Borden, śledzony pilnie przez dziewięć par oczu, usadowił się w głębokim fotelu u szczytu stołu. Ktoś zdążył zadbać, aby fotel ten podniesiono nieco wyżej niż pozostałe. Ze sposobu, w jaki senator usiadł, widać było, że jego nogi dyndają w powietrzu. Dwóch smutnych, którzy szli za Bordenem, zamknęło drzwi. Cała czwórka zasiadła z dwóch boków senatora. Jeden ustawił przed sobą na stole pudło amtexu i wzmacniacz.
– Panowie – zaczął Borden nie czekając, aż jego milcząca obstawa usadowi się na swych miejscach – sytuacja naszej Republiki stała się w ostatnich dniach poważna. Myślę, że domyślacie się tego choćby z faktu, że fatyguję się tutaj osobiście. Jak wiecie, podróże nie leżą w moich zwyczajach. Tym niemniej właśnie tu, w Czwartej Strefie, i to w waszym Instytucie doszło do wydarzeń, które zakwalifikować należy jednoznacznie…
Mówił szybko, nerwowo, jakby pluł słowami. Jego cienki, skrzeczący głos nie wywoływał nawet cienia uśmiechu na żadnej ze zwróconych ku niemu twarzy. Samo nazwisko Bordena wzbudziło w szefach Instytutu paniczny lęk.
– Stoimy – mówię o rządzie Terei – w przededniu ogłoszenia szeregu decyzji o znaczeniu, nie waham się użyć tego określenia, epokowym. Zdajecie sobie panowie sprawę z powagi naszej sytuacji gospodarczej. Nieprzemyślane, zakrawające wręcz na sabotaż decyzję niekompetentnej w obecnym składzie Rady Specjalistów sprawiły, że znaleźliśmy się na progu katastrofy. W ciągu ostatnich miesięcy produkcja rolna spadła o połowę.
Pomimo zaangażowania wszystkich sił celem łagodzenia skutków katastrofy ekologicznej i pomimo ofiarności społeczeństwa, możemy z całą pewnością stwierdzić, że kryzys w rolnictwie pogłębi się w najbliższym czasie jeszcze bardziej. Fakt ów dostarczył ostatecznych argumentów na rzecz przeprowadzenia szeregu doniosłych reform w systemie funkcjonowania naszego państwa.
Tonkai od dobrych parunastu minut przestał się już czemukolwiek dziwić, słuchał więc tylko uważnie, starając się, aby nie drgnął mu ani jeden mięsień twarzy. Na takie słowa mógł sobie pozwolić chyba tylko jeden Borden. Nawet prezydent nie odważyłby się sugerować specom niekompetencji ani podważać słuszności podjętych przez nich decyzji.
– Zmiany te są koniecznością i każdy, kto nie jest w stanie pojąć ich nieuchronności, zaliczać się musi do grona wstecznych, obskuranckich elementów, usiłujących wbrew logice zepchnąć wolną Tereę z prawidłowej drogi jej rozwoju…
To już zabrzmiało bardziej swojsko, ale Tonkai nadal nie rozumiał. Wpatrywał się uważnie w twarz Bordena, który sucho, spokojnie, jakby robił to już wielokrotnie, zaczął streszczać pokrótce najnowsze, nie zatwierdzone jeszcze przez speców i nie podane do publicznej wiadomości decyzje. Sprawiało to wrażenie, jakby w środek sali uderzył nagle piorun. A zaraz potem, zanim ktokolwiek zdążył się poruszyć, jeszcze jeden, i znowu, raz po raz. Informację o czasowym zawieszeniu działalności Rady Specjalistów i przekazaniu jej kompetencji w ręce prezydenta przyjęli jeszcze we względnym spokoju. Zmiany w konstytucji i systemie organizacji biur menadżerskich wywołały już nerwowe rozglądanie się i mruganie u Lindena i Mogavero. Twarzy pozostałych Tonkai nie widział. Prawdziwy szok spowodowała jednak dopiero wiadomość o przyznaniu ograniczonych swobód związkom religianckim, a zaraz potem – o zwrocie w polityce wobec Ziemi i decyzji nawiązania ponownie kontaktów politycznych i ścisłej współpracy gospodarczej z Federacją.
Na przeraźliwie długą chwilę zebrani w sali szefowie Instytutu zamienili się w woskowe kukły. Tonkai nie mógł się powstrzymać przed nerwowym przecieraniem powiek. Myśli przelatywały przez jego głowę w obłędnym tempie. Przecież oni sami, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy, przygotowywali grunt pod ogłoszenie tych decyzji! Ta stopniowa, ale wyraźna zmiana tonu propagandy… Gdzież on miał oczy! Szybko jednak pierwsza myśl ustąpiła miejsca innej, jeszcze bladej i nieśmiałej, ale rysującej się coraz wyraźniej. Przecież na to od dawna czekał.
– Widzę, że nawet na was, panowie, zrobiły te wiadomości spore wrażenie – podjął Borden po chwili. – Łatwo więc sobie wyobrazić, jakie będą skutki ich publicznego ogłoszenia. Nasuwa się pytanie, dlaczego nie przygotowywaliśmy tak daleko idących zmian dłużej i dlaczego nie wprowadzamy ich stopniowo, rozkładając na dłuższy czas. Nagły zwrot w oficjalnej polityce doprowadzić przecież może do ostrych napięć społecznych. Może, a nawet musi doprowadzić do konfliktów w sferach najwyższych. Zdajecie sobie z tego sprawę, panowie. Oświadczam więc, że to właśnie było naszym celem. Nie oszukujmy się. Napięcie społeczne w ostatnim czasie poważnie wzrasta i musi wkrótce doprowadzić do wybuchu, któremu nie jesteśmy w stanie zaradzić. A skoro nie możemy stłumić buntu, należy się do niego przyłączyć i właściwie nim pokierować. Musimy sprowokować zajścia w najdogodniejszym dla nas momencie i w porę wystąpić z właściwym programem. Nie muszę chyba zresztą tłumaczyć panom podstawowych zasad mojej teorii, którą, jak wiem, uznajecie za najsłuszniejszą…
Spróbowalibyśmy nie uznawać, cholera.
– …wszystko zatem zostało drobiazgowo przygotowane do przeprowadzenia tej jedynej w swoim rodzaju operacji. Nie jest to zadanie łatwe. Głównym niebezpieczeństwem, które może nam zagrozić, byłoby oczywiście przedwczesne ujawnienie niektórych faktów osobom niepowołanym. Tak się właśnie w ostatnich dniach zdarzyło. Dziwnym – aczkolwiek nie mogę powiedzieć, że nie był on w naszych rachubach brany pod uwagę – zbiegiem okoliczności doszło do tego właśnie w Czwartej Strefie, w jej stolicy. A ściślej – w kierowanym przez panów Instytucie.
W sali panowała cisza, wywołana ostatnimi słowami Bordena. Nikt nawet nie poruszył palcami. Jeśli sporego kalibru bomba może eksplodować w absolutnej ciszy i bezruchu, to właśnie coś takiego nastąpiło.
– Sądzę, że informacje, które panom podałem, na razie wystarczą. Zajmijmy się teraz sprawą, dla której pozwoliłem sobie panów tu zebrać. Są jakieś pytania? Uwagi? W takim razie oddaję tymczasem głos pułkownikowi Mokarahnowi, kierownikowi wydziału śledczego.
Mokarahn pochylił się lekko do przodu i, opierając łokcie o stół, powiedział spokojnie:
– Od kilkunastu godzin mój wydział prowadzi śledztwo w pewnej sprawie. Nim dojdę do najważniejszych ustaleń, proszę o zwięzłe streszczenie ostatnich wydarzeń obecnego tu kapitana Tonkaia, który z mojego polecenia kierował dotąd śledztwem.
Tonkai podniósł się. Wciąż jeszcze nie do końca rozumiał swoją rolę. Ale był już spokojny.
– Otrzymaliśmy meldunek – zaczął, patrząc na Mokarahna – o nagłym zniknięciu z pola widzenia systemu ochronnego dwóch ludzi notowanych w rejestrach osób ze zdolnościami specjalnymi. Wykryto to podczas rutynowej kontroli rejestru. Ludzie ci to niejaki Sayen Met, kadet kursu telepatów naszego Instytutu, przeniesiony do Arpanu z Instytutu Centralnego, oraz niejaki Hornen Ast, wielokrotnie notowany wywrotowiec, przebywający wskutek ostatniej amnestii na wolności. Podczas kontroli zapisów systemu ochronnego stwierdziliśmy, iż ci dwaj wielokrotnie w ostatnich miesiącach rejestrowani byli w niewielkiej odległości w czasie i przestrzeni od siebie. Stykali się, choć najwyraźniej starali się to ukryć. Czy mam szerzej charakteryzować poszukiwanych?