Выбрать главу

– I właśnie dlatego – podjął Sayen po chwili ciszy – w grze, która się rozpoczyna, naszym sojusznikiem jest Blom. Dlatego, że z tępym uporem będzie się starał zachować system secesji, mający wszelkie dane ku temu, by w pewnym momencie rozpaść się pod społecznym ciśnieniem w gruzy. Żeby runąć do szczętu w przeciągu kilku dni.

– I to właśnie jest pańskim celem?

– Sądzę, że to najrozsądniejsza rzecz, jaką w tej chwili można zrobić. Program zakładający wymuszanie na systemie stopniowych, coraz dalej idących ustępstw, bardzo pięknie wygląda na papierze, ale nie nadaje się do realizacji. Wy sami jesteście za słabi, by równać się z systemem. Gdybyście byli w stanie objąć pełną kontrolę nad siłami tkwiącymi w uśpionej masie – tak, ale do tego Instytut nigdy nie dopuści. Macie wystarczający wpływ na ludzi, by w odpowiedniej chwili poderwać ich do buntu. Tylko tyle możecie zrobić. I aż tyle. Potem, kiedy dotychczasowy system zostanie zniesiony, kiedy emocje opadną, a ludzie zaczną zastanawiać się nad dalszym losem, będziecie mogli stanąć nad nimi i przystąpić do budowania nowego porządku, mam nadzieję, że lepszego, niż obecny. Jedynie Eminencja ma wystarczająco silny głos, by został w takim momencie wysłuchany. Tylko musicie się dobrze przygotować, nie wolno wam popełnić błędu.

– A ty, synu? – odezwał się milczący dotąd kardynał. – Jak wyobrażasz sobie swoją rolę, i rolę tych, których reprezentujesz?

– Dokładnie tak, jak powiedziałem. Moim zadaniem jest przygotowanie wam wyrównanego gruntu. Zamieszać w tym kotle, sprawić, by fala, która wzbiera, przerodziła się w oczyszczającą Tereę powódź. Obezwładnić Bordena i socjoników, uniemożliwić konwentowi i radzie specjalistów zduszenie rewolucji w zarodku. To dość, jak na moje siły, nikt inny nie mógłby tego dokonać. Ludzie przebudzą się, ale pozostaną ślepi. Ktoś natychmiast wejdzie w puste miejsce, które pozostanie po specach i socjonikach. Ono nie może być puste. Bunt wyniesie na grzbiecie nowych przywódców, którzy dziś jeszcze o sobie niczego nie wiedzą. Nagle, z dnia na dzień, narodzi się jakiś wódz. Sądzę, że nie powinno się puszczać tej sprawy na żywioł. Uznałem, że najlepiej się stanie jeśli właśnie wy przystąpicie do budowy. Dlatego tu przyszedłem, żeby was uprzedzić.

Sayen zatrzymał się, splatając ręce na piersi i przez długą chwilę wpatrywał się w wyschniętą twarz kardynała, w której jak dwa ognie płonęły zapadnięte oczy.

– I tak doprowadzę swoją grę do końca, ale cieszyłbym się, gdyby została ona zamknięta odpowiednim, przemyślanym akordem. To by po prostu ładnie wyglądało. Szkoda zmarnować tak dobrze rozstawioną partię, dopuścić do tego, by świetna strategicznie sytuacja rozmyła się w chaosie. Ja mam za krótkie ręce, żeby ją wykorzystać.

– Marzy pan o rewolucji… – powiedział po dłuższym milczeniu Horthy, wodząc zamyślonym wzrokiem po ścianie. – Tupot tysięcy nóg, jeden krzyk z tysięcy gardzieli, wzniesione pięści i w każdej pochodnia, by podpalać stary świat. Ileż to razy już było. Odkąd ludzie zaczęli tworzyć pierwsze społeczności, jeszcze u zarania dziejów, na Ziemi. Szatańsko urokliwy obraz, który wciąż uwodzi coraz to nowych szaleńców. Równe, karne szeregi, idące przez świat w pożodze i krwi. A czy zastanowił się pan choć przez chwilę, dokąd? Bo jak dotąd, ten pochód od wieków kończy się tak samo.

– Można stać z boku i patrzeć. Można załamywać ręce, modlić się i pomstować. Ja uważam, że skoro krew musi popłynąć, trzeba zrobić wszystko, by nie popłynęła na darmo.

Horthy chciał coś odpowiedzieć, ale w tym momencie zaskrzypiał drewniany fotel. Kardynał podniósł się ciężko i powoli podszedł do rozpiętego na ścianie krzyża. Długą chwilę stał nieruchomo, zawiesiwszy wzrok na rozciągniętej boleśnie figurze Chrystusa.

Nagle Sayen uświadomił sobie, że czuje kardynała, mimo iż nie zabrał ze sobą na tę rozmowę wzmacniacza. Czuł jego narastającą emanację, tak potężną, że przez chwilę omal nie ugięły się pod nim kolana. Nie umiałby powiedzieć, co w niej było. Na pewno siła, ale nie taka, która niszczy, zwala z nóg i tłamsi cudzą wolę.

Gdyby ten człowiek był telepatą, pomyślał, znalazłbym godnego siebie przeciwnika.

– Nie jestem nowym prorokiem – powiedział, gdy kardynał obrócił się po długiej chwili. – Nie żądam od nikogo, by szedł posłusznie za mną. Nie obiecuję, że po tym, co zrobię, będzie lepiej. Może być jeszcze gorzej. Ale trzeba coś zmienić, ruszyć tę bryłę z posad. Nasz świat gnije w bezwoli i apatii. Ludzie dali zamienić się w hodowlane bydło. O niczym już nie marzą, poza tym, żeby nie zabrakło im żarła i standardowy. Oczywiście, nie zmienię ich. Ale chcę uwolnić Tereę od systemu, który ją stłamsił. Niech rozwija się sama, bez sterowania z góry. Może, z czasem, narodzą się ludzie, którzy będą umieli skorzystać z daru wolności. Jeżeli ten zryw pójdzie na marne, już nic nigdy więcej po nim nie przyjdzie.

– Zawsze się tak wydaje. Zawsze wydaje się, że to już koniec, że już nic ludzi nie uratuje. I zawsze zabite dobro odradza się nie wiadomo jak i kiedy. Przegrywa od tysięcy lat, a wciąż istnieje.

– Nie można czekać na cud. Trzeba mieć odwagę podjąć ten ciężar. Podjąć odpowiedzialność za losy świata. Sądziłem, że jeśli ktoś ją może mieć, to właśnie Eminencja.

Kardynał westchnął ciężko, powracając do swojego fotela.

– Czy zdajesz sobie sprawę, synu, że jesteś człowiekiem Instytutu? Możesz go nienawidzić, walczyć z nim, ale w duchu jesteś instytutowcem. Myślisz tak, jak oni cię nauczyli, patrzysz na świat i ludzi ich oczami. Mówisz „społeczeństwo” i znaczy to dla ciebie tyle, co materia albo energia. Trochę wyrażonych cyframi wartości, kilka formuł, bodziec – reakcja. Tak, jeśli patrzeć na człowieka jak na atom, ograniczyć się tylko do tego, co można dotknąć, zobaczyć i obliczyć, trzeba ci przyznać rację. Ale także Milenowi. On tak właśnie na to patrzył. System, który Milen wymyślił, nie był wcale z założenia zły. Rządzić mieli najmądrzejsi, wykształceni i biegli w myśleniu. Instytut miał skupić ludzi najwartościowszych i tak sterować rozwojem społeczeństwa, żeby ludziom działo się jak najlepiej. Co z tego wyszło, wiesz sam. Naukowcy stali się wiernymi kopiami dawnych tyranów i policjantów. Właściwie dlaczego z nimi walczysz, skoro zgadzasz się z nimi w założeniu? Przecież to wszystko to nic innego jak efekt chłodnej, racjonalnej kalkulacji. Jeśli mamy kierować się rozumem, cóż im przeciwstawimy? Musielibyśmy przyznać, że, owszem, pomylili się tu i ówdzie, ale w zasadzie zbudowali świat najlepiej, jak się dało. Czy potrafisz powiedzieć, co cię skłania do walki z tym systemem?

– Oczywiście.

– Słucham cię.

Potrafił. Na litość boską, potrafił, przecież na pewno to wiedział!

– Trudno wszystko zawrzeć w jednym zdaniu. To jest… to jest po prostu złe. Ludzie nie mogą żyć w ten sposób. Jeśli ich się do tego zmusza, po prostu przestają być ludźmi.

– Tak – kardynał skinął głową. Emanacja opadła. – Ale jeśli przyjąłeś te same, co oni, założenia, skąd pewność, że dojdziesz gdzie indziej?

– Po co Eminencja to mówi? – zapytał Sayen, czując że jego myśli rozpadają się i kruszą, zanim zdąży złożyć je w słowa. – Żeby wzbudzić we mnie wątpliwości? To na nic. Co zacząłem, dokończę.

– Naszą rolą jest nieustannie budzić wątpliwości. Tego uczy wiara, której los na Terei mi powierzono. Wiara uczy wielkiego zwątpienia w ten Świat, który widzimy, w króla i w cesarza, w społeczne maszyny. Uczy, że ponad wszystkim stoi coś innego. Coś, czego nie pojmujemy i ku czemu mamy dążyć.

– Nie sięgam wzrokiem tak daleko.

– Nie próbujesz sięgnąć. Dobrze. Więc odrzucasz program moralistów, twierdzisz, że trzeba wrócić do punktu wyjścia i zacząć wszystko od początku. Sądzę, że nie masz racji. Mógłbym z tobą dyskutować. – Słowa, które wypowiadał kardynał docierały do jego uszu, ale jednocześnie odzywały się w jakiś sposób w jego wnętrzu. Tworzyło to wrażenie niezwykłej harmonii, jakiej nigdy jeszcze nie doświadczał. – Mógłbym powiedzieć ci, jak ja na to patrzę. Tłumaczyć, że gdy rozpęta się żywioł zemsty, nic już nie jest w stanie nad nim zapanować. Zemsta nigdy się nie kończy. Zaczyna się wzajemne wytępienie. Wiem, jak trudno człowiekowi przebaczać. Ale to jedyne, co człowiek ma zawsze do zaoferowania: przebaczenie. Na tym można budować. Pan Horthy i jego przyjaciele mówiliby raczej o amnestii i stopniowej kapitulacji władz, ale ja nazwę to przebaczeniem. Idąc tą drogą, można zacząć budowę z czystymi rękami i na solidnych fundamentach. Bez dopuszczenia do siebie szatańskiej nienawiści, która pożre i zwyciężonych, i zwycięzców. Ty marzysz właśnie o triumfie nienawiści, na nią liczysz, nią się chcesz posłużyć. Nie jest ważne, w jakie przystroisz ją słowa i w imię czego się ją wyzwoli. Pozostanie zawsze nienawiścią. Pogardą. Tym, z czym człowiek musi walczyć od zarania swych losów. Jesteśmy powołani do walki z systemem opartym na nienawiści i pogardzie, ale przede wszystkim da walki właśnie z nienawiścią i pogardą. Ty mówisz o czym innym: o obaleniu systemu za pomocą zrodzonej przezeń nienawiści. W ten sposób możemy stać się tylko jej niewolnikami.