nie na dachu wagonu, ale w komforcie, godnie. W tym celu jednak potrzebne są dokumenty. Oto one, w torebce z krokodylej skóry.
Ochrona też posiada odpowiednie dokumenty.
Eskortuje ją osobiście dowódca Kompieńskiego Pułku Lejbgwardii, kniaź Sagałajew:
– Dziewiątą kompanię trzeciego batalionu dobrze byłoby przerzucić do Genewy. W Alpach Szwajcarskich aż się roi od potencjalnych klientów.
– Zgoda.
– Czwarta kompania nieźle sobie poczyna w Lyonie. Przetrzepała dłużników, poprawiła stan kasy.
– Doskonale. Kniaź, mam pytanie, czysto teoretyczne. Łatwo przychodzą nam nowe miliony. Ale… Ale para przyzwoitych butów kosztuje dolara, dobry garnitur – pięć dolców. Za tysiąc – wspaniały Lincoln. Pięć tysięcy dolarów kosztuje piętrowy dom z garażem na trzy pojazdy, z przestronnymi piwnicami i pokojami na poddaszu, z własnym ogrzewaniem, kanalizacją, basenem i przyzwoitym ogrodem. To po co ludziom miliony? Zna pan jakieś rozsądne uzasadnienie?
– Naturalnie.
– Proszę mi powiedzieć, kniaź, ile pieniędzy chciałby pan mieć? Jaka kwota by pana satysfakcjonowała?
– Wszystko.
– Co znaczy: wszystko?
– Wszystkie pieniądze świata.
– Ale po co?!
– Każdy z nas ma w życiu wybór. – Kniaź spojrzał przez okno na przelatujące francuskie równiny, podrapał się po brodzie. – Jak to mówią: albo dupczysz, albo sam jesteś dupczony. Świat to jedna wielka piramida dupczenia. Jeżeli nie próbujesz wdrapać się na sam szczyt, ześlizgujesz się w dół. Miliard jest potrzebny po to, żeby nie dać się wydupczyć komuś, kto ma sto milionów. Dziesięć miliardów trzeba mieć po to, żeby wydupczyć tego, kto ma ich tylko pięć.
IV
Budzi się wielki kraj. Pod brytyjską ambasadą milionowy tłum z czerwonymi flagami od bladego świtu skanduje:
Chamberlain zbój
Brytyjski chuj
Grozi nam
Ten głupi cham!
Po chwili to samo w innej konfiguracji:
Grozi nam
Chamberlain zbój
Ten glupi cham
Brytyjski chuj!
Kuplety są fajne, można wszystko poprzestawiać, a i tak będzie śmiesznie.
Ambasada brytyjska mieści się niedaleko, za rzeką. Ranek wstaje nad kremlowskim murem. Zza rzeki dobiega falami coś jakby sztorm na Morzu Białym: chuj! chuj! chuj!
V
Sasza, muszę walnąć kielicha. Masz coś?
Czarodziej po raz pierwszy zwrócił się do Gryfa po imieniu. Ten spojrzał na niego z wdzięcznością. Gryf ma wielu wrogów, naprawdę wielu. Ci go nienawidzą. Ma ogromną rzeszę podwładnych, którzy szanują go i boją się. Ma zwierzchnika, któremu jest oddany bez reszty. Ma wiele dziewcząt w aeroklubach, w stalinowskiej ochronie, w specgrupach. Kocha je wszystkie i wszystkim szczodrze ofiarowuje miłość. One też go kochają. Gryf natomiast nie ma przyjaciela. Nie ma przed kim otworzyć duszy. Nie dlatego, że nie jest fajny. Bo chłop z niego w porządku. Po prostu ma bardzo niewdzięczną pracę. Zbyt jest uwikłany w stalinowskie sekrety. Nie może pisnąć słówka. Co to za przyjaźń, jak nie możesz wspomnieć ani o pracy, ani o życiu prywatnym. Według oficjalnej wersji jest pilotem-polarnikiem. No, ale ile można gadać o niedźwiedziach i górach lodowych.
I raptem w życiu Gryfa pojawia się człowiek, z którym można porozmawiać. O wszystkim.
– Czarodzieju, zawsze mam coś w zanadrzu.
Wyjął z obszernej kieszeni piersiówkę i dwie szklanki. Przycupnęli na balu. Rozpostarli gazetę. Gryf nalał, rozdzielił serek topiony na dwie równe części. Wznieśli graniaste szklanki…
Wtedy zza sztapli wynurzył się młody, rzutki pogranicznik: zielona czapka, błysk bagnetu.
VI
To się nazywa świadomość społeczna. Chamberlain daleko, wspólnej granicy z nim nie ma, powodów do zbrojnego konfliktu żadnych. Dlatego cały gniew ludu skupia się na brytyjskim premierze. A Hitler jest blisko. Dosłownie za miedzą. Dlatego społeczeństwo nic do niego nie ma, nie śpiewa wulgarnych czastuszek, nie szczerzy kłów pod niemiecką ambasadą. Słusznie. Jeżeli Hitler postanowi walczyć z Chamberlainem, to niech wie, że nie ma co obawiać się o tyły. My też nie przepadamy za Angolem. Podobno chciał nam kiedyś zrobić kuku. A do Hitlera nic nie mamy.
Tłum wrzeszczy za rzeką, a towarzysz Stalin nie może zasnąć w swoim kremlowskim mieszkaniu. Nie dlatego, że ludzie krzyczą, ale dlatego, że go boli serce. Z troski o mocarstwo, z troski o Rewolucję Światową.
Jak tu spać, kiedy ma się bunt w najbliższym otoczeniu! On ją kocha! I co z tego? Czy to powód, żeby nie wykonać rozkazu?! Kocha ją! To kto w takim razie będzie zabijać wrogów? Jeżeli każdy będzie kogoś kochać, kto dokona dzieła Rewolucji Światowej?
VII
W banku Balericas TS nikt nie oczekiwał jej powrotu. Po prostu: zjawiła się kiedyś, zadymiła, zainteresowała bankiem opinię publiczną i przepadła. Coś tam palnęła na pożegnanie, jakieś obietnice. Ale mało to obietnic słyszymy na co dzień?
Pierwsze kroki skierowała do sali posiedzeń zarządu. Wkroczyła w trakcie wystąpienia prezesa. Zrozumiała, że przeszkadza, ale nie poprosiła ani o wybaczenie, ani o głos. Uśmiechnęła się. Do wszystkich i do każdego. Uczestnicy posiedzenia zerknęli po sobie. W oczach konsternacja: czy odwzajemniać uśmiech? Wówczas zamaszyście, jak iluzjonista, machnęła w stronę drzwi: raz, dwa! Skrzydła rozwarły się i dwaj pracownicy banku wtargali dwie walizy. Postawili je pośrodku i skłoniwszy się lekko, wyszli, starannie zamykając za sobą drzwi.