Выбрать главу

Rozdział 10

„Wypijmy jeszcze, choć już świta Utopmy nasze troski w szkle Gdy szlag nas trafi, nikt nie spyta czy było dobrze nam, czy źle”

(Anonimowa piosenka, popularna w środowiskach fajterów).

Gdzieś w głębi ducha kołatało w Hornenie, że znowu popełnia błąd. Usprawiedliwiał się przed sobą jak potrafił. Powinien teraz siedzieć w mieszkaniu, do którego Sayen dał mu klucze. Powinien tam siedzieć cicho jak mysz pod miotłą. Nie zapalać światła, nie hałasować, najlepiej spać, aż do świtu. Potem zaś udać się na skrzyżowanie estakad w centrum miasta, gdzie będzie na niego czekać flajter. Tamto mieszkanie znajdowało się tuż obok, wystarczyło tylko wyjść z bramy i minąć monstrualny pomnik, kupę zwalonego bezładnie na cokół żelastwa, mającą upamiętniać wielki dzień secesji. Paręnaście sekund i już siedział we flajterze. Co dalej, tego się domyślał, ale o szczegóły nie pytał. Powinien tak zrobić.

Stąd było do pomnika znacznie dalej, ze dwadzieścia minut zdrowego marszu. Nie, nie bał się, trafi. Przed akcją wkuł dokładnie całą mapę Rynien i znał je chyba lepiej od stałych mieszkańców. To przecież żadna różnica, gdzie tę noc przesiedzi. O świcie dotrze na miejsce, wsiądzie do flajtera. Te kilka godzin niech pozostanie jego własnością.

Ale rozsądek fajtera podpowiadał mu, że po drodze zawsze można napotkać jakiś znudzony patrol. Żetony miał wprawdzie w porządku, a pola mu przecież tu, na tym zadupiu, nie namierzą. Ale nigdy nic nie wiadomo – powtarzał w nim fajter. Ryzyko tego szaleństwa wydawało się minimalne. Ale istniało, i to już było jego winą. Głupi, sentymentalny szczeniak. Zachciało mu się pogadać o starych czasach i naraża na to konto siebie, kumpli i oraz całą akcję. Czas na emeryturę, Hornen.

Nie, cholera – tłumaczył sobie. – Szregiemu przecież może ufać. Jeżeli nie, to już chyba nie ma na całym świecie człowieka, któremu mógłby ufać. Odbija ci już, Hornen, zaczynasz wszędzie węszyć kapusiów. Szregi to zupełnie co innego. Cholera, tyle lat się nie widzieli, może więcej już się nigdy nie zobaczą. Można żesz do cholery usiąść raz na jakiś czas przy kielichu, i pogadać ze starym kumplem. Świat się nie zawali.

Głupi, sentymentalny szczeniak. Sayen miałby prawo dać ci po pysku. Dobrał sobie współpracownika, nie ma co. Zmieniasz na własną rękę cały plan tylko dlatego, że spotkałeś faceta który kiedyś kierował twoją grupą i wprowadzał cię w konspirę od podstaw.

Gryzł się tak już od pół godziny, słuchając Szregiego. Sam raczej milczał, pozwalał jemu się wygadać. A Szregi opowiadał z ożywieniem, z błyszczącymi oczyma, machając przy tym rękami, jakby znalazł się na scenie. Ronię, u której siedzieli, wyszła przed chwilą.

– Fajna dziewczyna. Wy ze sobą…? – kiedy to mówił, czuł gdzieś w gardle odrobinę goryczy, wręcz zazdrość. No trudno, nie może mieć wszystkiego naraz.

Ku jego zdumieniu Szregi zaprzeczył żywo.

– Nigdy się nie znałeś na babach. Trzeba ostro. Najwyżej da ci po pysku.

– Nie znasz jej. To nie jest żadna dziwa. Zresztą, znamy się jeszcze z Arpanu. Pracowaliśmy razem. To zmienia układ. Robiła wtedy przy nagraniach. Spotkaliśmy się tu przypadkiem, wpadam czasem, żeby pogadać. No, co się gapisz, do cholery?

Hornen skrzywił się lekko.

– Nie powinno się do tego wciągać dziewczyn, to nie jest dla nich. Jak siedziałem, trzymałem się resztką sił. Tam można zwariować. Więc wiesz, to nie jest dla bab.

Szregi skinął tylko głową, co miało znaczyć, że dobrze wie, jak jest w pierdlu.

– Sama się wciągnęła – powiedział tonem wyjaśnienia. – Nie miałem z tym nic wspólnego.

Hornen zanurzył wargi w szklance, słuchając jak Szregi opowiada o swojej odsiadce. Przeszedł facet swoje, daj mu Boże zdrowie i nagrodę w niebie. Jak oni wszyscy. Więc skąd, do cholery, ten dziwny niepokój, drażniący jeszcze bardziej niż obawa przed nabiciem się w nocy na patrol?

Pokoik był malutki, parę metrów. Wąskie, stare łóżko, stół, kilka krzeseł. Obok równie malutka kuchnia i łazienka. Wszystko stare, rozsypujące się. A jednak czuło się w tym pokoiku coś dziwnego. Może to dlatego, że wszędzie było tak czysto, może tych kilka sztucznych kwiatków w wazoniku na regale, może te kolorowe firanki, wyraźnie szyła je sama… Widziało się tu kobiecą rękę. Hornen znał się na ludziach, wiedział o tym, zanim jeszcze Sayen wytłumaczył mu, na czym rzecz polega. Potrafił wyczuć na pierwszy rzut oka porządnego człowieka i nigdy się jeszcze nie pomylił. Ronię mu się spodobała. Nie chodziło o wygląd. Owszem, ładna. Niewysoka, zgrabna, ciemnowłosa. Ale w tej chwili nie o tym myślał. Promieniowało z niej coś wspaniałego, coś, co sprawiało, że chciałoby się przebywać stale w jej towarzystwie. Pewnie właśnie dlatego Szregi tak często tu przyłaził. Najlepszy dowód, że Hornen chociaż widział ją pierwszy raz w życiu, byłby jej w stanie zaufać bezgranicznie. Natomiast Szregi wzbudzał w nim jakąś podświadomą niechęć, której nie rozumiał i którą rozpaczliwie starał się stłumić.

Oczywiście, to jeszcze nic nie znaczyło. Mógłby sięgnąć do wzmacniacza i wyjaśnić, o co chodzi, ale czuł, że takie namierzanie starego kumpla byłoby zwykłym świństwem.

– Cholera jasna, Hornen – zaśmiał się nagle Szregi, otwierając puszkę i dolewając mu piwa do szklanki. – Pamiętasz ten numer z piwem?

Zaśmiał się. Jasne, takich rzeczy się nie zapomina. Któregoś dnia, gdzieś tak na pół roku przed wpadką, zebrali się całą grupą u Szregiego. Na stole stało kilkanaście puszek z piwem. Fortan bez pytania sięgnął po jedną i otworzył, nie zważając na podejrzanie duży ciężar. Na szczęście Szregi zdążył to zauważyć. Wrzasnął, wyrwał Fortanowi puszkę i wywalił przez okno. Rąbnęła, aż na całej ulicy poszły szyby. Bogu dziękować, że pod oknem nie było wtedy żadnej baby z wózkiem ani bachorów, tylko dwóch pijaczków. Dopiero by ci z holo mieli używanie. I tak mieli, chociaż pijaczkom nic się nie stało, parę zadrapań. Też ciekawe – gdyby tam siedział jakiś uczciwy człowiek, łeb by mu chyba urwało, jak w banku, a taka swołocz może wypaść z piętnastego piętra i nic jej nie będzie, poza kacem. Tak czy owak obu pijaczków pooklejali plastrami i pokazywali w holo chyba z dziesięć razy. Patrzcie, obywatele, co się wyrabia! Terroryści z Roty na zlecenie swych federacyjnych mocodawców napadają na spokojnych pijaczków, podkładają bomby pod przedszkola i izby wytrzeźwień!

– Ale mi wtedy zmyli łeb – śmiał się Szregi. – No, chatę też musiałem szybko zmienić. Swoją drogą, ciekawe, co u niego teraz… to znaczy, u Fortana.

– Gadałem z nim jakiś rok temu – Hornen wzruszył ramionami. Nie było po co kończyć.

– Warto by ich znaleźć, pogadać. Ja tu, na tym zadupiu w ogóle nie wiem, co się z ludźmi porobiło. – Szregi nie zauważył wzruszenia ramion, paplał dalej. Oczy mu się świeciły, cały tryskał energią, jak wtedy, gdy instruował ich po piętnaście razy. Albo gdy opowiadał o swoich przygodach. Hornen pamiętał to dobrze, niektóre zdarzenia oglądał sam na własne oczy.

Szregi to był zawsze aparat. Inni szli, bo musieli, bo czuli, że tak trzeba, i przed każdym krokiem wzdychali głęboko i żegnali się trzy razy. On to po prostu lubił. Czuł się w tej robocie jak na balandze, zwijał się i jeszcze rżał wesoło, kiedy mu się znowu udało. Nic dziwnego, że wszyscy wlepiali w niego gały i słuchali z rozdziawionymi gębami, jak samego Pana Boga.

– A ty nie wiesz? – dotarło do Hornena, który uśmiechał się błogo do swoich wspomnień. – Co tam u nich? Żadnego nie widziałeś?

– Widziałem… – nie chciał o tym mówić. Po co? O kim? Chyba tylko o Łysym, bo Łysy już gryzł ziemię. Ale też przekręcił się jakoś głupio – wylew, czy coś. Reszta… Cholera, chciałby sięgnąć po szklanki wystawione na półce kredensu, napełnić je mocną, domową księżycową ze stojącej obok karafki i podpalać je jedna po drugiej. Chryste, jakby chciał móc je tak zapalać po kolei, z powagą, i szeptać powoli: Łysy. Gorak. Szrama. Pijawa. Billu… Ale co by mógł powiedzieć? Gorak – ma żonę i dzieci. Szrama – gada, że zmądrzał i żebym się odpieprzył. Pijawa – leje na to, stwierdził, że nie będzie więcej nadstawiać dupy za innych. Billu – może by i chciał, ale się obabił, sam wiesz, muszę pamiętać o rodzinie… Więc lepiej nic nie mówić. I starać się zapomnieć dawnych kumpli.