– Czemu mi się tak przyglądasz? – nie wytrzymał wreszcie.
– Tak… chciałam powiedzieć, że to fajnie spotkać kogoś takiego jak ty. Od dawna mi się to nie zdarzyło. Jakoś tak…
– No?
– Niewielu już chyba takich zostało. A może po prostu trudno ich spotkać. Moglibyśmy się sto razy minąć na ulicy i nie zwróciłabym na ciebie uwagi…
Ja bym na ciebie zwrócił, pomyślał, przyglądając się długim, ciemnym włosom, opadającym na ramiona i jeszcze niżej, aż do widocznych w złożeniu szlafroka obfitych, może nawet ciut zbyt obfitych piersi.
– …zresztą trudno od ludzi wymagać, żeby zwierzali się każdemu, kto się trafi. Znam się trochę na tym. Nie powinieneś w ogóle ze mną rozmawiać. Nie powinnam cię o nic podejrzewać. Przecież mogę cię zadenuncjować – zaśmiała się, wzruszając ramionami.
– Tak, nam nie wolno z nikim rozmawiać. Paru moich kumpli szlag trafił, zanim zdążyli z kimkolwiek w życiu pogadać. Zresztą, nie znasz mnie, nic o mnie nie wiesz. Nawet tego, czy nazywam się tak, jak powiedziałem. Właściwie mam zwyczaj poświęcać wolny czas na wódę i dziwki. Ale, z braku laku, mogę szarpnąć się na szczerą rozmowę ze zwierzeniami.
– Jeden facet, którego znałam – powiedziała wreszcie – też się tak pojawiał i znikał. W końcu znikł na dobre. Nie szukałam go. Wielu ludzi wtedy znikało i żaden nie wrócił taki, jaki był przedtem. Gdyby chciał, znalazłby mnie. Ja nie próbowałam. Może żyje gdzieś, tak jak ja, i sam nie bardzo wie, po co? Myślę, że jest już kim innym. Więc wolę pamiętać go takim, jakiego…
Coś w nim drgnęło. Tak, ludzie się zmienili…
– Kochałaś, to chciałaś powiedzieć? – podniósł wzrok. – Przepraszam.
– Duże słowo. Zresztą, niech ci będzie. Wyjdziesz stąd, nie spotkamy się więcej. Samotna kobieta ma wiele czasu do rozmyślań. Brak jej tylko okazji do szczerych rozmów ze zwierzeniami.
Podniósł się i ostrożnie wyjrzał przez okno. Zaczynało świtać. Na pustej ulicy nie dostrzegł śladu jakiegokolwiek ruchu. Miasto spało.
– A Szregi?
– Jesteśmy przyjaciółmi. Ale on też się zmienił. Myśli, że tego nie widzę. To już nie ten człowiek, co w Arpanie. Przychodzi czasem. Do wspomnień. Chce, bym mu przypominała, że kiedyś było inaczej. Nic nas nie łączy, poza wspomnieniami.
To i lepiej. Łatwiej to zniesiesz. Popłaczesz trochę, trudno, takie już jest życie. Właściwie, jak ktokolwiek po człowieku popłacze, to pewnie mu się tam u świętego Piotra robi cieplej w sercu. Też coś warte.
– Czasem staje przy oknie i spogląda na ulicę. Rzadko, kiedy jest trzeźwy. Ale inaczej niż ty. Zresztą oni wszyscy… patrzą, tak jak muszą patrzeć na morze ryby, które fala wyrzuciła na brzeg.
– Oni?
– Nie znasz takich?
– Znam… Kiedyś ich uważałem za kumpli i porządnych ludzi. Fajnie było, chłopie, ale naprawianie świata już mnie nie bawi. Niech teraz inni nadstawiają głowy, ja sobie idę. Będą żyć „normalnie”.
– Każdy ma prawo do normalnego życia. I do odrobiny szczęścia.
Odszedł od okna kręcąc przecząco głową.
– W tym świecie nikt nie ma żadnych praw, a zwłaszcza nie ma prawa żądać dla siebie lepszego losu, niż mu dano. Tu jest tylko jedno prawo – sprostać własnemu sumieniu. Nie dać się upodlić, nie skapitulować do końca. Zresztą, jak, do cholery można żyć normalnie w nienormalnym świecie? Łatwiej mi zrozumieć pałkarzy, albo tych z Instytutu. Oni są po tamtej stronie, od początku. Są skurwysynami, tak ich bozia stworzyła i dobrze im z tym. Ale kiedy się raz powiedziało „idę”, to już na całe życie. Można się potem okłamywać, wynajdować setki usprawiedliwień. Nic nie zmieni faktu, że się zdradziło. Tego nie można usprawiedliwić ani wybaczyć.
– A jeśli inni zdradzili cię wcześniej, wystawili cię samego na strzał?
– To ich skurwysyństwo. Mnie nikt nie zwalniał – skrzywił się nerwowo. – Wilki zawsze żyły samotnie. Tylko kiedy było już bardzo źle, zbijały się w stada. Ale pozostawały wilkami, nie dały się oswoić. Wiesz, co to jest oswojony wilk? To pies. Nienawidzę psów.
– Sama nie wiem – pokręciła głową. – Czy ty naprawdę taki jesteś, czy udajesz, jak Szregi?
– Po co? Po prostu jestem bogatym człowiekiem, jednym z najbogatszych na Terei. Mam coś, czym mało kto może się pochwalić: mogę spojrzeć w lustro bez obrzydzenia. Warto trochę spraw poświęcić, żeby zachować szacunek dla siebie. Tego mi już nikt nie zabierze.
– Myślałeś kiedyś o tym, Hornen, że może nie jesteś już normalnym człowiekiem?
Nie zrozumiał. Chyba wyczytała to z jego twarzy.
– Że stałeś się w jakiś sposób chory? – wyjaśniła. – Taka zawodowa choroba fajterów. Wilcza choroba. Umieją już tylko uciekać i odgryzać się. Pędzisz, świat tylko miga ci przed oczami. Nie potrafisz już zatrzymać się w biegu, dostrzec drugiego człowieka, zrozumieć go, pokochać. Zostaje tylko bieg. I bardzo prosty, czarno-biały świat. Tu jesteś ty, tam są oni. Nienawidzisz każdego. Najpierw za to, że jest przeciwko tobie, ale po jakimś czasie stwierdzasz, że kto nie jest z tobą, jest z nimi. Więc zaczynasz nienawidzieć wszystkich. W końcu można od tego zwariować.
– Mam nadzieję, że nie zdążę – wzruszył ramionami. – O co ci właściwie chodzi?
– Sama nie wiem. Podziwiam ludzi, którzy potrafią być tacy, jak ty. Którzy potrafią to wytrzymać. Ale ilu was ocalało? A co z resztą? Mam nimi gardzić, że nie mieli tyle siły? Że byli tylko zwykłymi ludźmi?
– Wszyscy się w raju nie zmieszczą. Zrobiłoby się tam cholernie ciasno.
– Zazdroszczę ci takiego prostego świata – powiedziała. – Może jeszcze ta zawodowa choroba nie przeżarła cię do końca. Skoro w ogóle ze mną rozmawiasz… Przecież ja też nic nie robię, a kiedyś powiedziałam „idę”.
– Ty? – wzruszył ramionami. – Wystarczy, że nie kapujesz. Z dziewczynami to zupełnie co innego.
– Zwalniasz mnie z obowiązków? Dziękuję. Więc co, twoim zdaniem, mam robić?
– Co chcesz – powiedział wreszcie, nie znajdując odpowiedzi. – Nigdy się nie zastanawiałem – dodał po chwili – co można robić w tym, jak to nazwałaś, normalnym życiu.
– Może powinieneś. Kiedyś, w jakiejś wolnej chwili. Co mam robić ja? Albo Szregi? Co robić, żeby nie sprzeciwić się sobie i żeby jednocześnie nie zwariować, nie dać się zmienić w zaszczute zwierzę, które zna tylko wściekłość, ból i nienawiść, potrafi jedynie odgryzać się prześladowcom, zanim go nie zatłuką?
– Szregi… – szukał przez chwilę słów. – Szregi wiedział, co może jeszcze zrobić. Ale to zupełnie inna historia. Szregi pękł. Nie wytrzymał życia. Był na nie za słaby. Siedziałem przez niego. Ty może też…
– O czym ty mówisz? – pochyliła się nagle przez stół, szukając w jego twarzy odpowiedzi.
– To nie jest ważne – powiedział, patrząc tępo w blat stołu. – Był, jaki był, zrobił, co zrobił. Mniejsza z tym.
– O czym ty mówisz? – powtórzyła nerwowo.
– Skończył ze sobą – wyrzucił z siebie wreszcie. Wyjął z kieszeni jego list i rzucił na stół. Potem wstał i znowu podszedł do okna. Miasto spało nadal. Wiedział, że nic szczególnego nie zobaczy. Po prostu nie chciał teraz patrzeć na Ronię.