Karnawał! Psia jego mać!!! Karnawał! Trzynastego kwietnia! Początek o dziewiętnastej!
IX
Grupa rotmistrza Sinielnikowa została uprzedzona, kiedy mister Hussell powróci do Waszyngtonu.
Rotmistrz jest bardzo ciekaw, jak zachowa się tajny doradca prezydenta USA, gdy będzie miał w spodniach granat RGD-33.
X
Ledwie chłopcy Szyrmanowa przysnęli – pobudka, susły jedne!
– Natychmiast zebrać informacje o najlepszych zakładach krawieckich w mieście.
– Rozkaz!
– Wywąchać co się da o zamówieniach na kostiumy karnawałowe: kto i co i dla kogo.
– Tak jest!
– Wysłać iskrówkę do Moskwy. Niech sprawdzą w kremlowsjkiej pracowni jaki kostium szyli dla niej na bal. Niech nam prześlą wymiary. Ale już!
XI
Nieprzenikniona moskiewska noc. Ciężki deszcz. Deszcz ze śniegiem. A ściśle mówiąc: krople z kryształkami lodu w środku. Mógłby zatrzymać każdy samochód…
Mógłby zwyczajnie zatelefonować do Stalina. Ale chce zebrać myśli. A najlepsze pomysły przychodzą mu do głowy kiedy spaceruje. Ostatnio zaczął wątpić we własne zdolności. Stalin ma rację. Kompromitujące jest to, co mu się przywidziało w berlińskim cyrku. Skąd przyszło mu do głowy, że Hitler ruszy na wschód? Hitler nie ruszy na wschód. Ale skoro Rudolf Mazur jest omylny, to trzeba zweryfikować wszystkie jego przepowiednie.
Przez ostatnie dni Feniks nie daje mu spokoju. Przychodzi we śnie, opowiada Mazurowi jakieś miłe rzeczy. Może w jej przypadku też się pomylił? Widać, że uczennica czarodzieja nawiązuje z nim łączność. Składa raporty. Mazur uśmiecha się do niej przez sen, gratuluje… Po przebudzeniu nic nie pamięta. A przecież meldowała o czymś bardzo istotnym.
XII
Dla kobiet karnawał to nie tylko spęd przebierańców. Karnawał, to przede wszystkim wycieczka do świata marzeń. Dlatego kobiety o sprecyzowanych gustach sukces kostiumu upatrują w konsekwentnie zrealizowanym pomyśle.
Szyrmanow zbiera doniesienia z terenu: ile kostiumów karnawałowych zamówiono w najlepszych pracowniach Palmy i kto je zamawiał. Tylko jeden strój budzi wątpliwości. Kostium balowy Szeherezady. Nie udało się ustalić personaliów klientki. Sądząc po rozmiarze, założy go kobieta niewysoka, drobnej budowy ciała. Wszystkie wymiary na załączonym karteluszku.
Szyrmanow złapał karteczkę, porównał z szyfrówką odebraną przed godziną z Moskwy.
Rozpromienił się.
XIII
Na skalistym szczycie wznosi się prastare zamczysko. Od niego zaczęła się legenda „Son Vida”. Z czasem otoczyły go wspaniałe przybudówki i pawilony, powstały rajskie ogrody… A wokoło – dolina miliarderów. Obszar z trzech stron osłonięty jest łańcuchami górskimi. Z czwartej zamyka go wąwóz. I tylko tym wąwozem można tu dotrzeć. Ale byle kogo się tu nie wpuszcza. Dlatego przy jedynym moście stoją wartownicy. Co sto metrów ustawione zostały policyjne posterunki. I raz po raz pojawia się patrol z psem. Ludzie zamożni, ludzie z miliardami w kieszeniach, chcą mieć spokój. Płacą za to. Dlatego są ochraniani. Dzień i noc. Dlatego do obcych strzela się tutaj bez ostrzeżenia. Strzela po to, żeby zabić. Dlatego na nieproszonych gości spuszcza się tutaj sforę rottweilerów. Naprawdę fachowych.
W zielonej dolinie – białe rezydencje i ermitaże, błękitne baseny. Sady cytrynowe i palmowe gaje. Pośród kwiecistych zarośli z gór spływają wartkie potoki. Nad samym morzem szklą się solankowe błota okolone sitowiem.
Rozlega się jazgot psów, okrzyki pościgu. Nakryto jakiegoś intruza. Ochroniarze nie spoczną, póki mu łba nie przedziurawią. Psy nie umilkną, aż go nie rozerwą na strzępy.
Wzgórze z zamkiem i hotelem oraz dolinę miliarderów otaczają ponure grzbiety łysych szczytów. Odległy o kilka kilometrów łańcuch tworzy niemal zamknięty krąg. Tam, gdzie krąg się nie domyka, połyskuje dalekie morze. Widać miasto nad wodą. Jak z samolotu. Na lśniącym lustrze szerokiej zatoki, niczym leniwy morski potwór, zakotwiczył brytyjski pancernik, eskortowany przez kilka jednostek towarzyszących.
Tymczasem tu, z dala od zgiełku, na zacienionym tarasie „Son Vida” trwają ostatnie przygotowania do wspaniałego balu kostiumowego. Są już wszyscy, przebrani nie do poznania. Brakuje tylko jednego, ale za to bardzo ważnego gościa.
A oto i ona! Z tarasu „Son Vida” można już dojrzeć, jak na końcu wąwozu, koło mostu, zza policyjnego kordonu ukazują się strojni jeźdźcy. Dwaj niewolnicy o nagich, muskularnych torsach przytrzymują za srebrną uzdę karego rumaka. Koń w każdej chwili gotów stanąć dęba. W haftowanym złotem siodle – piękna królowa z bajki. Za woalką jedwabnego, przepasanego perłowymi nitkami czarczafu widać rozradowane oczy. Z tyłu posuwa się zjawiskowa świta…
XIV
Makary ustawia optykę. Oprócz celownika i potężnej lornety grupa likwidacyjna dysponuje niemieckim stereoskopowym dalmierzem optycznym.
– W wąwozie nie mamy jak. Niech posuwa w górę, do hotelu. Weźmiemy ją przy wejściu na taras.
– Zrozumiałem.
– Dystans?
– Cztery tysiące sto dziesięć.
Grupa likwidacyjna rozłożyła się na skalnej półce pomiędzy dwoma wielkimi głazami. Od „Son Vida” dzieli ich cała dolina. Kto by pomyślał, że z tej odległości można stworzyć realne zagrożenie?
– Ceclass="underline" kobieta w czarczafie na karym koniu.
– Cel widzę. Zrozumiałem.
– Patrz tutaj.
Szyrmanow położył przed Makarym dużą fotografię. To ona! Ta, co nie daje mu spać spokojnie. Żal ścisnął mu serce.
– Przecież już raz ją zabili!
– Nie, Makary. Wtedy ją tylko sprawdzali. To była kontrolna egzekucja. A teraz trzeba ją zabić na serio. Jesteś gotów?
– Gotów – odpowiada Makary. Na twarzy nie drgnął mu ani jeden mięsień.
– Możesz być dumny, Makary. Towarzysz Stalin do tego zadania wyznaczył imiennie ciebie. Nie wiesz czasem, dlaczego?
– Nie wiem – głos mu się łamie.
– To ja ci powiem. Tej dziewczynie urządzono kiedyś kontrolną egzekucję. Jak to w zwyczaju, rozstrzelanie sfilmowano. Kręcił wujaszek Wasia. Potem puszczałeś ten film towarzyszowi Stalinowi. Towarzysz Stalin zauważył, że zdjęcia nie były ci obojętne. Potem wołałeś ją przez sen. Nie raz. W aktach są stenogramy twoich majaczeń. Potem puszczałeś ten film dla siebie. Dwieście czterdzieści jeden razy. Wtedy pokazano ci ją z daleka, w sektorze specjalnym. Ale nie uwierzyłeś, że to ona. Myślałeś, że tylko podobna. Tak było, Makary?
– Tak – chrypi przez ściśnięte gardło.
– A teraz masz prosty wybór: albo ją zabijesz jednym strzałem, albo odstąpisz mi to zaszczytne zadanie. Więc?
XV
Nad Moskwą straszliwa burza. Wiatr wygina gołe drzewa, chlaszcze gałęziami po murach i po oknach. Zimno. Obrzydliwie.
A u Stalina w kremlowskim mieszkanku ciepło i przytulnie. Miasto śpi. Stalin czuwa. Kąty gabinetu pogrążone w półmroku. Ale to ciepły półmrok, przyjazny, życzliwy.
Na biurku stoi zielona lampa. Na niskim stoliku z gazetami – jeszcze jedna. Dwie wysepki zielonej poświaty w życzliwym półmroku. I kolacja dla dwóch osób. Po kawalersku. Butelka wina z etykietką własnej roboty. Nazwa, to jedno słowo wypisane kopiowym ołówkiem – i gruziński szlaczek. Płonące szaszłyki.
Rozmowa płynie, jak leśny strumyk po kamyczkach.
– Nalać wam jeszcze, towarzyszu Chołowanow?
– Dziękuję towarzyszu Stalin. Na dziś już dosyć.
– A więc do rzeczy. Obiecaliście powiedzieć mi coś interesującego o Feniksie. Coś, czego jeszcze nie wiem.
Chołowanow głośno wypuścił powietrze z płuc.