Выбрать главу

Ale teraz został sam, zawieszony pomiędzy niebem a ziemią. I zarazem z całą przejmującą jaskrawością, jaka czasami była mu dana, uświadomił sobie, że przecież nie jest sam. Że nigdy nie był sam, że żaden człowiek, w żadnym momencie, nigdy i nigdzie nie jest sam.

Przymknął oczy, ukrywając twarz w dłoniach, starając się zapomnieć o migającym za szybami flajtera świecie. Wciąż jeszcze był w półmroku katedry, w obliczu Boga. Czuł jego obecność całym sobą, każdym strzępem swego ciała i duszy. Ta tęsknota, z którą szukał Boga od tak dawna, wezbrała w nim nagle, pochyliła Kensicza nisko i, zerwawszy tamy, popłynęła przez serce strumieniem słów modlitwy.

– Boże – szeptał – Boże, ja wiem, że Ty patrzysz na mnie i szukasz tych słów. Nie chodziłem za Tobą, nie powtarzałem „Panie, Panie”, jak tylu innych. Nie prosiłem Cię o nic, nie dzieliłem się z Tobą swoim dniem. Ale szukałem cię zawsze, tak ja umiałem. Bo pełen jestem tej tęsknoty, którą we mnie kiedyś wlałeś. Nie zdusiłem jej w sobie tymi szczątkami, które ludzie nazywają wiedzą. Nie jestem z tych, którzy starają się patrzeć Ci na ręce, z tych zadufanych w sobie ludzi, co myślą, że potrafią Cię objąć rozumem, że potrafią ściągnąć Cię do siebie, a gdy w końcu dostrzegą, że Twa wielkość wymyka się ich pojęciu, rozpalają w sobie nienawiść do Ciebie i głoszą, że Cię nie ma. Kiedyś, pamiętam przecież, siedziałem całą noc na trawie na skraju miasta, to Ty mnie tam zaprowadziłeś. Jak to już było dawno, kiedy siedziałem tak, zdumiony jak dziecko, wpatrując się w gwiazdy, w rozgwieżdżone niebo nad sobą, w niebo, którego nie widać z miasta. I myślałem wtedy, że wszyscy ci nieszczęśliwi ludzie, którzy Cię nie mogą znaleźć w sobie, że oni nigdy w życiu nie podnieśli oczu na to wysokie, rozgwieżdżone niebo. Ja Cię wtedy czułem całym swoim sercem, całą swoją duszą. I wtedy wybrałem. Wtedy pojąłem, że nie można Cię próbować zrozumieć ani zobaczyć oczami, ani dotknąć dłonią, ale trzeba Ci zaufać całym sobą. Trzeba poddać się Tobie z miłością i pokorą i wtedy właśnie otwierają się oczy, i wtedy można Cię dostrzec w całym swoim życiu. I szukałem Cię. Szukałem Cię na strunach gitary, szukałem Cię w twarzach braci, szukałem Cię w sobie. A teraz mam Cię szukać we krwi i nie wiem, czy tam Cię właśnie znajdę.

A może ja Cię już dawno spotkałem, tylko byłem ślepy i głuchy, minąłem Cię i pędziłem dalej, a Ty tam nadal czekasz na mnie? Jakże to gorzki los, los człowieka, który wciąż Cię musi szukać a nie ma nic, co by mu wskazało drogę, bo odebrano mu wszystko, wygaszono mu każde światło, każdy płomyk, który drgał w jego duszy. I nie wie, co ma czynić w każdej chwili życia, gdy wciąż musi wybierać – i czy ten wybór zbliży go do Ciebie, czy oddali? Czy ja teraz idę do Ciebie? Powiedziałem „tak”, wiozę ze sobą ten miotacz i wiem, że niosę śmierć człowiekowi takiemu samemu jak ja, twojemu synowi, dziełu twoich rąk. I nie wiem czy czynię słusznie. Ale przecież nie cofnę się, nie mogę się cofnąć, skoro już powiedziałem, że idę, skoro wybrałem. Tak jak Ciebie wybrałem wtedy, patrząc na niebo, a gdy się tak wybierze, to wybiera się tylko wieczne wybieranie i ten wielki niepokój, czy idzie się dobrą drogą. I wciąż trzeba wybierać, taki los dałeś tym, którzy tak tęsknią za Tobą i tak chcą Cię odnaleźć. Gdy raz się Ciebie dostrzegło, gdy raz poczuło się Ciebie sercem, to nigdy już nie zazna człowiek spokoju i wciąż będzie Cię musiał szukać, tak jak potrafi.

Więc może idę gdzieś ku przepaści, ślepy i głuchy, i nie potrafię Cię usłyszeć ani dostrzec. Zmiłuj się nade mną, Panie. Ja chciałem Cię odszukać w sobie, chciałem być dobrym człowiekiem, pragnę tego tak gorąco, jak chyba nikt na świecie. Ale nie wiem, co to znaczy być dobrym. Kazałeś mi wspinać się stromą i skalistą drogą, powołałeś mnie na tę drogę, z której tak łatwo zejść, tak łatwo ją zgubić i stracić wszystko na wieki. Zmiłuj się nade mną, Panie, przygarnij mnie, wskaż mi drogę do siebie. Rozpal ogień, który mnie doprowadzi do Ciebie. Nie pozwól mi zdufnieć, zestarzeć się. Ja już nie jestem taki młody, niewiele w sobie ocaliłem z tej świeżości, z którą puściłeś mnie w świat, choć tak się starałem o to, choć wciąż jeszcze mówią na mnie „szczeniak”. I niech taki będę, niech taki do Ciebie przyjdę, pełen tej dziecinnej świeżości. Bo myślę, Panie, że Ty nas takich właśnie pragniesz, zanim nauczymy się dorosłych kłamstw, zanim zaczniemy dzielić zło na mniejsze i większe, zanim zaczniemy po trochu, co dnia, godzić się z własną i cudzą podłością. Bo dopóki tacy właśnie jesteśmy, ufni i wierni, potrafimy Cię usłyszeć. Potrafimy mówić „tak, tak – nie, nie” i widzimy świat czarno i biało, bez szarości, bez żadnych „ale”, „jednak” i „z drugiej strony”. I jeśli wolno by mi było o cokolwiek Cię prosić, to tylko o to jedno, żebyś to we mnie ocalił, żebym taki właśnie do Ciebie przyszedł. Żebym nie zdążył zakłamać swego świata, przyzwyczaić się do zła. Niech dotrę do Ciebie choćby z tą resztką świeżości, którą jeszcze w sobie ocaliłem.

Ale nie proszę Cię o nic, Panie. Bo o co mogę Cię prosić, skoro jestem w wiecznej rozterce, skoro nigdy nie wiem i nie będę wiedzieć, czego miałbym pragnąć, żeby to było właśnie tym, czego mi potrzeba? Dałeś mi ten dar, ale nie powiedziałeś mi, jak go użyć. Czy nie było lepszych? Czy tak musi być?

Tak, wiem, że musi być tak, że tak musi być, jak Ty powiedziałeś, że musi być to, co nam dałeś, bo tylko Ty jeden naprawdę Wiesz. A jeśli nie pojmuję – wybacz Panie. My, ludzie, nigdy Cię nie potrafimy pojąć, przyzywamy Cię tylko w nieszczęściu, a kiedy dasz nam posmakować radości, szybko o Tobie zapominamy. Chcemy, byś nas słuchał, mówimy, daj nam to, oddal od nas tamto, pytamy, dlaczego na to pozwalasz, Panie? Ale przecież tylko Ty jeden naprawdę wiesz, czym jest dla nas szczęście. Czy my zresztą szukamy szczęścia, czy tylko przyjemności? Czy moglibyśmy dojść do szczęścia, nie przechodząc przez rzekę cierpienia? Może czekasz tam na nas na drugim brzegu i patrzysz z miłością i bólem w sercu, jak brniemy przez rzekę, bo widocznie nie ma innej drogi by dojść, by Cię odnaleźć?

Jak Cię szukać, Panie, jak sprostać tej próbie? Zmiłuj się nad nami, Panie, zmiłuj się nade mną, napełnij mnie spokojem i pewnością. Nie wiem, co mi przeznaczasz. Myślałem zawsze że powołałeś mnie, bym chodził po popiołach, w które zmieniono ten świat, w które zmieniły się ludzkie serca, że chcesz, bym wędrował przez te gruzowiska, przez ruiny i sadził tam róże, by kwitły w ludziach dla Ciebie. Ale widać inny mi los przeznaczyłeś, skoro dałeś mi ten dar, inną drogą muszę do Ciebie dojść. O co miałbym Cię prosić, Panie, gdy Ty tam czekasz na mnie? Przecież nie o szczęście, nie o długie życie, nie o głupstwa, gdy Ty czekasz tam na mnie i może podajesz mi rękę, może wskazujesz mi drogę, choć tego nie umiem dostrzec?

Oparł rozpaloną twarz o zimny pulpit, dysząc ciężko i chłonąc tę chwilę.