Szyrmanow klepie Makarego po plecach:
– Zuch! Gdybyś odmówił wykonania zadania, dostałbyś w czapę z Lugera. A tak czeka cię odznaczenie. Nie wiem, czy Order Lenina, ale na Czerwony Sztandar zasłużyłeś na pewno. Obaj zasłużyliśmy.
Makary pogłaskał rusznicę o dziwnej nazwie SA. Niezła maszyna! Zamek rzygnął łuską pocisku. W powietrzu rozwiał się lekki dymek i gorzki zapach prochu, który ma się ochotę wdychać.
I w tym momencie Makary doznał olśnienia. Już wie, co oznacza tajemniczy kryptonim SA.
Stalinowski Argument.
Epilog
Czyste niebo nad Hiszpanią.
W Hiszpanii nie zdarzają się uporczywe deszcze. A tym bardziej deszcz ze śniegiem, chrzęszczące krople z kryształkami lodu. Obrzydliwa słota należy tu do rzadkości. Najczęściej spadają ciepłe, śródziemnomorskie ulewy. Z pogodnego nieba niespodziewanie zwalają się kaskady czyściutkiej wody, zalewają ziemię i skały, morza i porty, wiatraki i gospody, dymiące parowozy i biegnących podróżnych. Woda raptownie przybiera, wyschnięte strumyki i potoki zamieniają się w rwące, mętne rzeki, unoszą do morza głazy, drzewa wyrwane z korzeniami, nieczystości, wóz drabiniasty jakiegoś chłopa – krusząc i miażdżąc to wszystko o występy granitowych skal. Nagle potop kończy się jak nożem uciął. Słychać jeszcze pojedyncze grzmoty, błyskawice przecinają niebo – i już słońce rozświetla krajobraz kolorami tęczy. Wszystko wysycha w jednej chwili i tylko drżące krople lśnią na rozłożystych liściach.
I znów zamorski, afrykański skwar bierze Hiszpanię w posiadanie, wysusza ziemię, bagna i koryta rzek, wpędza w ciężki, lepki, południowy sen pełen koszmarów.
Pod palącym słońcem Hiszpanii, po rozgrzanych skalnych uskokach, przez cierniste krzewy tarniny, bezszelestnie jak złota jaszczurka, prześlizguje się umorusany i obdarty podrostek. W górę. Na szczyt. Do starego zamczyska. Do wspaniałego hotelu „Son Vida”. To nie miejsce dla obdartusów. Tam nie wpuszcza się łachmaniarzy. Po to wystawiono warty w wąwozie, jedynym wejściu do doliny miliarderów. I policyjne posterunki. I patrole z psami. Dlatego do obcych strzela się tutaj bez ostrzeżenia. Do naszego obdartusa też strzelali. Spuścili za nim sforę psów. Ale obdartus umie sobie radzić. Nie takie kordony już przechodził. Ma doświadczenie.
Zgubił pościg psów. Zmylił tropy. Teraz – w górę, wyżej i wyżej. W dole zielona dolina z miniaturowymi białymi rezydencjami. Błękitne baseny. Sady cytrynowe i palmowe gaje. Pośród kwiecistych zarośli z gór spływają wartkie potoki. Nad samym morzem szklą się solankowe błota okolone sitowiem.
Słychać szczekanie psów, krzyki pościgu. Ochroniarze nie spoczną, póki intruzowi łba nie przedziurawią. Psy nie umilkną, aż go nie rozerwą na strzępy. Dlatego obdartus wyrywa przez mokradła, przez kaleczące pędy turzycy, chmary wygłodniałych komarów i chlupot topieli pod stopami. Gna w suche, pokryte pyłem zarośla. Teraz z trudem łapie oddech, ociera rękawem słony pot z twarzy. Zmierza tam, gdzie jego pojawienia najmniej można się spodziewać: na szczyt góry, do „Son Vida”. Tam, gdzie psów jest najwięcej, gdzie ochroniarze są najbardziej bezwzględni: na bal. Dziś są tam wszyscy możni Hiszpanii i Europy.
Wzgórze z zamkiem i hotelem oraz dolinę miliarderów otaczają ponure grzbiety łysych szczytów. Odległy o kilka kilometrów łańcuch tworzy niemal zamknięty krąg. W miejscu, gdzie krąg się nie domyka, połyskuje dalekie, morze. Widać miasto nad wodą. Jak z samolotu. Na lśniącym lustrze szerokiej zatoki, niczym leniwy morski potwór, zagnieździł się brytyjski pancernik, eskortowany przez kilka mniejszych jednostek. Naturalnie, to HMS „Nelson” i sześć niszczycieli. „Nelson” ma niezwykłą sylwetkę: prosty dziób i bardzo niski profil. Ale to tylko złudzenie. Burta wydaje się niska, ponieważ pancernik jest niewiarygodnie długi. I niewiarygodnie szeroki. Czy tę sylwetkę można pomylić z innym okrętem? Na świecie jest jeszcze jedna taka sama jednostka: brytyjski okręt liniowy HMS „Rodney”. Ale każdy, kto choć trochę orientuje się w tych sprawach wie, że „Rodney” przebywa obecnie w Singapurze. A więc na Majorkę zawitał „Nelson”.
W razie wojny dobrze byłoby mieć na Balearach nielegalną rezydenturę. Gibraltar blisko. Barcelona, Afryka, Francja i Włochy… Nie przypadkowo morze zwie się śródziemnym. W każdej możliwej konfiguracji wyspy będą miejscem o znaczeniu strategicznym.
Ale ludzie nie dostrzegają zbliżającej się wojny. Jej oddechu nie słyszą marynarze „Nelsona”, ani ich dowódcy, ani dziennikarze na lądzie, ani posłowie w parlamencie, dyplomaci w ambasadach, generałowie w sztabach, ministrowie w rządzie. Zbliżającą się wojnę dostrzegają tylko wywiadowcy i czarodzieje.
Oberwaniec jest coraz wyżej. Należy do tych, którzy uważają początek drugiej wojny światowej za coś naturalnego i nieuchronnego, jak zaćmienie Słońca w precyzyjnie wyliczonym momencie.
A międzynarodowej publiczności, rozbawionej pod palmami na tarasach „Son Vida” nadciągająca wojna nie pojawia się nawet w koszmarach sennych. Co innego im w głowie. Są zajęci. Tańczą. Śmieją się. Piją napoje orzeźwiające. I rozgrzewające. Całują się. Dzisiaj jest bal. Dzisiaj przybędzie tutaj najcudowniejsza istota na archipelagu i w całej Hiszpanii – Anastasia de Streleza.
Ta kobieta przyniosła wyspie bogactwo i dobrobyt. Na Majorce jest wyłącznym tematem rozmów. Jej przybycie poprzedza fala najprzeróżniejszych plotek. Wiadomo nawet, jak senorita Anastasia będzie ubrana. Ma się pojawić w kostiumie wschodniej księżniczki.
Oto i ona! Z tarasu „Son Vida” można dojrzeć, jak na końcu wąwozu zza policyjnego kordonu pojawiają się strojni jeźdźcy. Dwaj niewolnicy o nagich, muskularnych torsach przytrzymują za srebrną uzdę karego rumaka. Koń w każdej chwili gotów stanąć dęba. W haftowanym ztotem siodle – przepiękna córka wezyra. Za woalką jedwabnego, przepasanego perłowymi nitkami czarczafu widać rozradowane oczy. Za nią posuwa się zjawiskowa świta. Właśnie wkraczają na zacieniony taras…
W tym momencie głowa Szeherezady eksplodowała. Koń szarpnął gwałtownie, zdekapitowane ciało runęło z siodła. Wkoło podniósł się straszliwy wrzask. Panika i histeria. Nikt nie wie, co się stało.
Gdzieś w oddali huknął grom z jasnego nieba. To w Hiszpanii częste zjawisko. I wtedy rozległy się krzyki:
– Nie żyje! Zabita!!!
Nikt nie rozumie, co się wydarzyło. Również policja. Ani obszarpany podrostek, który przycupnął na skalnej półce, za potężnym głazem. On wie, że to nie siła niebieska uderzyła znienacka, tylko siła moskiewska. Drugi pewnik: użyto Stalinowskiego Argumentu. Trzeci pewnik – na całym świecie tylko jeden człowiek może wydać polecenie użycia tej straszliwej broni. Ale, do diabła, dlaczego? Za co?
Nastia Strzelecka dokonała bezprecedensowej dyslokacji agenturalnej. Znajdzie się kiedyś w każdym podręczniku szpiegostwa. A jaka legalizacja! Nikomu nie śniło się coś podobnego. O kilka klas przebija dotychczasowe osiągnięcia.
W bardzo krótkim czasie zbudowała niewyczerpaną bazę werbunkową. Wszystko jest gotowe do rozpoczęcia operacji. Można batalionami werbować bezcennych agentów, łącznie z doradcami amerykańskiego prezydenta. Poza tym stworzyła solidne podstawy finansowe. Wywiadowca zwykle skamle o forsę z Centrali. A Nastia gotowa jest finansować werbunek z własnych przychodów. Jeśli trzeba, może nawet podrzucić parę groszy do Centrali.
Nastia poszła dużo dalej. Zabezpieczyła się metodami bez mała stalinowskimi.
Bezpieczeństwo każdej organizacji czy państwa zaczyna się od bezpieczeństwa lidera. Właśnie w system bezpieczeństwa włożyła najwięcej pieniędzy i inwencji. Jest przecież nie tylko uczennicą czarodzieja i poskromiciela czarodziejów. Jest też uczennicą wielkiego Machiavellego. A włoski spryciarz już wiele wieków temu pouczał: „Tylko te środki bezpieczeństwa są dobre, pewne i skuteczne, które zależą wyłącznie od ciebie i od twych własnych umiejętności”.