– Słuszne przypuszczenie. Kapitanie Jurin, podoba mi się wasza spostrzegawczość. I szczerość. Myślałem was rozstrzelać, gdybyście zaczęli coś kombinować. Ale nie kłamiecie. To dobrze. Lubię takich. Proponuję wam pracę. Dla mnie. Być może Szyrmanow wkrótce awansuje. I zwolni się jego miejsce…
XVI
Bankierzy spojrzeli po sobie. Prezes zarządu banku Balericas TS milcząco skinął głową.
Rozdział 26
I
Przegrałem. Miałeś rację, Mazur. Od razu wymknęła się spod kontroli. Zerwała się, jak suka z łańcucha. Nigdy nie myliłem się co do ludzi. A tu proszę… Wpadnij do mnie dziś wieczorem na daczę. No wiesz, tę bliższą. Będą wszyscy. Wypijemy, przekąsimy. Ja nie jestem nadęty. Skoro przegrałem, to wejdę pod stół i przyznam, że jestem dupek żołędny…
– Dzięki za zaproszenie, ale może przy innej okazji. Dziś głowa mi pęka. Wolałbym przełożyć…
– Jak chcesz. Wiesz, nie przestaję o tym myśleć. Zupełnie nie rozumiem, jak mogłem się tak pomylić. Ale ty, Mazur, też miałeś wpadki. Już dawno chciałem cię spytać… Coś ty tam wtedy palnął? No, wiesz, w cyrku.
Rudolf Mazur od dawna spodziewał się tego pytania. Nawet sam chciał mu o tym powiedzieć, ale jakoś nigdy się nie składało.
– A nie zameldowano ci?
– Zameldowano. Stu agentów przekazało sto wersji. Jedna mądrzejsza od drugiej. A moim zdaniem musiałeś chlapnąć niezłą głupotę. Widzę, że wciąż się wstydzisz tego, co nagadałeś.
– To prawda – przyznał Mazur. – Dałem dupy. Na szczęście ludzie wszystko przeinaczają. Inaczej byłoby wstyd wyściubić nos do końca życia.
– I cóż takiego powiedziałeś?
– Że Hitler pójdzie na wschód…
– To rzeczywiście ci odbiło… Hitler pójdzie na Francję i Wielką Brytanię. Póki się z nimi nie rozprawi, nie ruszy w naszą stronę. Niemcy nie będą walczyć na dwa fronty. Bo niby dlaczego mieliby popełniać samobójstwo?
– Wiem, wiem… Czasem człowiek palnie coś bez sensu.
– Myślę, czarodzieju, że potrzebujesz wypoczynku. Musisz się odprężyć. Może chcesz do uzdrowiska? Mam w Jałcie taką chatkę… Stoi teraz pusta.
– Wielkie dzięki. Wolałbym się doładować energią na masówkach. Nie masz nic przeciwko temu, żebym się trochę pokręcił po twoim kraju?
– Proszę uprzejmie.
II
W pięknym miasteczku – sensacja. Upadający bank Balericas prosperuje w najlepsze. Konkurenci nie mogą zrozumieć, gdzie tkwi tajemnica metamorfozy. Najbardziej dociekliwi rozgryźli sekret: dyrektor generalny Balericas znalazł doradcę finansowego o fenomenalnych zdolnościach matematycznych. Senorita Anastasia tak liczy pieniądze, że bank ma same zyski.
Inni są zdania, że dyrektor generalny zatrudnił pracownika, który potrafi przekonać dłużników. Do każdego stosuje indywidualne podejście. Umie przedstawić takie argumenty, że dłużnicy zwracają wszystkie pieniądze wraz z odsetkami.
Niektórzy powiadają, że w banku pojawiła się czarownica. Każdego ranka wnosi na naradę u dyrektorów dwie puste walizki, spogląda na nie i – hop! Walizki są pełne banknotów.
Takiego sukcesu Nastia w życiu się nie spodziewała! Zwaliła się na nią lawina zleceń.
Z Balericas łączą ją specjalne więzy, ale czemu nie miałaby pomóc innym bankom? Dlatego pierwszy batalion Kompieńskiego Pułku Lejbgwardii działa w Paryżu, drugi w Madrycie, a trzeci i czwarty obstawiają wybrzeże, od Gibraltaru do Monte Carlo. Z niezrozumiałych powodów dłużnicy uwielbiają kryć się w nadmorskich kurortach. Jest jeszcze kompania zwiadowcza, która śmiga po całym świecie. Bo dłużnicy czasem zasiedzą się w Waszyngtonie, albo w Melbourne czy innej Hawanie.
No, dobrze. A gdzie ulokować sztab pułku?
III
Woroszyłow, Kujbyszew, Magnitogorsk, Kirow, Stalingrad… Czarodziej doprowadza do ekstazy najbardziej wyrafinowaną w świecie publiczność. Widzowie są w siódmym niebie.
Scenariusz zawsze podobny. Najpierw pytania, na które pytający sami podsuwają odpowiedź. Potem pytania, na które nie znają odpowiedzi. W końcu kwestie, które wprawiają publikę w stan euforycznego zachwytu.
Czarodziej nie pracuje dla pieniędzy. Już dawno zrezygnował z honorariów. Jest zadowolony, kiedy pod wieczór może liczyć na sześć kufli jasnego piwa, dobrze usmażony sznycel, puchową pierzynę i z pięć dorodnych dziewuch pod pierzyną, To wszystko, czego mu potrzeba do szczęścia.
IV
Naczelnik policji w Palma de Malłorca przyjmuje interesantkę.
Interesantka jest osobą dobrze znaną na wyspie i powszechnie szanowaną.
– Dzień dobry, senor naczelniku.
– Witam, senorita Anastasia.
– Mam do pana sprawę.
– Słucham, senorita Anastasia.
– Senor, światu zagraża nowa wojna światowa. Nie wiemy gdzie wybuchnie, ani jak się potoczy.
– No, nie wiemy – przytaknął wysoki funkcjonariusz policji nie bez skruchy.
– Chciałabym podczas wojny, którą, powtarzam, uważam za nieuchronną, móc pozostać na Balearach, mieszkać nad ciepłym morzem, nikomu nie wadząc… Szkopuł w tym, że jestem cudzoziemką, a poza tym ubogą sierotą.
– W czym mogę pomóc, senorita?
– Nie potrzebuję pomocy. Proszę tylko, żebyście nie wtykali nosa bez powodu. Póki co, nie zamierzam mieszać się w sprawy Departamentu Policji i oczekuję wzajemności.
Nikt jeszcze nie rozmawiał z nim w taki sposób. W tonie uprzejmej bezczelności. Coś się musi za tym kryć… Szef policji sporo już wie o tej senoricie. Jest zabójczynią. A on nie ma żadnych szans, by postawić ją przed sądem. Po prostu, nikt nie zgodzi się zeznawać. Głupcy bredzą coś o aniele, który ją ocalił. Na szczęście naczelnika policji niełatwo jest wyprowadzić w pole. Otrzymał szczegółowy raport konfidenta, z którego wynika niezbicie, że zabiła wzrokiem. No i to jest powód, dla którego nikt nie złoży obciążających ją zeznań. Po prostu ludzie wiedzą, że jakby co, to wystarczy, że ona spojrzy. Poza tym motłoch trzyma jej stronę. Uważa, że była to najczystsza w świecie samoobrona. Że wspaniały Rodriguez niepotrzebnie podskakiwał. Podobno chciała mu dać dwa tysiące peset, żeby zostawił ją w spokoju, ale on uważał, że to za mało. No i ma za swoje. Tymczasem Nastia wstała i ukłoniła się uprzejmie.
V
To nie za pieniędzmi obszedł czarodziej wszystkie cyrki świata. Cyrk to ćwiczenie. Jak wirtuoz, który od świtu do świtu, albo i dłużej, rąbie w klawisze, aż na palcach wyskoczą mu pęcherze, tak czarodziej musi regularnie pracować z wielkim audytorium. Inaczej straci moc. A miejsce pracy jest zupełnie bez znaczenia. Bo przecież pytania zawsze i wszędzie są takie same. W Monachium, w Bristolu, w Płowdiw i w Czerkasach.
Każdy wie, że w kraju tak postępowym jak Związek Radziecki nie ma i nie może być żadnych czarodziejów. Mogą być co najwyżej iluzjoniści.
– Proszę powiedzieć, towarzyszu Mazur, jak ma na imię moja żona?
– Mój drogi przyjacielu Wasia, czyżbyś już zapomniał, jak ma na imię twoja ślubna? No wiesz… Marusiu, czy nie cisną się granatowe sandałki, które kupiłaś wczoraj w GUM-ie?
VI
Nastia wstała z miejsca, uprzejmie skinęła głową i sięgnęła do torebki.
Wyjęła ciężką paczuszkę rozmiaru pudełka cygar, zawiniętą w szary papier pakowy i przewiązaną zwykłym Sznurkiem. Położyła na biurku.
Mały rozmiar, pokaźny ciężar. Ołów.
Paczuszka ciężko uderzyła o blat, wydając cudowny brzęk. Nie, to nie ołów.