Выбрать главу

– I uważa pan, że może czegoś takiego dokonać?

– Jak powiedziałem, nie będzie trzeba długo czekać na dowody. Sytuację poważnie ułatwia fakt, iż w aparacie władzy, na samych jego szczytach, istnieje narastający od lat konflikt między frakcją socjoników Bordena, a starą gwardią z czasów Milena. Linia podziału przechodzi także przez armię, a sam konflikt osiąga teraz najostrzejszą fazę. Każda ze stron zamierza wykorzystać katastrofę do swojej gry.

– To pozory. W przypadku rzeczywistego zagrożenia systemu wszelkie spory zostaną zarzucone. Spece i instytutowcy wiedzą dobrze, że są sobie nawzajem niezbędni. Dwanaście lat temu mieliśmy podobną sytuację.

– Wtedy akcja objęła tylko wąskie grupy ludności, teraz nastanie potężny głód. Poza tym dwanaście lat temu nie było nikogo takiego, jak ja. Mamy, z grubsza biorąc, dwie grupy: Bordena i Bloma. Blom jest mniej ciekawy, jego jedynym celem jest zniszczenie Bordena i zachowanie w pełni dotychczasowego porządku. Z Bordenem jest zupełnie inaczej.

Sayen zatrzymał się i przerwał na chwilę, dla nabrania oddechu. Kardynał siedział wciąż nieporuszony, a z jego kamiennej twarzy nie dało się niczego wyczytać.

– Borden jest politykiem przenikliwym i dalekowzrocznym. Potrafił dostrzec, że stworzony przez secesję system stał się zupełnie niewydolny. Ten system zbiurokratyzował się i skostniał, stracił zdolność szybkiej reakcji i uwzględniania realiów. Nie chcę się nad tym rozwodzić, pan Horthy i jego przyjaciele pisali o tym szeroko i przekonywająco. Szkoda, że ich głos mało gdzie dotarł, poza Instytutem… myślę zresztą, że w jakimś stopniu głos ów posłużył Bordenowi do opracowania jego planów. Przez ostatnie pięć lat senator zdołał znacznie usprawnić aparat Instytutu. Usunął z węzłowych stanowisk większość ideowych, ślepo posłusznych socjoników. Zastąpili ich jego wychowankowie. Dobrze wykształceni, przebiegli, pozbawieni jakichkolwiek skrupułów i zahamowań. Minęło dość czasu, żeby doszło do głosu drugie pokolenie władzy, urodzone i wychowane już po secesji. Borden umie to wykorzystać. Teraz, opierając się na socjonikach, zamierza w podobny sposób przeorganizować cały system. Decyzje już zapadły, w najbliższych dniach mają być ogłoszone. Czy są już Eminencji znane?

– Niech pan mówi – powiedział Horthy.

– W skrócie; Borden pragnie odzyskać wiarygodność społeczną. Wie, że tłum o niczym innym nie marzy. Zrealizuje niektóre z postulatów wszystkich dotychczasowych buntów. Zmieni dyrektywy wyznaniowe, nawiąże ponowne kontakty z Federacją, rozluźni przepisy majątkowe. Sporą część najgłośniej dotąd wybijanych haseł Milena wyrzuci na śmietnik wraz z ich gorliwymi głosicielami, na których przy okazji zwali całą odpowiedzialność za dotychczasowe zbrodnie i łgarstwa. Zaręczam, że to wystarczy aby uwierzono w jego szlachetne intencje.

– Jest pan tego pewien?

– Tak jakbym to osobiście od nich słyszał.

– To przecież po prostu rewolucja bez rewolucji… Jak przewidywaliśmy. Od lat. Władza nie może funkcjonować, kiedy posłuch jest wymuszony, a kłamstwo oczywiste. Rządzący i rządzeni jadą na jednym wózku. I w końcu muszą to sobie uświadomić. A to oznacza pierwszy krok do wolności.

– Pierwszy i ostatni.

– Kiedy tama zaczyna pękać, reszta jest już procesem nieodwracalnym. Dalsze zmiany będą musiały przyjść siłą rzeczy.

– Myli się pan. Ustępstwa będą wystarczające, by zaspokoić tłum, dać mu nadzieję i pozyskać jego zaufanie, a jednocześnie wystarczająco małe, by nie dać podstaw do działania jakimkolwiek innym siłom, poza frakcją socjoników Bordena. Przeciwnie, pozbawią was zaplecza. Pan, panie Horthy, nie jest na pewno człowiekiem przeciętnym, zna pan dobrze struktury i mechanizmy systemu, i to z autopsji. A przecież, jak widzę, jest pan skłonny wierzyć w poprawę i udzielić Bordenowi poparcia. Co mówić o zwykłych zjadaczach chleba, których holo i prasa zawsze umieją urobić jak ciasto. Proszę zwrócić uwagę, że Borden odrzuca tylko te elementy programu Milena, które stały się niewygodne dla władzy. Będzie fatalnie, jeżeli dacie się na jego grę nabrać.

– Co pan mówi! – Horthy po raz pierwszy od początku rozmowy podniósł głos. – Federacja, religia, i własność kolonizatorska – to przecież główne ich cele! Już sama zmiana dyrektyw wyznaniowych stanie się dla milenistów kompletną klęską!

– Owszem, istotnie – Sayen pokiwał głową. – Tyle, że i tak ją już ponieśli. Borden doskonale wie, że jego religia ma wielu niewolników i bardzo mało wyznawców. Potrafi się z tym pogodzić i usankcjonować prawnie status quo. Nie będzie was nawracał. Wystarczy mu, że pozostanie przy nieograniczonej władzy.

– Ale ta władza nie będzie już sankcjonowana ideologią. Traci pozór legalności.

– Poradzi sobie doskonale bez pozorów, jest na to dość silny. Wznowienie kontaktów z Federacją zapewne odbiera pan podobnie?

Horthy zawahał się i nie odpowiedział. Kardynał wciąż milczał, wodząc zamyślonym wzrokiem za krążącym od ściany do ściany Sayenem.

– Federacja na pewno pójdzie na zaproponowany układ. Wzrośnie wydobycie, wzrośnie popyt na pracę, eksport przyniesie dochody, import spowoduje względny dostatek. Wspaniale. Póki walczy się o jedzenie i dach nad głową, bunt ma siłę. Ale abstrakcyjna wolność? To może porwać najwyżej sentymentalnych intelektualistów. A takich praktycznie już u nas nie ma. Z uczelni wychodzą ludzie sprzedani całkowicie systemowi, tacy, którym zdarzyło się opamiętać, to drobny odprysk produkcji szkolnictwa. Uwzględniony przez system i mieszczący się w jego ramach. Ale to jeszcze nie jest najważniejsze. Borden potrzebuje nowych technologii. Potrzebuje rozbudowy arsenału psycholeksyjnego. Lepszych wzmacniaczy, doskonalszych tempaxów. I w zamian za otwarcie Terei, na pewno je otrzyma. Czy wiecie, co to oznacza? Jaka jest potęga telepatii? Podsłuch już nie nastrojów, ale myśli. Już nie jednego namierzonego fajtera, ale całych grup społecznych. Więcej. Sterowanie myślami, narzucanie ich. To jest możliwe, wiem na pewno. Sterowanie nastrojami, bezpośrednie, stokroć doskonalsze od jakiegokolwiek aparatu propagandowego. Borden potrzebuje na to kilku lat spokoju i zaufania. Dajcie mu je i możecie się pożegnać ze wszystkim.

Chwila milczenia. W końcu Horthy poruszył się gwałtownie, machając przecząco ręką.

– Teoretyzowanie! W praktyce jeden człowiek nie uzyska nigdy takiej władzy nad systemem, o jakiej pan mówi. W jego program będą się włamywać inne siły, konkurenci do tronu, grupy interesów… Aparat liczy sobie kilkaset tysięcy ludzi, nigdy nie będzie działał jak jedna pięść. Większość nadal stanowi w nim stara gwardia Milena. Nie wyeliminuje się jej tak łatwo, jak z Instytutów z konwentów i docentur stref.

– Borden zamierza wykorzystać społeczeństwo przeciw aparatowi, tak jak od dawna już wykorzystuje aparat przeciw społeczeństwu. W najbliższym czasie, po pierwszych sprowokowanych przez jego podwładnych zajściach zacznie się wielki szantaż. Borden zapanuje nad przesileniem. On jeden jest w stanie tego dokonać przy pomocy swoich socjolników. Ale nie ruszy palcem, dopóki konwent nie przyzna mu nieograniczonych pełnomocnictw. To znaczy, przypuszczam, że oficjalnie przyzna się je Ouentinowi, ale to na jedno wychodzi. Wszyscy przeciw wszystkim, a nad wszystkimi Borden. Balansowanie na linie, ale on jest zdolny wyjść z tego zwycięsko. Stawiam sto do jednego, że mu się uda. Co to oznacza, już mówiłem.