Выбрать главу

– Później – szczeknął Borden.

Tonkai skinął głową. Krótko, starając się pominąć zbędne szczegóły – do takich zaliczył między innymi fatalną wpadkę w Trumnie i ciężki stan Wondena – streścił dotychczasowy przebieg śledztwa. Skończył przytoczeniem otrzymanej od Drauna listy.

– Dziękuję – powiedział Mokarahn dając znak, by Tonkai usiadł. Jak na razie skończyła się jego rola. – Wczoraj, około godziny pierwszej, otrzymałem z kierunkowego nasłuchu naszych szperaczy zapis następującej rozmowy. Połączenie, którego zapis, jak sądzę, zostanie zaraz odtworzony, miało miejsce w Arpanie, w bliskim sąsiedztwie Instytutu. Jednym z ludzi, którzy kontaktowali się za pomocą amtexu, był poszukiwany Sayen Met. Analiza charakterystyki pola drugiego rozmówcy wskazuje niezbicie na dotychczasowego dyrektora Instytutu, Lao Faetnera. Początek połączenia nie został nagrany. Sądzę, że reszta wystarczy. – Mokarahn obrócił się w kierunku Bordena – Czy mogę prosić o odtworzenie zapisu rozmowy?

Jeden z nieznajomych podłączył amtex do systemu fonicznego i uruchomił go. Po chwili rozległ się w sali brzękliwy metaliczny głos.

„…broniłem wam kontaktować się ze mną w ten sposób?”

Suche brzęknięcie, oznaczające przełączenie kierunku emisji. Amtexy też jeszcze wymagały udoskonalenia, na razie połączenie szło w jedną stronę, od nadającego do odbiorcy.

– Wykonawca jest gotowy. Wysyłam go już do Hynien. Mam tylko jedno pytanie.

– Byle szybko.

– Będzie miał przy sobie w chwili zatrzymania sprzęt, który od pana otrzymałem. Czy to nie spowoduje niepożądanych konsekwencji?

– Wyjaśniałem wam, do cholery! Żandarmeria w Hynien jest uprzedzona o lokalizacji zamachowca. Zdążą oczyścić zwłoki, zanim dopadnie ich ochrona. Jasne?

– Chciałem się upewnić, panie pułkowniku.

– Coś jeszcze?

– Wszystko.

– To rozłączyć się, do cholery. I nie ważcie się więcej kontaktować ze mną w ten sposób”.

Suchy trzask.

Przez salę przeszedł cichutki szum. Jak powiew. Tonkai nerwowo drapał się po brodzie. Sięgnął po swoje zapiski, ale uświadomił sobie, że notes zabrali mu goryle. Wyciągnął więc z kieszeni jakiś świstek papieru i zaczął szybko notować. Na moment w ogóle zapomniał, gdzie jest. To było właśnie to. Jego praca, jego żywioł. W mózgu otworzyły mu się jakieś przegrody i trwała tam obłędna gonitwa myśli. Pisał szybko, bojąc się, żeby nic z efektów nagłego olśnienia nie uciekło i nie zostało zapomniane.

Nikt nie zwrócił na niego większej uwagi.

Dopiero po dłuższej chwili oderwał pisak od kartki.

– …razem z senatorem Blomem. Jak szeroko sięgał spisek jest w tej chwili przedmiotem ustaleń pracowników Instytutu Centralnego – dobiegał go jak z oddali głos Bordena. – Zapewne zamieszane są weń wysoko postawione osobistości w Radzie Specjalistów i w Konwencie, być może również w innych Instytutach. Ta sprawa jednak nie należy do panów. Wy macie tylko zlokalizować i ująć grupę, działającą z bezpośredniego polecenia Faetnera. Możecie korzystać do tego celu ze współpracy Instytutu Centralnego, którego przedstawiciele są tu ze mną. Prawda, zapomniałem panom przedstawić…

Tak, to właśnie go zastanawiało od dawna. Jak przez mgłę dotarła do niego i zapadła gdzieś w wyznaczoną szufladkę w mózgu informacja o zaplanowanej wizycie Ouentina w Hynien. Pisak znów ruszył we wściekłym tempie. Kartka skończyła się, przewrócił ją nerwowo.

– …tanie Tonkai – dobiegły go wreszcie słowa Mokarahna. Przerwał pisanie, podnosząc głowę.

– Tak?

– Co się z panem dzieje? Czy pan zapomniał, po co pana tu wzywano?

– Przepraszam, panie pułkowniku. Zacząłem kojarzyć pewne ujawnione dotąd fakty. Wiadomości które tu uzyskałem, rzucają na sprawę zupełnie nowe światło.

– Pan pierwszy zajął się tym śledztwem. Senator wyraził przed chwilą chęć poznania pańskiej opinii. Chyba, że któryś z moich kolegów chciałby zacząć… – Mokarahn uśmiechnął się nieznacznie. Akurat. Tonkai, podnosząc się, przełknął nerwowo ślinę. Spokojnie. Stoisz przed Bordenem, rozumiesz, kurwa, przed Bordenem! Spokojnie, luz. Żadnych wpadek. Tamci przytakną, co byś nie powiedział. Jesteś najlepszym śledczym w całym Arpanie. Rozumiesz? Wszystko zależy od tego, co teraz powiesz.

Nigdy w życiu nie myślał, że będzie jeszcze czuł drżenie nóg. Musisz udowodnić, że jesteś najlepszym śledczym w tym Instytucie, najlepszym jakiego w ogóle można znaleźć. Borden na ciebie patrzy.

– Uważam… – odchrząknął, żeby dać sobie jeszcze chwilę na zebranie myśli. Opanuj się chłopie. No. – Uważam – powtórzył już spokojnym głosem – że w pierwszym rzędzie należałoby sprawdzić, jakiego typu sprzęt miał na myśli Sayen w rozmowie z Faetnerem. To znaczy sprawdzić wszystkie pobrania z magazynów, których dokonano na polecenie pułkownika Faetnera. To być może pozwoli przewidzieć, ich działanie. Już na początku śledztwa kazałem naszym ludziom zobaczyć, czy w posiadaniu Sayena nie znalazł się sprzęt, ale jeżeli zlecenie kodowane było przez samego Faetnera…

– Bardzo dobrze, kapitanie – powiedział cicho Borden, z miną taty chwalącego pilnego syna. – To właśnie jest jedna z głównych przyczyn mojego przybycia tutaj. Postanowiłem użyć swojego klucza do odkodowania zapisów pamięci Instytutu. Po wyjaśnieniu roli senatora Bloma w spisku nie mogłem ryzykować zlecenia tego któremuś ze stale przebywających w Arpanie dostojników.

Senator skinął dłonią gdzieś za siebie. Po chwili jakiś mężczyzna, który wyłonił się nagle z półmroku, zaczął okrążać stół, rzucając przed każdym z zebranych sporych rozmiarów wydruk.

– Ujawniliśmy dwa tajne zlecenia kodowane osobiście przez Faetnera. Oba na Sayena Meta – odezwał się jeden z milczących dotąd przedstawicieli Instytutu Centralnego. – To jest wykaz pobranego sprzętu.

Tonkai chwycił wydruk i zaczął przeglądać go uważnie. Dwa flajtery, trzy miotacze udarowe średniego kalibru, całe mnóstwo drobnego złomu dla telepatów… Nieźle.

– Zanim panowie zapoznają się z tą listą, pragnę powiedzieć o jeszcze jednej sprawie, która uszła naszej uwadze – powiedział Borden. – Chciałbym mianowicie w imieniu prezydenta Terei złożyć oficjalne podziękowanie i wyrazy uznania dla pułkownika Mokarahna. To jego bystrości i szybkiej decyzji skontaktowania się bezpośrednio z Instytutem Centralnym, natychmiast po powzięciu uzasadnionych podejrzeń wobec przełożonego, zawdzięczać będziemy sprawne zdławienie spisku. Bardzo proszę, aby zechciał pan, pułkowniku, do czasu oficjalnego potwierdzenia nominacji, przejąć tymczasowo obowiązki dyrektora Instytutu.

Zaczęli klaskać! Tonkai omal nie parsknął śmiechem. Na szczęście panował nad sobą. Klaskał razem z innymi, uważając, by nie skończyć za wcześnie.

– Teraz rozumiem, panie senatorze – odezwał się Linden, gdy umilkły brawa. Faetner – teraz już nikt nie powie o nim „nadpułkownik”, chociaż jeszcze parę godzin temu samo „Faetner” nie przeszłoby żadnemu z nich przez usta. – Faetner prawie pół roku temu kazał mi sporządzić listę rokujących największe nadzieje adeptów kursu. Sayen Met znalazł się na czele tej listy.

Borden milczał. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, by Linden ucichł natychmiast, przestraszony, czy nie powiedział czegoś nie tak.

– Nadal ma pan głos, kapitanie – powiedział Borden. – Nie musi pan wstawać.

Och, żesz ty gówniarzu, teraz wreszcie rozumiesz? Każe mówić tobie, szczeniakowi, po to by okazać swoje niezadowolenie szefom wydziałów. I pewnie tylko po to cię tu wezwał. A ty sobie co myślałeś?

– Ta lista w dużym stopniu wyjaśnia sprawę. Biorąc pod uwagę wielokrotne wyjazdy Sayena i Hornena do Hynien… – urwał na moment. Dopiero teraz dotarło do niego, co Borden mówił o jutrzejszej wizycie Ouentina w bazie Hynien, podczas gdy on pisał. I wszystko stało się nagle banalnie proste. Zamach na prezydenta z inspiracji szeroko rozgałęzionego spisku wśród tracących wpływy dygnitarzy. Sayen miał wykonać akcję, jego mocodawcy – wykorzystać ją dla własnych celów. Hornen nadawał się idealnie na ślepe narzędzie w ich rękach, na bezpośredniego wykonawcę. Tonkai poczuł się nagle malutki i bezradny, wszystko wysunęło mu się z rąk. Nic już tu nie miał do powiedzenia. Udaremnieniem zamachu zajmie się pewnie gwardia, teoretycznie rozpracują sprawę faceci z Centralnego, o nim zamieszczą najwyżej parę słów w przypisie, że plątał się przy tym na początku jakiś kapitan z prowincjonalnego Instytutu. Zrobił swoje i schodzi na boczny tor, chwała przypadnie innym. Tyle z tego ma, że naraził się wszystkim w Instytucie, poza Mokarahnem. Borden pojedzie w diabły, a on będzie miał teraz u naczalstwa przerżnięte po kres swoich dni. Szlag.