Выбрать главу

– No, dobra – powiedział Latton, sadowiąc się na powrót we flajterze. – Teraz jeszcze na czwórkę i zjeżdżamy na bazę.

– Panie kapral? A mieliśmy jeszcze skoczyć po proteinki. Baba mi łeb suszy…

– Zdążymy, spoko. Smaruj.

Flajter zajęczał, odrywając się znowu od ziemi. Latton wyciągnął się w fotelu przymykając oczy i zastanawiając się, czy, kiedy odbębni nocny dyżur, dadzą mu wreszcie spokój. Niejasne przeczucie mówiło mu, że nie powinien na to liczyć.

– Dwa dwa cztery – szczeknął głośnik, jakby na potwierdzenie jego obaw.

– Dwa dwa cztery, zgłaszam się.

– Mam dla ciebie frajera. Zakłady Tiret 3, Szregi Odd, pracownik wydziału F-5 zakładów mechanicznych. W domu go nie ma, za parę minut powinien stawić się do pracy.

– Przyjąłem – wyłączył mikrofon. – Niech cię szlag, stara ruro. Dymaj do tych zakładów, młody. – Flajter pochylił się lekko, nabierając szybkości.

– Rzetelnie? – zapytał po chwili Latton, włączając znowu mikrofon.

– Nie. Masz być grzeczny i uprzejmy. Chcą z facetem pogadać w komendzie miasta. Zawieziesz go tam i odstawisz do kapitana Wodijewa z sekcji miejskiej, pokój 357. To wszystko.

– Zrozumiałem, wykonam.

Pod brzuchem flajtera przesuwały się szybko budynki Hynien. Przelecieli nad zewnętrznym murem i wylądowali na parkingu fabryki. Kątem oka Latton zarejestrował sześć flajterów przelatujących w stronę Towedu. Były większe i nowocześniejsze od maszyn używanych w Hynien, na burtach wymalowane miały znaki… cholera, przysiągłby, że takich znaków używały brygady specjalne z rządowej, ale jeszcze w życiu nie zdarzyło mu się ich widzieć na własne oczy. Czyli, że odwiedziny były faktycznie na wysokim szczeblu.

Prowadzeni przez zalęknionego strażnika przeszli przez zezwałowane pod murem pryzmy blach do hali F-5. Zerknął przelotnie na jej wnętrze. Taśmy właśnie stanęły, dookoła kręcił się tłum roboli. Trafili na zmianę. Skręcili do dyżurki. Po chwili przybiegł tam zasapany inżynier. Na nie dopiętą koszulę narzucony miał szary kitel.

– Jereth Belm, jestem zastępcą kierownika zmiany – powiedział, przyglądając się badawczo Lattonowi, który przechadzał się po pokoju, zaglądając od niechcenia we wszystkie kąty. – Słucham?

– Pracuje u was niejaki Szregi Odd? Inżynier przełknął ślinę i podskoczył skrzętnie do pulpitu.

– Już sprawdzam. Tak – dodał po chwili. – Jego zmiana właśnie wchodzi.

– Zabieramy go ze sobą. Znajdzie pan kogoś na jego miejsce.

– Tak, oczywiście. Panowie… pójdą ze mną, czy mam go tu przyprowadzić?

Młody spojrzał niepewnie na Lattona.

– Przejdziem się.

Taśmy już ruszyły. Inżynier dreptał przed nimi, odwracając się co chwila i wskazując dłonią przed siebie. Przechodzili pomiędzy szpalerem pochylonych nad taśmą pracowników w szarych kombinezonach. Na ich widok robotnicy milkli i stawali się strasznie zajęci, by po chwili, gdy policjanci już przeszli, odwracać się i wymieniać szeptem gorączkowe uwagi. Kiedy Latton odwrócił się na moment, wszyscy natychmiast zajęli się robotą, odsuwając się od siebie. Kapral uśmiechnął się w duchu.

Podeszli w końcu do niewysokiego faceta o szczurzej twarzy, podkładającego pod prasę jakieś detale. Odwrócił się.

– Panie Jereth, do cho… – zamilkł w pół słowa. Inżynier skinął głową, spuszczając wzrok. Latton zatrzymał się przed robolem i długą chwilę przyglądał mu się w milczeniu.

– Szregi Odd? – zapytał wreszcie. Zdawało mu się, że facet odetchnął z ulgą.

– Nie, on właśnie nie przyszedł – rozgadał się. – Ja jestem z poprzedniej zmiany, właśnie mówiłem majstrowi, żeby tu kogoś przysłali, bo Szregiego nie ma, no a taśma idzie, więc ktoś musi stać…

– Żeton – powiedział Latton, niezadowolony z takiego obrotu sprawy.

Obejrzał żeton ze wszystkich stron i na wszelki wypadek wsadził go do czytnika. Zgadza się, cholera, to nie ten.

– No, co to jest – odwrócił się do inżyniera. – Żarty jakieś, co?

Inżynier drapał się po szyi.

– Sprawdzę… on tu powinien być – popędził do swojej dyżurki. Poszli powoli za nim, pomiędzy rozstępującymi się w ciszy robolami.

– Panie kapral – szepnął młody. – Ja bym się przyczaił na portierni…

– Siedź cicho.

Inżynier połączył się z portiernią i bezradnie stwierdził, że Szregi Odd nie stawił się dzisiaj do pracy.

– No, niezły burdel tu u was – oznajmił Latton. – Idziemy. Jak tylko przyjdzie – odparł wskazując na pierś inżyniera – skontaktujecie się z nami. Jasne?

Belm skinął w milczeniu głową. Wychodząc zauważyli jeszcze, że nerwowo wystukuje jakiś numer na pulpicie wewnętrznego interkomu.

Wrócili do flajtera.

– Nie stawił się do pracy – powiedział Latton do mikrofonu. – Jest po szóstej, mogę już zjeżdżać?

– Nie. Dzisiaj patrolujesz aż do odwołania. Ustaw się na Placu Secesji przy pomniku i czekaj na następne polecenia.

– Zrozumiałem.

Zmełł w ustach przekleństwo i splunął przez otwarte okno.

– To jak? – spytał niepewnie młody.

– Co „jak”? Grzej, kurwa, na czwórkę, tylko szybko – zezłościł się Latton.

Po raz nie wiadomo który od początku patrolu flajter poderwał się ostro i ruszył w kierunku rogatek miasta.

Rozdział 18

„Na szczególną uwagę zasługuje zwłaszcza prężny ostatnio nurt poezji alternatywnej, którego przedstawiciele zdobyli się na rewolucyjną śmiałość w poszukiwaniu nowych form poetyckiej ekspresji. Zachwycające jest ich wyczucie tkanki dźwiękowej utworu, doskonale oczyszczonej z wszelkich naleciałości semantycznych. Jest to poezja czysta, poezja formy i uwolnionych od zwietrzałych znaczeń słów, traktowanych jako elementy wyszukanej konstrukcji, o wybitnych walorach artystycznych. Twórcy alternatywni śmiało zerwali z prymitywnymi, tanimi gustami, wiodąc odbiorcę w świat wyrafinowanej gry, gdzie każda zgłoska znaczy zarazem wszystko i nic, a artystyczna komunikacja staje się samokomunikacją poety z własną podświadomością…”

Buns Legans „Zapis pustki” (dodatek kulturalny do „Zorzy wolności” nr 97/49)

Pod brzuchem flajtera przemknęła kolejna przesyłowa linia energetyczna. Jedna z wielu linii łączących ze sobą wszystkie aglomeracje zamieszkanych stref Terei. Ogromne, prostopadłościenne słupy, czarne i lśniące niczym nagrobki. Z tej wysokości wydawało się, że gdyby przewrócić choć jeden, poskładałyby się jak ogromne kostki domina. Chciałby coś takiego zobaczyć – wstęgę przewracających się jeden po drugim bloków, opasujących kilkakrotnym splotem całą planetę. Przekaźniki znikły po chwili za horyzontem. Znowu miał przed sobą monotonną pustkę wyrudziałych plantacji. Podniósł wzrok wyżej, na niebo. Było błękitne. „Ponieważ niebo jest błękitne / prawda musi zwyciężyć / Ponieważ słońce świeci / prawda musi zwyciężyć / Ponieważ świat wciąż się kręci / noc musi się skończyć / gwiazdy lśnią od wieków / Trzeba ufać i wierzyć”. Tyle. Jego wyznanie wiary, rozpięte na czterech gitarowych funkcjach.

Sayen bez słowa poruszył dźwignią na pulpicie i flajter zaczął powoli schodzić w dół, kołysząc się przy tym lekko. Kensicz przeciągnął się, czochrając palcami włosy. Popatrzył na Sayena pytająco. Mało gadali po drodze. Sayen powiedział, co miał do powiedzenia, a potem całą drogę milczał. Tkwił na swym fotelu nieruchomo i z początku Kensiczowi wydawało się, że śpi. Ale nie spał. Od czasu do czasu otwierał lekko oczy i spoglądał nie-widzącym wzrokiem na rozjarzony zielonkawo pulpit.